28 stycznia 2016

156. Limitowana edycja zimowych zapachów Yves Rocher

Zima powoli się kończy, ze sklepowych półek znikają również końcówki kolekcji zimowych. Marka Yves Rocher wypuściła przed świętami cztery limitowane linie zapachowe : jabłko w karmelu, pomarańcza i migdał, aromatyczna wanilia, kandyzowana pomarańcza i cynamon. W ich skład wchodziły żele pod prysznic, mleczka do ciała, balsamy, pastylki do kąpieli, wody toaletowe, mydła do rąk, balsamy do ust, olejki do kąpieli, płyny peelingujące a także nawet świeca. Zapachy naprawdę kusiły, ale podczas zakupów postanowiłam ograniczyć się do minimum i wziąć tylko takie produkty, które z góry wiedziałam, że zużyję do końca zimy. Z zeszłego roku został mi żel pod prysznic o zapachu pomarańczy z czekoladą, który używałam latem - zdecydowanie nie był to zapach na tę porę roku. 


Zdecydowałam się na jeden żel pod prysznic i dwa kremy do rąk. Kusiło mnie jeszcze mleczko do ciała jabłko w karmelu, ale posiadało tak dużo świecących drobinek, że moja dłoń wyglądała jak ozdoba choinkowa.  

Zapachy świąteczne dostępne są jeszcze na stronie internetowej, w sklepach stacjonarnych na pewno też (choć pewnie już nie wszystkie produkty). 


Żel wywąchałam w sklepie, zabrałam do domu i trochę o nim zapomniałam. Kiedy wreszcie zabrałam go do łazienki, przeżyłam mały szok. Bardzo pozytywny szok. Podczas kąpieli cała łazienka pachniała świeżutkim ciastem, cieplutką szarlotką. Tak, ja tam czuję jabłka. Chociaż sądzę, że to ten cynamon tak mnie oszukuje - bo jak cynamon, to zaraz jabłko. Zapach jest bardzo bardzo przyjemny. Bardzo słodki i na dłuższą metę pewnie by przeszkadzał, ale po kąpieli nie utrzymuje się na skórze. 
Pieni się dobrze, nie uczula i nie wysusza. W opakowaniu mieści się 200 ml i zapłacić za niego trzeba 12,90 (choć w sklepach stacjonarnych na pewno jest już tańszy).

SKŁAD
AQUA, AMMONIUM LAURYL SULFATE, DECYL GLUCCOSIDE, CENTAUREA CYANUS FLOWER WATER, PARFUM, SODIUM CHLORIDE, COCAMIDE MIPA, COCAMIDOPROPYL BETAINE, SODIUM BENZOATE, CITRIC ACID, LIMONENE, TETRASODIUM EDTA, SALICYLIC ACID, BHT, METHYLPROPANEDIOL, POTASSIUM SORBATE, CI 17200, CI 19140, CI 42090 




Nawilżający krem do rąk o zapachu kandyzowanej pomarańczy i cynamonu , o dziwo, pachnie mi trochę inaczej niż żel. Tutaj na pierwszy plan wysuwa się pomarańcza, bardzo słodka pomarańcza. Bardzo mi to przypomina zeszłoroczny limitowany zapach pomarańczy z czekoladą. Cynamonu za to nie wyczuwam w ogóle.

Zapach na dłoniach utrzymuje się długo i nie jest nachalny. Bardzo słodki, ale przełamany kwaśną nutą, w ogóle nie męczy. 


W nawilżającym kremie do rąk o zapachu aromatycznej wanilii czuć ostre przyprawy. Wanilii jest tam mało. Zapach przez jest tylko odrobinę słodki. Jest mocny i ostry, ale jednak mniej intensywny niż słodkie kandyzowane pomarańcze. Tego kremu mogę używać co chwila, zapach zupełnie mi nie przeszkadza.


Właściwości nawilżające kremów oceniam jako bardzo dobre. Piękne zapachy motywują mnie do częstego używania, co najmniej trzy razy dziennie. W efekcie moje dłonie są bardzo dobrze nawilżone. Czasami, kiedy czuję pieczenie czy ściągnięcie, np. podczas prac domowych, wystarczy jednak aplikacja kremu by poczuć ulgę. 

Kremy mają rzadką lejącą konsystencję i bardzo szybko się wchłaniają. To kolejny powód, dla którego można używać go często. 

W tubce znajduje się 75 ml kremu i jego cena wynosi 12,90 zł.

SKŁAD KREMÓW

AQUA, METHYLPROPANEDIOL, GLYCERIN, ISOPROPYL PALMITATE, GLYCERYL STEARATE CITRATE, CAPRYLIC/CAPRIC TRIGLYCERIDE, STEARYL ALCOHOL CETYL ALCOHOL, CENTAUREA CYANUS FLOWER WATER, DIMETHICONE, PRUNUS AMYGDALUS DULCIS (SWEET ALMOND) OIL, PHENOXYETHANOL, PARFUM, CARBOMER, LIMONENE, SODIUM HYDROXIDE, TETRASODIUM EDTA, SODIUM BENZOATE, POTASSIUM SORBATE, CITRIC ACID.



Używałyście kosmetyków z tych linii zapachowych? Jak one pachną dla Was? Bo mój nos widać nie interesuje się tym, co piszą na etykiecie, i tworzy własne interpretacje zapachów. 


KLIK

 

26 stycznia 2016

155. Winter Crystal, czyli balsam do ciała pachnący sztucznym cukrem

Balsamy do ciała są kosmetykami, które najbardziej lubię kupować. Moja skóra nie jest wybredna ani wymagająca, w wyborze balsamu mogę kierować się wyłącznie zapachem. No i, nie oszukujmy się, ceną również. Choć ostatnio zdarza mi się kupić coś droższego niż zwykle a później używać w wyjątkowe dni, na przykład wtedy, kiedy robię sobie domowe SPA.



