28 października 2015

132. Ava Laboratorium, Aktywator młodości witamina C z acerolą

Promocjom kosmetycznym ulegam rzadko. Jeśli wiem, że potrzebuję na przykład czegoś do mycia twarzy, i spośród branych przeze mnie pod uwagę produktów dwa z nich są w promocji, to prawie na pewno kupię któryś z nich. Jeśli jednak szukając jakiegoś żelu widzę w promocji balsam, bardzo rzadko ulegam pokusie i go kupuję.

Serum, o którym dzisiaj mowa, udało mi się kupić właśnie w promocyjnej cenie w Hebe. I o dziwo do zakupu namówiła mnie mama, ta, która w drogeriach zawsze powtarza "po co ci to? nie masz kosmetyków w domu?". Fakt, serum nie miałam, więc kupiłam.


Co mówi producent?


Co widać gołym okiem?


W kartonowym opakowaniu, opatrzonym wieloma informacjami, znajduje się szklana buteleczka z pipetką. Ta forma aplikacji jest bardzo wygodna, daw
kowana jest idealna ilość serum, nie rozlewa się ono ani nie wycieka. 

Samo serum jest przezroczyste i zupełnie bezzapachowe. Konsystencja tylko trochę gęstsza od wody. Dobrze rozprowadza się po twarzy i szybko wchłania. Zostawia delikatny film, ale z racji tego, że używałam go wieczorem, w niczym mi nie przeszkadzał.


Skład

AQUA, SODIUM ASCORBYL PHOSPHATE, GLYCERIN, MALPIGHIA GLABRA EXTRACT, PHENOXYETHANOL, ETHYLHEXYLGLYCERIN, SODIUM CARBOMER


Pojemność
30 ml

Cena
12-20 zł.

Dostępność
Swoje kupiłam w Hebe, nie widziałam w innych drogeriach, ale z pewnością dostępne jest  sklepach internetowych.


Moja opinia

Mimo że serum przeznaczone jest do cery dojrzałej z widocznymi zmarszczaki, ja liczyłam na spełnienie obietnic o rozjaśnieniu przebarwień. Serum stosowałam sumiennie i każdego wieczora dokładnie wklepywałam je w twarz i szyję (chociaż używając kremu szyję zazwyczaj omijam). 

Pierwszy efekt, jaki zauważyłam, to bardzo dobre nawilżenie. Odkąd oprócz kremu zaczęłam używać serum, stan nawilżenia mojej skóry bardzo się poprawił. Czułam po prostu, że jest bardziej miękka i delikatniejsza, a suche skórki pojawiały się o wiele rzadziej.

Zmarszczkę mam jedną, na czole, ale serum nic z nią nie zrobiło. Niestety, z przebarwieniami też sobie nie poradziło. Nie znikały szybciej niż zazwyczaj, a dobry peeling radził sobie z nimi lepiej niż serum. 

Serum mnie nie podrażniło. Stosowałam go z daleka od oczu, nie wiem więc jak zachowuje się w przypadkowym kontakcie z nimi. Zdarzało mi się jednak aplikować je na zaognione wypryski czy małe zadrapania (miałam w tym czasie małe kociaki i kilka razy naprawdę porządnie mnie podrapały po twarzy), i nie czułam wtedy żadnego szczypania.

Serum fajnie nawilżało, nie takie jednak było jego przeznaczenie. A szkoda. Na wizaż znaleźć można opinie, że efekty widoczne są dopiero przy drugiej buteleczce. Tak cierpliwa to ja nie jestem. Serum nie udało mi się zużyć do końca. Przy pozostałej 1/4 zauważyłam zmianę konsystencji - bardzo zgęstniało - i zaczęło nieprzyjemnie pachnieć - wcześniej było bezzapachowe. Prawdopodobnie zawarta w nim witamina C miała za dużo kontaktu ze światłem. 