Tak też miało być w przypadku tego balsamu. Niby cena nie jest zabójcza, kosztował 20zł, ale w drogerii albo supermarkecie mogłabym taniej kupić inny balsam znanej marki. Ten wpadł mi w oko podczas przedświątecznych zakupów w Douglasie. A wyglądał naprawdę ślicznie, zapakowany dodatkowo w eleganckie pudełeczko z kokardą (dziś to pudełeczko przeklinam, bo przez nie nawet zapachu sprawdzić nie mogłam) i do tego kusił zapachem wanilii. Zresztą same popatrzcie - czyż nie prezentuje się prześlicznie? Słodko, oryginalnie, i bardzo zimowo. 


Z czysto technicznego punktu widzenia - tubka wykonana jest z miękkiego plastiku, co bardzo w kosmetykach lubię. Posiada odkręcane zamykanie. Otwór, przez który wydostaje się balsam, jest bardzo duży. Dla mnie za duży, bo często zdarza mi się za dużo balsamu wydobyć. Trzeba się do niego przyzwyczaić, bo jest naprawdę nietypowy. 


Balsam jest koloru białego, a jego konsystencja przypomina rzadki budyń. Po wyciśnięciu na rękę widać w nim takie jakby krupy, podczas smarowania nie są jednak wyczuwalne.  
Zapach był dla mnie jednym wielkim rozczarowaniem, chociaż w sumie sama byłam sobie winna. Mimo, że jak byk na opakowaniu jest "white vanilla & sugar", ja tego cukru tam wcale nie widziałam. Wanilia to wanilia, ma być zapach słodki i ciepły. Niestety okazało się, że tam więcej tego cukru niż wanilii. Zapach jest słodki, czuć w nim również wanilię, ale jest bardzo, bardzo chemiczny. Jakiś taki ostry, zamiast delikatny i otulający. Absolutnie nie podoba mi się to jak pachnę po posmarowaniu się nim.


Działanie nawilżające też pozostawia wiele do życzenia. Jest słabe, choć wyczuwalne. Okropna jest za to sama aplikacja. Balsam marze się i smuży i za nic nie chce się wchłonąć. Jedynie wklepywanie go daje jako tako radę. Mimo to i tak czuję się, jakbym użyła go za dużo. Przynajmniej połowa balsamu zupełnie się  nie wchłania i choćbym nie wiem jak długo czekała, i tak w końcu wytrę go w ubranie.

Używanie balsamu po połowie tubki (150 ml, a połowa tubki i tak wyszła bardzo szybko) stało się nie do wytrzymania i resztą kremuję stopy. Są one na tyle daleko od nosa, że ich zapach mnie w nocy nie budzi.

Niestety, nie wszystko co ładnie wygląda musi mieć dobrą zawartość w środku. Douglas to chyba tego rodzaju sklep, że jeśli nie damy za coś min. 50 zł., jest mała szansa że będziemy z tego zadowoleni. To samo okazało się w przypadku Sephory i produktów ich marki (3/3 buble).



Przypominam o trwającym na blogu konkursie: klik






23 stycznia 2016

154. Zimowy konkurs na Krańcu Tęczy

Okres przedświąteczny minął mi nie wiadomo kiedy, tak szybko, że nie udało mi się ogłosić planowanego od dawna konkursu. Ponieważ jednak prezenty dawać można nie tylko w święta, konkurs organizuję teraz. Żeby wziąć w nim udział odpowiedzieć trzeba na jedno proste pytanie oraz spełnić trzy (organizacyjne) warunki. Nagroda prezentuje się następująco.

 - Yves Rocher, mleczko nawilżające do skóry normalnej i suchej z sokiem agawy
- Planeta Organica, krem do rąk z organicznym masłem shea
-Maybelline, Lash Sensational
- Laura Conti, wazelinowy, czekoladowy balsam do ust
- Avon, płyn do kąpieli Mr. Frosty (przyprawy, żurawina, pomarańcza)
- Pantene, odżywka w piance pod prysznic (miniaturka 50 ml)
- Glade, świeca zapachowa jabłko i przyprawy
- Nacomi, olej z pestek winogron



Aby wziąć udział w konkursie należy:
- być publicznym obserwatorem bloga
- zgłosić chęć udziału w komentarzu, a w nim podać: swój nick (ten, pod którym obserwujesz blog), mail, odpowiedź na pytanie konkursowe: Gdybyś mogła zagrać w dowolnym filmie, który by to był? Podaj tytuł oraz postać, w którą chciałabyś się wcielić.


Mam nadzieję, że odpowiedź na pytanie nie sprawi Wam trudności i chętnie weźmiecie udział w konkursie. Ciekawa jestem Waszych gustów filmowych, odkryję też pewnie świetne tytuły, których do tej pory nie widziałam. Na zgłoszenia macie czas do 23.02.2016
Regulamin
1. Organizatorem oraz sponsorem konkursu jest autorka bloga.
 2. Zgłaszać się można do 23.02.2016 pod tym postem (zgłoszenia pozostawione w innym miejscu nie będą brane pod uwagę).
3. Ogłoszenie wyników nastąpi do 5 dni po zakończeniu zbierania zgłoszeń.
4. Zwycięzcą zostać może tylko jedna osoba.
 5. Po ogłoszeniu wyników do zwycięzcy wysłany zostanie mail z wiadomością. Na dane do wysyłki czekam 3 dni, po tym terminie, jeśli nie otrzymam odpowiedzi, zostanie wybrana kolejna osoba.
6. Nagroda wysyłana jest na terenie Polski.
 7. Pod uwagę brane będą tylko te zgłoszenia, które spełnią warunki obowiązkowe. Zgłoszenia od osób anonimowych (niezalogowanych na konto blogger/gmail) nie będą brane pod uwagę.
 8. Osoby, które zaobserwują blog tylko na czas konkursu, nie będą mogły brać udziału w następnych konkursach organizowanych na blogu.
9. Zastrzegam sobie prawo, do ewentualnej zmiany regulaminu.
 10. Konkurs nie podlega przepisom Ustawy z dnia 29 lipca 1992 roku o grach i zakładach wzajemnych (Dz. U. z 2004 roku Nr 4, poz. 27 z późn. zm.) 


Powodzenia :)


22 stycznia 2016

153.Woda perfumowana Femme od Avon

Macie też tak, że konkretny zapach kojarzy Wam się z konkretnym miejscem, osobą, wydarzeniem? Że wystarczy go poczuć, by od razu cofnąć się w czasie i miejscu. I to nie raz, nie dwa, nie - za każdym razem, kiedy dany zapach czujecie. Ja mam tak z niektórymi zapachami i piosenkami, że choćbym ich kilka lat nie czuła czy nie słyszała, i tak przypomną mi o czymś, o czym myślałam, że już nie pamiętam. Dziś chciałabym napisać kilka słów o zapachu od Avon, który kojarzy mi się z ostatnimi wakacjami i wyjazdem w góry. A że był to wyjazd bardzo udany i już czekam na kolejny, perfum nasuwają mi bardzo pozytywne wspomnienia. 


Wodę perfumowaną Avon Femme wygrałam w konkursie organizowanym na blogu Kosmetlandia. Zapach ten był mi już wcześniej znany, ale że na blogu o nim nic nie wspominałam (a warto, bo jest naprawdę ciekawy i warty uwagi), teraz napiszę pełną recenzję.


Z danych czystko technicznych: woda znajduje się w szklanym flakoniku (choć równie dobrze może to być plastik, który doskonale imituje szkło) o pojemności 30 ml. Flakonik jest mały i wygodny, można zabrać go ze sobą  torebce. Nigdy mi nie upadła, ani jeden ani drugi, ciężko mi więc ocenić jak bardzo można mu zaufać w kwestii zabierania go ze sobą. 
Korek trzyma się bardzo mocno, nawet kiedy wody została mi już tylko odrobinka, korek dalej mocno trzymał. Flakonik ozdobiony jest naklejką z nazwą wody i brylantami - zdobienie skromne, ale bardzo ładne. Flakonik w ogóle bardzo ładnie prezentuje się na toaletce. 


Na opakowaniu nie ma żadnych informacji na temat nuty zapachowej, znaleźć jednak je można na stronie Avon.

kategoria: kwiatowo-owocowo-piżmowa
nuty zapachowe: świeża gruszka, magnolia i ciepłe drzewo bursztynowe
Kompozycja wody perfumowanej Avon Femme zachwyca mieszanką musującą świeżością gruszki połączoną z wytworną magnolią i ciepłym drewnem bursztynowym.
Kreator: Harry Fremont - wielokrotnie nagradzany twórca perfum, który tworzył nuty zapachowe dla wielu znanych i ekskluzywnych marek na rynku.
„Chciałem, aby AVON Femme był kojarzony z wyrafinowanym stylem nowoczesnych kobiet. Zainspirował mnie blask diamentów. Wybrałem cenne płatki jaśminu, by nadać całości świeżości i klarowność. AVON Femme otwiera się aksamitnym drewnem bursztynowym, które podkreśla kobiecą zmysłowość. Zapach został wzbogacony nutami grejpfruta, gujawy, czerwonego jabłka i magnolii, które ożywają zaraz po rozpyleniu go na skórze.”
Ten właśnie człowiek stoi także za stworzeniem fenomenalnej nuty zapachowej Avon Luck. Współtworzył on między innymi: Romance dla Ralpha Laurena, Calvin Klein CK One, a także Avon Pur Blanca i Sensuelle.

[źródło]


Femme nie należy do zapachów delikatnych. Zazwyczaj świeży jaśmin tutaj jest nutą dominującą i dającą zdecydowanie mocno po nosie. Gruszki nie wyczuwa, choć słodkości jest tu dużo. Połączone one są jednak z głębokim, trochę cierpkim zapachem drzewa bursztynowego (zgaduję, że to właśnie tę nutę wyczuwam, bo drzewa bursztynowego nigdy nie wąchałam). Całość daje kompozycję ciężką i elegancką. Kategoria kwiatowo-piżmowa pasuje tu jak najbardziej, ja jednak nie potrafię znaleźć nic z owoców. 
Zapach jest idealny na wieczorne wyjścia, nie oznacza to jednak, że nie można używać ich w ciągu dnia. Co kto lubi. Jeśli lubicie mocne zapachy, obok których nie da się przejść obojętnie, i dobrze się w nich czujecie, śmiało można używać ich na co dzień. 
Ja używałam ich rano, około południa ledwo je już było czuć. Trwałość wody perfumowanej nie jest niestety zbyt duża, nawet w przypadku mocnego zapachu. Femme jest zapachem bardzo ładnym, ale stosowany przez dłuższy czas może przytłaczać. Teraz sięgam po niego co kilka dni, żeby za każdym razem odkrywać go na nowo. 



 

Przez dość długi czas na blogu nie pojawiała się żadna recenzja. W planach miałam wymianę telefonu i chciałam, żeby ten nowy miał aparat mogący robić w miarę dobre zdjęcia. Wszystko się bardzo opóźniało a ja nie miałam nerwów patrzeć, jak mój stary aparat zupełnie sobie nie radzi. Dla niego, jeśli nie ma pięknego słonecznego światła, to tak jakby światła nie było w ogóle.
 Te zdjęcia zrobiłam po godzinie 22 i jestem mega zadowolona, co przy odrobinie wprawy będę mogła uzyskać. Zakup lustrzanki byłby w tym momencie tylko moją fanaberią, gadżetem który używałabym tylko od czasu do czasu, wolę więc te pieniądze przeznaczyć na coś innego, na przykład na wakacje.