17 października 2015

131. Wrzesień / październik - nowośći

Kiedy mam przerwę od studiowania i nie obijam się już na okienkach w galerii handlowej, kupuję naprawdę mniej. Kosmetyków, ubrań, książek. Kupuję to co jest mi potrzebne, a nawet jeśli zdarzy się coś "na zapas" staram się dokąłdnie zastanowić i wybrać najlepszą opcję, a nie jak często zdarzało mi się pod wpływem emocji, nie mogąc się zdecydować na jedną rzecz, kupowałam dwie albo trzy.

Od kilku tygodnia w blogosferze mnożyły się posty na temat akcji Lidla - tak, mowa o torebkach Wittchena. Bardzo się na nią nie napalałam, bo niezbędna mi nie była, ale jak już by bym ją miała, to na pewno by się przydała. Torebki niszczę w ekspresowym tempie, to może ta wytrzymałaby trochę dłużej. Cena, mimo że atrakcyjna, dla mnie była wysoka. Koniec końców postanowiłam, że jak się uda to ją jednak kupię, za wrześniową premię, tak w nagrodę właściwie nie wiadomo za co. I oto jest.


Od początku nie było mowy o stawieniu się pod sklepem przed otwarciem i walką o torebkę. Do Lidla wybrałam się około godziny 13, i w koszu zastałam jakieś 10 czy 11 torebek. Fakt, zainteresowanie było, panie oglądały, ale żadnego wyrywania z rąk i kłótni nie było. Jeden pan nawet podsunął mi torebkę mówiąc, że on jej jednak nie bierze, więc jeśli mi się podoba to bardzo proszę. 

Naprawdę więc dziwią mnie opisy tego, co działo się w innych sklepach. Całe szczęście, że u mnie tak nie było. Zastanawiam się czy nie mogło być tak, że sprzedawczynie podzieliły torebki na dwie części - jedną wystawiły rano i pozwoliły tratującym się ludziom ją wykupić, a resztę wyłożyły jak już się uspokoiło.

Wyboru zbyt dużego nie było (mojego modelu były 4 szt.). Podobała mi się ciemno szara i brązowa, ale czarna będzie jednak bardziej uniwersalna.

Czy okaże się mocna, przekonam się za kilka miesięcy. Śmieszą mnie komentarze osób, którym torebki z Lidla po kilku miesiącach wycierają się uszy lub zdziera się skóra, i ich to dziwi. Jakby coś mogło być wieczne. Jak się coś używa, to się to zużywa. Chociaż skóra, jest ona martwa - nie będzie się regenerowała. Ja już wiem, że u mnie pierwsze popękają uszy - niestety, ta część torebki jest najbardziej eksploatowana. Jak tylko suwaki zbyt szybko nie trzasną, będę bardzo zadowolona.


A teraz trochę innych moich nowości, żeby post nie był tylko o torebce. Zbieranina z conajmniej 2 miesięcy.


- czarna glinka z Morza Martwego ze srebrem - przekonałam się wreszcie do glinek, ciągle jeszcze jednak uczę się ich mieszania - zazwyczaj przez dolewanie i dosypywanie produkuję porcję maseczki dla całej rodziny

- Seboradin, odżywka do włosów tłustych - to nie żadna odżywka, a wcierka. Jej aplikacja sprawia mi nie małe problemy, efektów jeszcze nie widzę.

- mydełka marsylskie o zapachu róży - są tak piękne, że chyba nigdy nie zbliżę ich do wody

- Bania Agafii, cedrowy peeling do ciała - pachnie przyjemnie, leży jednak jeszcze w zapasach nie wiem więc jakim jest zdzierakiem

- olej kokosowy - z tym słojem nie rozstanę się prawdopodobnie przez kilka następnych lat. Nie do końca tego się spodziewałam - na twarzy zostawia tłustą powłoczkę, a dłonie tłuści a nie nawilża.

- Bania Agafii, czarna kąpiel do włosów - przyjemny, delikatny. Będzie raczej mało wydajny bo słabo się pieni i muszę go dosyć sporo aplikować na moje długie włosy


- różana kula do kąpieli 

- maseczka z Lidla - serum do twarzy matująco nawilżające

- Maybelline Affinitone, póki co najlepszy podkład dla mnie

- Yankee Candle, Honey Glow - aktualnie jestem w rozpaczy, ponieważ zamknęli sklep, w którym kupowałam woski. Szukam nowego, bo wolę nie wybierać zapachu w ciemno.

- Golden Rose Velvet Matte 17, czyli po prostu czerwień

- Golden Rose, czarny lakier - to mój must have, odkąd zaczęłam malować paznokcie


- Green Pharmacy, mydło w płynie rumianek lekarski - pachnie strasznie. Trzeba mu jednak przyznać, że mimo iż ostatnio moje dłonie czesto potrzebują kremu, to mydełko ich nie wysusza.

- Soraya, krem do biustu - na początku efekty widziałam, a teraz to już sama nie wiem czy ich sobie nie wymyśliłam. Przyzwoicie nawilża.

- Dove, balsam z błyszczącymi drobinkami - pięknie prezentował się na skórze, kiedy jeszcze słońce mocno grzało i można było podwinąc rękawy swetra.

- Ziaja, dwufazowy płyn do demakijażu oczu - sprawdzony pewniak.


- Ziaja, krem do rąk o pieknym, lekko kadzidlanym zapachu. Daje radę przy coraz niższych temperaturach.

- Golden Rose, 34 - świetny kolor na jesień

- Nicole, 149 - czyli odpowiednik zapachu Chanel Coco Noir


Na blogu Hushaaabye udało mi się wygrać płyn micealarny i krem do twarzy marki Dermedic. Paczka dotarła w idealną porę, ponieważ dzisiaj rano mój krem dobił dna i poleciał do kosza.  






16 października 2015

130. Sephora, mleczko do demakijażu


Miejsce pracy naprawdę ma znaczenie. Nie mam w domu jednego miejsca, gdzie zawsze siadam z laptopem albo notatkami. Siadam  tam, gdzie mam trochę wolnego miejsca i gniazdko w zasięgu kabla. Ale zmobilizowanie się do napisania nowej notki łatwiej przychodzi mi, kiedy zasiadam przy biurku, a nie w fotelu, często w dziwnej pozycji, z telewizorem w tle i jeszcze kimś, kto właśnie w tym momencie ze mną rozmawia. Kiedy będę urządzała się na swoim, koniecznie muszę znaleźć jeden kreatywny kąt z dobrym oświetleniem. Czasem biurko i zwykły regał wystarczą, żeby mieć w domu swoje biuro.

Żeby się za bardzo nie rozpisywać, już szybciutko przechodzę do recenzji. Dziś o kosmetyku, który nauczył mnie czegoś, o czym od dawna w sumie wiedziałam, ale co jakiś czas te prawdę testowałam.



Sephora, mleczko do demakijażu



Co mówi producent?


Idealna konsystencja dla delikatnej skóry! „Klasyczne” mlezko do demakijażu z pielęgnacyjnej gamy Sephora. Działanie: - Oczyszcza i usuwa makijaż twarzy i oczu, nie pozostawia tłustego filmu.

[źródło]


Co widać gołym okiem?
Moja wersja mleczka znajduje się w opakowaniu z pompką, do wyboru mamy jeszcze tubkę. Biała buteleczka z czarnym dozownikiem, który działa bez zarzutu i się nie zacina. Dozuje idealną ilość mleczka - nie za dużo i nie za mało. Mleczko jest koloru białego, a jego konsystencja przypomina bardziej rzadki krem niż mleczko. Zapach to już zupełnie inna bajka. Chociaż może bajką to niewłaściwe słowo, zazwyczaj kojarzy się pozytywnie. Mleczko to śmierdzi strasznie. Nie jest to ulotny smrodek, ale mocny i długo utrzymujący się zapach. Mnie on strasznie nie odpowiada, ale jak wiadomo, są różne gusta, i to co mnie się nie podoba, dla kogoś innego może być ładne lub znośne. U mnie jednak już chociażby ten zapach przekreśla mleczko na całej linii.  