 



15 stycznia 2016

152. Przeczytane/obejrzane w grudniu

KSIĄŻKI

Gerard Walter - Cezar


Biografii nigdy nie lubiłam i ta jest pierwszą, jaką przeczytałam. To najcudowniejsza powieść, a najlepsze jest to, że napisała ją historia. Jest w niej wszystko, czego szukam w książkach: polityka, wojny, zdrady. To taka Gra o tron, tylko w wersji bez smoków. Napisana jak prawdziwa powieść, autor nie skupiał się na tym, co zazwyczaj spotyka się w w książkach historycznych. Cezara czytało się lekko i szybko. A przy tym  ile się nauczyłam. Po lekcjach historii Cezara miałam za ofiarę, zdradził go w końcu przyjaciel. Dopiero po lekturze tej książki zrozumiałam, że Brutus po prostu nie mógł postąpić inaczej, i że zawiązany spisek był najlepszym co mogło spotkać wtedy Rzym.



Tanja Kinkel  - Synowie wilczycy


Kolejna książka opowiadająca dzieje starożytnego Rzymu, tym razem samego jego początku. 
Ilian to etruska kapłanka. Kiedy zachodzi w ciąże i zaczyna opowiadać historię o tym, że ojcem jej dziecka jest bóg, jej stryj król postanawia się jej pozbyć - odbiera jej imię i oddaje ją za żonę latyńskiego chłopa. Ilian musi opuścić miasto i od tej pory żyć z dala od domu nie jak córka pozbawionego tronu króla, ale jak żona wieśniaka. Ambitna dziewczyna nie chce się jednak z tym pogodzić, i tuż po urodzeniu nie jednego dziecka, ale dwóch - chłopców bliźniaków - opuszcza wioskę i rusza świat, by dzięki swojemu sprytowi  i inteligencji zdobyć koronę dla swojego syna Remusa. 
Wiadomo, jak historia się kończy, i który z chłopców zostaje królem. "Synowie wilczycy" to świetna próba wyjaśnienia mitu założycielskiego Rzymu, poparta faktami historycznymi.


Charlaine Harris - Martwy aż do zmroku


Na podstawie tej serii książek nakręcony został serial. A że wszelkie książki i filmy o wampirach lubię, postanowiłam sprawdzić, czy i ta historia mi się spodoba.
Sookie jest zwyczajną dziewczyną z małego miasteczka. Mieszka z babcią i pracuje jako kelnerka. Jedyne, co odróżnia ją od wielu setek innych dziewczyn jest jest umiejętność słyszenia myśli innych ludzi. Kiedy pewnego dnia do baru, w którym pracuje, wchodzi wampir od którego nie słyszy absolutnie nic, postanawia się z nim zaprzyjaźnić. No i można sobie wyobrazić jak się ta przyjaźń kończy - Sookie i Ben zostają parą. W tym samym czasie w okolicy ktoś zaczyna mordować młode dziewczyny, a podejrzanym zostaje brat Sookie. 
Watek morderstw urozmaica akcję. Nie mamy tu zwykłego romansu paranormalnego. Sookie da się lubić. To taka postać, którą każdy chętnie widziałby w roli przyjaciółki. Czuję się skuszona, by przeczytać kolejne części i obejrzeć serial.

 
Susana Vallejo Chavarino - Czarne żniwa

Enrique jest drugim synem hrabii, który z domu wychodzi z niczym, i aby zostać kimś, zaczyna pracować w Toleda dla Inkwizycji. Poznaje tam wdowę Veridianę, w której z miejsca się zakochuje. Ta jednak znika, zostaje uprowadzona przez ludzi, których pracodawcy Enrique każą mu znaleźć. Kiedy dochodzi w końcu do spotkania okazuje się, że ludzie ci, mnisi, skrywają ogromny sekret, do którego dopuszczeni zostają Veridiana i Enrique. 
Pomysł na książkę był bardzo dobry, ale wykonanie bardzo mierne. Autorka chciała za dużo rzeczy w niej połączyć: mamy nieszczęśliwą miłość (Enrique kocha Veridianę, ona kocha mnicha, a mnich jest mnichem i kocha Boga), Inkwizycję, czarną śmierć i Inny Świat, do którego przenieść można się za sprawą magicznych wrót. Prawda, że za dużo tego? A książka ma zaledwie 352 strony. Nie da się tego wszystkiego porządnie opisać. Autorka wymyśliła inny świat, a w ogóle go nie opisała. Podczas pobytu głównych bohaterów w nim rozwodziła się nad tym, jak to Veridiana nie może się przystosować do życia z prostymi ludźmi, bo sama kiedyś żyła jak arystokratka. 
Książkę przeczytałam do końca bo myślałam, że może jednak coś dobrego w niej znajdę. Nie znalazłam. 

Lauren DeStefano - Atrofia

Przerażająca wizja przyszłości. Ludzie znajdują lek na długowieczność i wszystkie choroby - pierwsze pokolenie jest idealnie zdrowe i nie umiera. Ich dzieci jednak rodzą się z wirusem, na który nie ma leku. Dziewczyny umierają w wieku lat 20, chłopcy 24. I nic się z tym nie da zrobić, mimo że wszyscy pracują nad lekarstwem.
Rine zostaje porwana i sprzedana jako żona dla syna bogatego lekarza z pierwszego pokolenia. Jej zadaniem jest urodzić mu dzieci, które będą żyły dłużej niż ona. Takie samo zadanie stoi przed pozostałymi żonami:  Cecily i Jenną. Rine nie chce się na to zgodzić, i cały czas planuje ucieczkę, powrót do swojego brata bliźniaka. 
Książka smuci od początku do końca. Główna bohaterka nie ma złudzeń, wie, że zostało jej tylko kilka lat życia. Chce jednak umrzeć po swojemu, z daleka od potwornego doktora. Czytając tę książkę potrafiłam wczuć się w te realia, w których zna się własną datę śmierci i nie ma szans na to, by poznać własnych rodziców. Mimo że historia naprawdę mnie wciągnęła, nie wiem czy chcę czytać kolejną część. Jest po prostu za smutna, żeby czytało się ją z przyjemnością.