Skład

AQUA, CAPRYLIC/CAPRIC TRIGLYCERIDE, PROPANEDIOL, DICAPRYLYL CARBONATE, MACADAMIA TERNIFOLIA SEED OIL, GLYCERIN, CETEARYL ALCOHOL, CETEARYL WHEAT STRAW GLYCOSIDES, SODIUM POLYACRYLATE, TOCOPHERYL ACETATE, PARFUM, XANTHAN GUM, PHENOXYETHANOL, POTASSIUM SORBATE, CITRIC ACID, SODIUM DEHYDROACETATE, SODIUM PHYTATE, LIMONENE, LINALOOL, CASSIA ANGUSTIFOLIA SEED POLYSACCHARIDE, BENZYL SALICYLATE, TOCOPHEROL, ALCOHOL, HYDROXYETHYLCELLULOSE


Pojemność
200ml 


Cena
25 zł (50ml - 15zł, 400ml - 49zł.)


Dostępność
Sephora



Moja opinia
Dla mnie to mleczko to jeden wielki bubel. O zapachu już pisałam, teraz jakie było jego działanie. Czy lepsze? Z mleczkami nie mam doświadczenia, ale rozumiem tyle, że rozmazywanie podkładu po całej twarzy nie jest ok. O dziwo, z tuszem radził sobie bardzo dobrze. Świetnie go rozpuszczał i wszystko zmywał, lepiej nawet niż porodukty przeznaczone do demakijażu oczu. Nie szczypał i nie podrażniał. Pozostawiał jednak okropną tłustą warstwę. Po jego użyciu od razy biegłam myć twarz, głównie ze względu na zapach. Mimo tej tłustości nie zapchał mnie, jest więc bezpieczny. Po prostu mało przyjemny w użytkowaniu. Zupełnie nie warte swojej ceny. Szkoda tylko, że tak wydajne. Będę go zużywała i zużywała.

 
Nie każdy kosmetyk, który kupić można w eleganckiej perfumerii, musi być hitem. Dla mnie marka Sephora, po spotkaniu z ich trzema produktami, jest, delikatnie mówiąc, spalona.







12 października 2015

129. Pompeje, życie w cieniu wulkanu

Zima zaskakuje kierowców niezmiennie co roku, ale w tym roku po prostu zaszokowała. Śnieg w drugim tygodniu października? Dziś jechałam pierwszy raz na zajęcia. W śniegu. A tak mi się marzyły jesienne Katowice.

Zanim jednak pogoda się zmieniła, zdążyłam złapać trochę słońca i wybrałam się na ostatnią, dla mnie jeszcze wakacyjną wycieczkę. Korzystając z promocyjnych cen biletów Polskiego Busa (całe 7zł + 1zł opłaty rezerwacyjnej na trasie Katowice Warszawa) wybrałam się do stolicy, aby wreszcie zobaczyć wystawę, która chodziła mi po głowie już od czerwca. Całe lato jakoś zleciało i nie było okazji, a tu taka promocja się trafiła, że aż szkoda było nie skorzystać.

Wystawa pod tytułem Pompeje, życie w cieniu wulkanu mieści się (jeszcze tylko do 18 października w Polsce) na Stadionie Narodowym. Jest to wystawa wirtualna, oparta na najnowszych technologiach wizualnych i sensorycznych.  Mnie jednak wystarczyło jedno słowo, Pompeje, abym nie mogła przestać o tej wystawie myśleć. Nastawiłam się na bardzo wiele, a co zastałam na miejscu?


Tuż po wejściu do pierwszej sali obejrzeć można było tę oto makietę miasta. Nie jestem pewna czy to Pompeje czy Herkulanum, grunt, że Wezuwiusz też jest. W sali było bardzo ciemno, efekt więc był zupełnie inny niż na zdjęciu. Bajeczny. Stałam i gapiłam się na miasto próbując zajrzeć do domów.


Większość wystawy składała się z wielkich ekranów, na których wyświetlane były albo krótkie filmiki obrazujące życie w Pompejach, albo zdjęcia ruin, które, kiedy się do nich zbliżaliśmy, zmieniały się na obrazy domów przed wybuchem Wezuwiusza.



W jednej sali obraz znajdował się na podłodze. Była to mozaika, która wyglądała jak pod wodą. Kiedy się po niej przeszło, słychać było pluskanie wody. W innej znowu znajdowała się platforma przed wielkim ekranem, na którym wyświetlał się film o Wezuwiuszu. O tym, kiedy powstał, jak gromadziła się w nim lawa, jak drżał i dawał znaki mieszkańcom miast, oraz o tym jak w końcu wybuchł. W odpowiednim momencie platforma cała drżała - jak dla mnie nawet odrobinę za bardzo, naprawdę mocno trzeba było się trzymać.

Najlepszym elementem była, według mnie, wirtualna przejażdżka przez Pompeje w momencie katastrofy. Po nałożeniu odpowiednich okularów przenosiliśmy się do zasnutego dymem i płonącego miasta, ziemia pękała nam pod nogami i waliły się na nas budynki. Szkoda tylko, że nie trwało to dłużej.





Figury były tylko odlewami prawdziwych zwłok znalezionych w Pompejach i Herkulanum, ale i tak robiły wrażenie w ciemnej sali. 


Na koniec można było zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie w rzymskiej todze na tle forum. 



Chociaż spodziewałam się zupełnie czegoś innego, wystawa bardzo mi się podobała. Nastawiłam się na typowo muzealną wystawę, z poustawianymi w gablotach skorupami naczyń i miedzianymi figurkami. Tym razem jednak chodziło o coś zupełnie innego. Wystawa była historyczna, ale podziwiać też można było bardzo nowoczesne technologie. 

Oprócz opisanych przeze mnie sal były jeszcze inne, każda jednak dostarczała mnóstwo informacji o niezwykłym mieście. Mnie, wielkiej fance starożytnego Rzymu, z wielką przyjemnością czytało się zarówno o rzeczach dobrze już znanych, jak i tych nieznanych. Moja siostra stwierdziła, że wreszcie ktoś wytłumaczył jej o co chodzi z Pompejami, bo ja nie potrafiłam.

Jako że w Warszawie zostawałyśmy do wieczora, miałyśmy jeszcze kilka godzin na pobieżne zwiedzenie miasta. Co zrobiło na mnie największe wrażenie?

Metro :)

Oj, przydałaby się taka prędkość, kiedy spieszę się do pracy. 

Zupełnie jednak nie zrobił na mnie wrażenia stadion.  Gdyby nie wystawa, nawet nie zawędrowałabym w jego okolice. 


Pałac Kultury udało nam się zobaczyć tylko spod stadionu i przejazdem z autobusu.


Punktem obowiązkowym musiał być oczywiście Park Łazienkowski. Ale że znalezienie go, nawet z GPS, nie było takie łatwe, najpierw odwiedziłyśmy Park Ujazdowski.


Park Łazienkowski mnie zachwycił. Gdybym mieszkała w Warszawie spędzałabym tam mnóstwo czasu.









Z Parku Łazienkowskiego prosto na Starówkę. 




Trochę się pokręciłyśmy, poszłyśmy coś zjeść, i już trzeba było wracać. Wizyta w stolicy zaliczona (moja pierwsza w życiu), ale powrotu w celach turystycznych nie planuję - chyba że do Centrum Nauki Kopernik. Warszawa nie zrobiła na mnie takiego wrażenia jak Kraków czy Wrocław, chociaż zdaję sobie sprawę, że nawet najmniejszej części miasta nie widziałam, i z pewnością jest tam wiele miejsc, które by mnie zauroczyły. 