FILMY

Dziewczyna z Alabamy
 

Melanie ma życie, o jakim zawsze marzyła. Jej kariera projektantki mody idzie w jak najlepszym kierunku, a jej idealny chłopak właśnie się jej oświadczył. Na przeszkodzie do jej szczęścia stoi tylko jedna osoba - jej mąż Jake, który nie chce dać jej rozwodu. Melanie jedzie do Alabamy, by zdobyć jego podpis na dokumentach rozwodowych. Na miejscu przypomina sobie, jak wiele z dawnej siebie straciła.
Zabawny film, chociaż zakończenia w pełni szczęśliwym bym nie nazwała. Jak dwóch facetów kocha się w jednej dziewczynie, to po prostu nie da się tak zrobić, żeby wszyscy byli szczęśliwi.



Merida waleczna



Merida jest księżniczką, normalną więc koleją rzeczy jest, że rodzice chcą ją wydać za mąż. Dziewczyna buntuje się i robi wszystko, by uniknąć tego losu. Prosi czarownicę o zaklęcie, które sprawi, że matka da jej spokój ze ślubem. Szybko jednak okazuje się, że zaklęcie ma skutki uboczne. 
Film warto obejrzeć choćby ze względu na animację - włosy Meridy żyją własnym życiem i są absolutnie wspaniałe. Świetne są też teksty księżniczki. A sama historia zupełnie nie o tym, czego można się spodziewać. Nie ma wielkiej miłości, walki, zadań do wykonania. Chodzi o relacje matki i córki, o ich własną wojnę. Szczerze polecam.






I na koniec małe podsumowanie. W 2015 roku przeczytałam 55 książek i obejrzałam 26 filmów.


13 stycznia 2016

151. Łopianowa maska do włosów Agafii

Po kilku sesjach z prostownicą, kiedy to starałam się wyczarować nią piękne, naturalne fale (z marnym skutkiem, jak na razie, ale jakieś efekty już się pojawiają), zauważyłam, że moje włosy są w kiepskiej formie. Zawsze były mięciutkie i błyszczące (czasami aż za bardzo), teraz za to stały się szorstkie i spuszone. Nie czekając więc, aż włosy będą w jeszcze gorszym stanie, sięgnęłam po maskę, którą jakiś czas temu wygrałam w rozdaniu na blogu Kosmetlandia.



W kwestii pielęgnacji włosów idę na łatwiznę: szampon, odżywka plus wcierka z czarnej rzepy. Maski bardzo sporadycznie, a oleje - raz na ruski rok. Dlatego też kiedy już sięgam po cięższy kaliber, zazwyczaj mam efekt wielkiego "wow". Czy tak samo było w przypadku maski łopianowej?


Co mówi producent?

Olej łopianowy to niezastąpiony środek w pielęgnacji włosów, posiada silne działanie regenerujące, sprzyja wzmocnieniu struktury włosów, zapobiegając ich łamliwości i przesuszeniu. Otręby owsiane odżywiają uszkodzone włosy przywracając im siłę i elastyczność.

Co widać gołym okiem?

Maska znajduje się w zakręcanym plastikowym pojemniczku. Osobiście bardzo lubię kosmetyki zapakowane w ten sposób - maski, kremy, masła do ciała. Mogę wtedy zużyć je do samego końca, bez konieczności przecinania tubek.

 Pod zakrętką znajduje się dodatkowe zabezpieczenie wielokrotnego użytku, którym ochroni maskę przed wylaniem się.

Maska ma bardzo rzadką konsystencję i łatwo może spłynąć z dłoni. Nie potrzeba jej dużo na pokrycie włosów. Jej kolor to rozbielony róż, a zapach bardzo kwiatowy, mój nos wyłapuje tam różę.


Skład

AQUA WITH INFUSIONS OF: AVENA SATIVA OAT (woda z naparu otrębów owsianych), BETULA ALBA JUICE (sok brzozowy), ENRICHED BY EXTRACTS: SALVIA OFFICINALIS (szałwia), RUBUS CHAMAEMORUS (malina moroszka), RHODIOLA ROSEA (różeniec górski), CETRIMONIUM CHLORIDE (konserwant), CETEARYL ALCOHOL (emulgator), CETEARETH-20 (emulgator), GUAR GUM (zagęstnik), COLD PRESSED OIL: ARCTIUM LAPPA SEED OIL(olej z łopianu większego), RIBES NIGRUM SEED OIL (olej z nasion czarnej porzeczki), LINUM USITASSIMUM SEED OIL (olej z nasion lnu), PYRIDOXINE (witamina B6), PANTHENOL (prekursor witaminy B5), NIACINAMIDE (amid kwasu nikotynowego - poprawia ukrwienie skóry głowy, wzmacnia cebulki włosów), CITRIC ACID (kwas cytrynowy), PARFUM, BENZOIC ACID (konserwant), SORBIC ACID (konserwant).


 

Pojemność
 300 ml

Cena
10-20 zł. 
Dostępność
sklepy internetowe, no. Triny.pl lub SkarbySyberii.pl

Moja opinia 

Moim włosom wiele nie potrzeba, by stały się miękkie i gładkie, ta maska jednak poradziłaby sobie nawet ze słabymi i zniszczonymi włosami. Wystarczy jej 10 min. by zdziałać prawdziwe cuda. Włosy po niej są miękkie i lśniące, i do tego pięknie pachną. Najbardziej jednak zadziwiła mnie, i oczywiście spodobała, niezwykła sypkość włosów. Wystarczył lekki ruch głową a włosy same po prostu przelewały się z jednej strony na drugą. Dawno już moje włosy nie zachowywały się w ten sposób. Maskę łopianową śmiało mogę nazwać ideałem, i nie znajduje w niej żadnych minusów.