A może polecacie jakieś miejsce szczególnie, coś, co warto zobaczyć przy okazji kolejnej wizyty?


5 października 2015

128. Jesienny konkurs na Krańcu Tęczy

W ten piękny słoneczny dzień (oby wiele ich jeszcze w tym roku było), zapraszam Was na mały konkurs, w którym wygrać można te oto kosmetyki,



- Ziaja, oliwkowa maska kaolinowa z cynkiem
- Sylveco, peelingująca pomadka
- Yves Rocher, peeling do rąk
- Mydełko Marsylskie, oliwkowe
- Body Club, kula do kąpieli szampańska róża

Kosmetyki są nowe i nieużywane. 

Aby je wygrać należy:
- być publicznym obserwatorem bloga
- zostawić zgłoszenie pod tym postem i odpowiedzieć na jedno proste pytanie: Jaki jest przepis na Twoją ulubioną kawę? Jeśli nie pijecie kawy, może to być dowolny inny napój, np. koktajl albo drink. Nagrodzona zostanie najciekawsza odpowiedź.

Miło mi będzie, jeśli udostępnicie banner konkursowy.

Schemat zgłoszenia:

Obserwuję jako:
Banner udostępniony na: Tak/Nie (link)
Odpowiedź na pytanie konkursowe:
Mail: 


Zgłoszenie się jest równoznaczne z akceptacją regulaminu.

Regulamin:
1. Organizatorem oraz sponsorem konkursu jest autorka bloga.
 2. Zgłaszać się można do 5.11.2015 pod tym postem (zgłoszenia pozostawione w innym miejscu nie będą brane pod uwagę).
3. Ogłoszenie wyników nastąpi do 5 dni po zakończeniu zbierania zgłoszeń.
4. Zwycięzcą zostać może tylko jedna osoba.
 5. Po ogłoszeniu wyników do zwycięzcy wysłany zostanie mail z wiadomością. Na dane do wysyłki czekam 3 dni, po tym terminie, jeśli nie otrzymam odpowiedzi, zostanie wybrana kolejna osoba.
6. Nagroda wysyłana jest na terenie Polski.
 7. Pod uwagę brane będą tylko te zgłoszenia, które spełnią warunki obowiązkowe. Zgłoszenia od osób anonimowych (niezalogowanych na konto blogger/gmail) nie będą brane pod uwagę.
 8. Osoby, które zaobserwują blog tylko na czas konkursu, nie będą mogły brać udziału w następnych konkursach organizowanych na blogu.
9. Zastrzegam sobie prawo, do ewentualnej zmiany regulaminu.
 10. Konkurs nie podlega przepisom Ustawy z dnia 29 lipca 1992 roku o grach i zakładach wzajemnych (Dz. U. z 2004 roku Nr 4, poz. 27 z późn. zm.)

1 października 2015

127. Denko sierpień/wrzesień

Kolejny miesiąc za nami, pora więc na małe podsumowanie. U mnie denko jak zwykle dwumiesięczne.


1. Yves Rocher, jedwabista odżywka z wyciągiem z owsa - spisywała się całkiem ok, chociaż wersja z olejkiem jojoba pasowała mi bardziej. 

2. Yves Rocher, szampon zwiększający objętość włosów z wyciągiem z malwy - objętości nie dodał, ale dobrze mył i był łagodny. A pachniał identycznie jak szampon z nagietkiem, tej samej marki.


3. Ava Laboratorium, aktywator młodości z witaminą C - co do tego serum mam mieszane uczucia. Na wizaz czytałam, ze dopiero przy drugiej buteleczce widać efekty. Nie zużyłam do końca bo zaczęło dziwnie pachnieć (wcześniej było bezzapachowe) i zgęstniało.