6 stycznia 2016

150. Plany na rok 2016

Zima to zdecydowanie nie mój czas. Gdybym mogła, zapadłabym w sen zimowy i czekała na wiosnę. Zimą nie mam zupełnie na nic energii. W tym roku nawet święta mnie nie rozruszały. Momentami czuję się, jakbym żyła tylko w połowie, jakby nic z tego co dzieje się dookoła nie dotyczyło mnie. Ma to związek z przykrym wydarzeniem sprzed dwóch miesięcy, który mocno wpłynął na moje życie. Brakuje mi też pewnie witamin. No i słońca, przede wszystkim. Nie bardzo czuję się na siłach żeby wprowadzać w moje życie radykalne zmiany wraz z początkiem roku, muszę jednak się wziąć w garść i chociaż poudawać, że coś planuję. Mam zamiar żyć dalej, muszę więc pomyśleć o przyszłości. Dlatego też dobrą chwilę się pozastanawiałam i stworzyłam listę punktów, które będą moimi celami w doku 2016.




1. Aktywniejszy tryb życia.

Od jakiegoś czasu rozglądam się za siłownią w mojej okolicy. Mojej i mojej koleżanki. Sama nie miałabym motywacji, żeby ćwiczyć, ale w parze zawsze raźniej. Tak więc być może od początku lutego wykupię gdzieś wreszcie karnet i zacznę się ruszać.
Kiedy nadejdą cieplejsze miesiące, przyjdzie pora na wyjęcie rolek. Jak na moje możliwości finansowe była to całkiem spora inwestycja, nie może więc sobie leżeć w szafie. Poza tym, bardzo polubiłam tę formę spędzania wolnego czasu.
Celem ćwiczeń nie będzie u mnie zrzucenie kilku kilogramów (chociaż przydałoby się i nie ukrywam, że z takiego efektu byłabym bardzo zadowolona - gdyby się dało bez diety), ale przede wszystkim poprawienie kondycji. A to ma związek z kolejnym punktem.


 
2. Wyjazd w góry.

Już nie mogę się doczekać, kiedy przyjdzie lato i będę mogła ruszyć w Tatry. Nie jestem żadnym taternikiem i nigdy nie byłam nawet na Giewoncie (póki co nie planuję na niego wchodzić, za dużo ludzi, za mało miejsca, za głębokie przepaście), ale uwielbiam pokonywać własne słabości idąc i idąc, mimo że moje ciało krzyczy stój. A za widoki można umrzeć. Tam nie myśli się o problemach dnia codziennego, o niezapłaconych rachunkach, czekającym ciężkim tygodniu pracy, stercie prania, które trzeba zrobić. Kiedy mijam granicę parku narodowego przestaję myśleć o czymkolwiek. I mimo że po powrocie do domu zawsze mnie wszystko boli, jestem maksymalnie wypoczęta.


 
3. Prawo jazdy.

Egzamin prawdopodobnie w lutym. Pierwszy. O tym, ile ich będzie, dowiem się kiedy wreszcie zdam. Ale choćbym miała zdawać dwadzieścia razy, nie poddam się. Bo w końcu się nauczę mieć oczy dookoła głowy, brać pod uwagę każdą możliwość, racjonalnie oceniać sytuację na drodze. Jeszcze rok temu prawo jazdy nie było mi zupełnie potrzebne. Teraz czuję, że jest niezbędne.


 
4. Tatuaż.

O tatuażu myślałam od trzech lat. Pisałam pracę licencjacką na temat tatuaży, i po jej obronie chciałam sobie jeden zrobić, na pamiątkę. Nie miałam jednak żadnego konkretnego pomysłu, i tak mi jakoś zeszło. Teraz wiem już mniej więcej co chcę. Muszę znaleźć odpowiedni projekt i zastanowić się, gdzie ten tatuaż chcę mieć. Musi to być takie miejsce, żebym mogła stale na niego zerkać - w końcu zrobię go dla siebie, ja mam na niego patrzeć.


5.Nowa praca.

Na moją obecną pracę nie narzekam (no dobrze, narzekam, ale tylko trochę), jest to jednak praca studencka i nie wyobrażam sobie, żebym miała w niej zostać na dłużej. Przede wszystkim, nigdy nie zarobię w niej tyle, żeby stać mnie było wynająć własne mieszkanie, płacić wszystkie rachunki i jeszcze mieć za co jeść. Nie mówiąc o utrzymaniu samochodu i całej reszcie innych zakupów.
Po skończeniu studiów chciałabym znaleźć pracę, która choć trochę będzie pokrywała się z moim wykształceniem. Wymarzonej pracy nie mam, nastawiam się raczej na próbowanie co mi się najbardziej spodoba.

 
6. Wyprowadzka.

Punkt ten jest ściśle powiązany z punktem poprzednim. Póki co mieszkam z rodzicami. Już teraz sytuacja ta mi nie odpowiada, ale kiedy skończę studia, prawdopodobnie nie będę mogła myśleć o niczym innym jak własne mieszkanie. Niestety, wynajem mieszkania z kimś nie wchodzi w grę. Nawet gdybym miała własny pokój, to po prostu nierealne. Z moją rodziną nauczyłam się żyć, ale z nikim innym nie dam rady. A raczej nikt inny nie da rady ze mną. Jestem osobą dominującą, mam własne przyzwyczajenia i lubię drażnić ludzi. Czasami mam napady złości i robię się wtedy tak bardzo wredna, że sama siebie mam ochotę uderzyć. Tak więc - mieszkanie choćby najmniejsze i najbardziej obskurne, ale tylko dla mnie.