4. Avon, oczyszczający tonik przeciw wągrom z 2% kwasem salicylowym  - kocham, kocham, uwielbiam. Idzie u mnie jak woda.

5. Sephora, dwufazowy płyn do demakijażu oczu - dobrze zmywał makijaż oczu, ale za te pieniądze mogłabym mieć kilka opakowań innego płynu, który radzi sobie równie dobrze.

6. Soraya, ultra oczyszczający płyn micelarny - bardzo przyjemny płyn. Nie podrażniał oczu i nie powodował wysuszenia, dobrze zmywał makijaż (trochę słabiej szło mu tylko z tuszem do rzęs). Recenzja.


7. Maybelline, Affinitone - póki co mój podkład idealny. Ma świetne krycie, na czym zależy mi najbardziej, i ładnie dopasowuje się do cery. Nie potrzeba go dużo, żeby ładnie wyrównać koloryt cery. Nie tworzy na twarzy maski.

8. Yves Rocher, Sexy Pulp - cudowny tusz, który pięknie pogrubiał rzęsy, nie sklejał ich i się nie osypywał. Poza tym, był strasznie wydajny.

9. Bourjois, Push Up Volume Glamour - piękny kolor głębokiej czerni i poręczna szczoteczka, którą bardzo dobrze mi się operowało. 


10. Palmolive, żel pod prysznic So Dynamic - piękny, orzeźwiający zapach. Połączenie mandarynki, werbeny i kwiatu pomarańczy. Do tego długo utrzymywał się na skórze.

11, 12. Yves Rocher, żele pod prysznic Karambola i Grapefruit - soczyste, jeszcze letnie zapachy. Bardzo intensywne, jednak na skórze się nie utrzymują.


13. Sephora, mleczko do ciała o zapachu bzu - bardzo przeciętne mleczko nie warte swojej ceny. W dodatku zupełnie nie wydajne. Wyróżniał je tylko piękny zapach bzu. Recenzja.

14. White Flower's, naturalny peeling solno-błotny z morza martwego - mocny zdzierak, który pozostawiał skórę gładką i nawilżoną. 

15. Apart, kremowe mydło w płynie naturalne ekstrakty z alg i goji - przyjemne kremowe mydełko, które nie wysuszało dłoni. Zapach jednak dla mnie nietrafiony, taki nijaki.


16. Avon, Scent Essence Sparkly Citrus - słodkie cytrusy. Przyjemny zapach na lato.

17. Rexona, antyperspirant w sztyfcie pure faktycznie nie zostawiał białych plam, chociaż na skórze się rolował. Ładnie pachniał i chronił przed poceniem w dni, kiedy temperatura utrzymywała się na w miarę normalnym poziomie. 


18. Ziaja, olikowa maska kaolinowa z cynkiem oczyszczająco-ściągająca - jedna saszetka wystarczyła mi na dwie aplikacje. Maseczka ślicznie pachnie i naprawdę działa. Cera jest po niej gładka i rozjaśniona. Nie matowi na długo, ale nawet kiedy twarz zaczyna się już świecić, nie miałam wrażenia, że jest brudna.

19. Ziaja, próbka kremu zmniejszającego nadreaktywność naczynek krwionośnych - tak oto dobrze poszło mi ze zużywaniem próbek. Cała jedna. A krem i tak nie dla mnie, bo nie mam cery naczynkowej.

20, 21. Yankee Candle, Christmas Memories i Cranberry Pear - mocne, słodkie zapachy. Znalazłam resztki więc postanowiłam wypalić w chłodniejsze dni. Christmas Memories na pewno kupię na tę zimę, bo idealnie wpasowuje się w atmosferę świąt Bożego Narodzenia. Cranbery Pear był dla mnie trochę za intensywny.


I to już całe denko. Kilka kolejnych produktów dobija dna, ale to już za dwa miesiące.