7. Zdrowie.

W sierpniu skończę 24 lata. To już ten wiek, kiedy nie można po dziecinnemu unikać lekarzy a trzeba na poważnie zacząć kontrolować stan swojego zdrowia. Przede wszystkim, muszę zacząć regularnie kontrolować wzrok. I zmienić okulistkę, definitywnie. Moja pani doktor podczas wizyt tylko wypisuje recepty, tak więc już na dobre się z nią pożegnałam. Pora też zrobić rytunowe badanie krwi. Ostatnie robiłam 10 lat temu. Na widok igły robi mi się słabo, ale trzeba wziąć się w garść i jakoś to przeżyć.

3 stycznia 2016

149. Ziaja MED - żel myjący kuracja antybakteryjna

Moje włosy doprowadziły mnie dzisiaj do prawdziwego załamania. Zawsze były proste i trudne do ufarbowania - nic a nic się ich nie imało. Po prostu nie ten typ. Nigdy nie były przesuszone ani spuszone, więc nie miałam na co narzekać. Nie interesowały mnie też wymyślne stylizacje i układanie ich, jakoś nam się więc żyło. Od jakiegoś czasu jednak coraz częściej zaczęłam myśleć, jak by to było mieć takie naturalne, grube fale. Od myślenia przeszłam do czynów - pod choinkę poprosiłam prostownicę, żeby nią robić fale. Naoglądałam się filmików instruktażowych na YT zanim w ogóle tknęłam prostownicę. Najpierw było jedno, krótkie podejście na szybko, bo nie było czasu. Nie ważne, czy próbowałam fal, loków czy zwykłego prostowania - moim włosom to zwisało, zero efektów.

Dziś rozgrzałam prostownicę do wyższej temperatury, 190 stopni, starannie rozdzieliłam je na pasma i przystapiłam do dzieła. 15 minut później jedno i to samo pasmo zaczynało już dymić, ale za nic nie chciało się zwinąć. To głupie, ale aż mi się płakać chciało. No bo nawet jeśli robię coś totalnie źle, to jakikolwiek efekt powinien był widoczny. Krzywy skręt, na samym końcu, nie w tę stronę, choćby na chwilę. A tu nic. Aż miałam ochotę rzucić prostownicą. Albo od razu ściąc włosy i więcej na nie nie patrzeć.

Czy ktoś jeszcze ma takie uparciuchy jak ja? Może ktoś zna sposób, jak zmusić je do posłuszeństwa? Ja zaczynam rozglądać się za jakimiś kosmetykami do stylizacji, i będę podchodziła do kolejnych prób. Aż w końcu puszczę włosy z dymem albo uzyskam efekt, o jaki mi chodzi.


Dobrze, żale wylane, teraz przejdę do właściwego tematu posta. Zaległych recenzji mam caaałe mnóstwo, w głowie też kiełkuje kilka pomysłów na inne tematy, czasu jednak ciągle brak. A kiedy już włączam laptopa okazuje się, że nia bardzo mam o czym pisać. Niech ta ciemna i ponura pora roku już się wreszcie skończy, bo bez słońca żyję tylko w połowie.


Ziaja MED - żel myjący kuracja antybakteryjna

Co mówi producent?

Aktywny żel oczyszczający bez kompozycji zapachowej.

Substancje czynne: kompleks proteinowo-cynkowy, alantoina, ekstrakt z lukrecji, prowitamina B5, "witamina surfaktantów" - substance myjące pochodzenia roślinnego.

Profilaktyka trądziku:
- ułatwia eliminację sebum i odblokowuje pory
- obniża aktywność gruczołów łojowych

Redukcja trądziku:
- łagodzi zmiany trądzikowe
- skutecznie wygładza naskórek

Kompensacja:
- utrzymuje optymalny stopień nawilżenia
- przywraca skórze naturalne pH

Co widać gołym okiem?

Plastikowa buteleczka, w której znajduje się żel, należy do tych raczej małych, nie zajmuje więc dużo miejsca na łazienkowej półce. Nie wiem u Was, ale u mnie trudno znaleźć na niej choćby fragment wolnego miejsca, mimo że większość kosmetyków i tak trzymam w pokoju w specjalnych pojemnikach.

Dozownik wyposażony jest w blokadę. Ale albo ja nie potrafiłam jej używać, albo trafiłam na ferelne opakowanie. U mnie nic się nie blokowało, ale też nie zdarzyło się, by żel wyciekł z opakowania. Jest on dość gęsty, wystarczy niewielka ilość do umycia całej twarzy. Pieni się bardzo ładnie, nie szczypie w oczy. Nie posiada substancji zapachowych, ale to nie oznacza, że nie pachnie. Zapach ma niezbyt ładny, kojarzy się z jakąś maścią leczniczą. Długo się nie utrzymuje i nie jest mocny, nie przeszkadza więc w użytkowaniu.

Skład 

AQUA, COCO GLUCOSIDE, COCAMIDOPROPYL BETAINE, SODIUM COCOAMPHOACETATE, PEG-120 METHYL GLUCOSE DIOLEATE, LAURETH-7 CITRATE, PANTHENOL, PROPYLENE GLYCOL, GLYCYRHIZA GLABRA ROOT EXTRACT, SACCHAROMYCES/ZINC FERMENT, ALLANTOIN, ACRYLATES/C10-30 ALKYL ACRYLATE CROSSPOLYMER, DIAZOLIDINYL UREA, SODIUM BENZOATE, SODIUM HYDROXIDE.


Pojemność
200ml

Cena
ok. 7zł

Dostępność
sklepy Ziaja


Moja opinia

Z całą pewnością mogę polecić ten żel osobom, które tak jak ja posiadają cerę przetłuszczającą się. Żel bardzo dobrze oczyszcza i rzeczywiście zmniejsza ilość wydzielanego sebum. Zatkanych porów nie odblokowuje, takich cudów nie ma. Zmniejszając jednak ilość sebum z pewnością nie pozwoli im się tak szybko powtórnie zapchać. 
Okres zimowy jest dla mojej cery najgorszy. Im mniej słońca, tym więcej paskudników mi wyskakuje. Żel nie tyle ograniczył ich ilość, co je złagodził. To co się pojawiało bez problemu można było zakryć nawet lekkim makijażem, szybko też znikało bez zostawiania brzydkich czerwonych przebarwień. 
Jedyną wadą żelu jest wysuszanie skóry. Nie jakieś poważne, regularnie sotosowany krem radził sobie z utrzymaniem nawilżenia na jako takim poziomie. Jednak tuż po myciu twarz była mocno ściągnięta i wymagała natychmiastowego posmarowania kremem. 
Żel wystarczył mi na prawie 2 miesiące używania, więc jak na niezbyt wielkie opakowanie nie jest źle. Prawdopodobnie wrócę jeszcze do niego, ale już raczej nie do codziennego użytku. Szkoda, że wszystkie preparaty zmniejszające ilość wydzielanego sebum są tak mocno wysuszające.

2 stycznia 2016

148. Październik/ Listopad/ Grudzień - denko

Koniec starego roku jest czasem rozliczania starych spraw, porządków i podsumowań. Pora więc, abym i ja sięgnęła do mojej torby z pustymi opakowaniami. Ostatnie denko pojawiło się na blogu trzy miesiące temu. Później zapominałam się i wyrzucałam puste opakowania, części robiłam zdjęcia a później je gubiłam. Coś tam jednak udało mi się obfotografować wczoraj. Zapraszam na denko.


1. Yves Rocher, pokrzywowy szampon - łagodny i wydajny, szampony Yves Rocher należą do moich ulubionych.

2 i 3. Pantene, szampony do włosów - obydwie wersje spisały się bardzo dobrze. Stosowane do codziennego mycia włosów nie podrażniły skóry głowy, nie nabawiłam się też łupieżu. 

4. Bania Agafii, czarna kąpiel dla włosów - mała buteleczka, ale szampon bardzo bardzo wydajny. Ciekawa, gęsta konsystencja. Działanie bardzo dobre.


5. Dove, regenerująca odżywka do włosów - moja ulubiona odżywka. Włosy po niej świetnie się rozczesują i błyszczą. Do tego ślicznie pachnie. Niestety, przy mojej długości włosów wystarcza na dwa tygodnie.

6. Kallos, maska do włosó Late - stosowana jako odżywka spisywała się tak samo jak wtedy, kiedy nakładałam ją jako maskę. Włosy były po niej miękkie i lejące, nabierały blasku. Zapach miała bardzo mocny, wystarczyło odkręcić wieczko i cała łazienka pachniałą śmietankowym budyniem.

7. Garnier, odżywka do włosów oil repair - naprawdę fajna odżywka. Przede wszystkim bardzo ułatwiała rozczesywanie. Moje włosy nie potrzebują odbudowy ani nawet wielkiego nawilżenia (zupełnie nie ten typ włosów), była więc ok.


8. Sephora, mleczko do demakijażu - ucieszyłam się, że nareszcie się skończyło. Działało naprawdę słabo, a do tego paskudnie śmierdziało. 

9. Pharmaceris, pianka do mycia twarzy - pianki to zdecydowanie najbardziej wydajne produkty do mycia twarzy. Ta działała bardzo fajnie i na pewno kiedyś do niej wrócę.

10. Avon, tonik do twarzy - mocno oczyszczający tonik. Właśnie kończę kolejną buteleczkę i chwilowo robię sobie od niego przerwę. Alkohol w takie ilości na dłuższą metę wysuszył skórę. 

11. Nivea Care, krem do twarzy - bardzo przyjemny krem uniwersalny. Nawilżał, ładnie się wchłaniał, makijaż na nim wyglądał przyzwoicie. 

12. Soraya, krem pod oczy z kwasem hialuronowym - albo ja jestem ślepa, albo zupełnie nie potrafię obserwować działania kremu pod oczy. Tak więc i w przypadku tego kremu nie zauważyłam nic. Tyle tylko, że skóra pod oczami była nawilżona.


13. Yves Rocher, peelingujący żel pod prysznic jabłko z anyżem - peeling to był żaden, ale żel bardzo fajny. Przyjemny zapach jabłuszka.

14.Yves Rocher, żel pod prysznic o zapachu kawy - gdybym do końca życia miała używać jednego i tego samego żelu, na 99% wybrałabym ten.

15. Tołpa, borowinowa kąpiel - piękny zapach lawendy. Odprężał i relaksował.

16. Dove, balsam do ciała ze złotymi drobinkami - świetny balsam. Dobrze nawilżał i nie dawał efektu kuli dyskotekowej.

17. Perfecta, masło do ciała jagodowa muffinka - najcudowniej na świecie pachnące masło do ciała. Działanie nawilżające dla mnie wystarczające, nie bardzo jednak mocne. Największym atutem masełka jest jednak zapach.


18Alverde, olejek arganowy - używałam go do olejowania włosów. Pięknie je nabłyszczał, lepiej niż jakakolwiem maska. Do tego pachniał tak, że miałam ochotę go wąchać i wąchać. 

19. Paese, ryżowy puder transparentny - mój absolutny ulubieniec. Nie zastąpię go żadnym innym pudrem. Pięknie matowi, bez sztucznego i naprawdę na długo. No i już nie mam problemu z doborem koloru, ponieważ go nie posiada. Jedno opakowanie wystarczyło mi na okrągły rok.


I to już koniec mojego denka. Tylko jeden produkt z niego okazał się na tyle niefajny, że nigdy do niego nie wrócę. Całkiem więc nieźle, prawda?