31 marca 2019

425. Lip Gloss Extra Lasting, Lovely

W efekcie matu na ustach zakochałam się odkąd tylko zaczęła się moda na matowe szminki. Jaka to dla mnie wygoda, nie martwić się, że do ciemnej szminki przyklei mi się całe pasmo włosów i rozmaże ją na pół twarzy. Że kolor odbije się na zębach, że zostanie na kubku. Dla mnie matowe zastygające szminki są nie tylko piękne, ale też mega praktyczne w noszeniu na co dzień. Fakt, wysuszają usta, ale na to też są sposoby.



Jakiś czas temu na sławnej promocji na kolorówkę w Rossmannie kupiłam moją pierwszą pomadkę Extra Lasting od Lovely. Zachwyciłam mnie jej trwałość, której do tej pory nie przebiła żadna inna matowa pomadka. Lovely zastyga tak mocno, że zmycie jej nawet po 10 godzinach wymaga sporej ilości płatków i płynu micelarnego. Ma wygodny aplikator, łatwo nim wyrysować kontur ust. Kolory są dobrze napigmentowane, wystarczy jedna warstwa by idealnie pokryć usta. 



Ponieważ pomadka zastyga w naprawdę mocną skorupkę, im mniej jej na ustach tym wygodniej. Po mniej więcej 4-5 godzinach u mnie zaczyna się wykruszać na środku ust. Mogę jej wtedy trochę dołożyć, i świeża warstwa łączy się ze starą, tak że nie widać granicy. Kolejna poprawka nie jest wskazana, ponieważ już po pierwszej czuć, że produktu na ustach jest więcej. Zmycie jej i nałożenie od nowa poza domem też nie jest dobrym pomysłem, ponieważ zmywa się ją naprawdę bardzo bardzo ciężko. Trzeba ją wręcz odmaczać w płynie micelarnym a później trzeć i trzeć, brudząc przy okazji brodę i policzki. 



U mnie nakładanie jej na 10 godzin zdaje egzamin. W czasie pracy raz robię poprawkę, zazwyczaj po drugim śniadaniu. Po 8 godzinach od nałożenia widać już, że nie jest idealnie, ale po tylu godzinach nie spodziewam się po żadnej części mojego makijażu, żeby wyglądał perfekcyjnie. Jak jest z przesuszaniem ust? Przy tak mocno zastygającym produkcie nie ma opcji, żeby usta się nie przesuszyły. Po zmyciu pomadki konieczne jest od razu poratowanie ust czymś nawilżającym. U mnie jest to balsam do ust Yves Rocher, nic mocno leczniczego i natłuszczającego, a daje radę.Jeśli więc nie zapomnimy o nawilżeniu, pomadka nie wyrządzi krzywdy.



Z sześciu dostępnych kolorów posiadam trzy. Numer 3, pierwszy od dołu, to piękny, intensywny róż, lubię go najbardziej z tej trójki. Jest bardzo dziewczęcy ale zdecydowanie nie nudny i nie do przeoczenia. Po zastygnięciu odrobinę łagodnieje, jeśli więc maźniecie się nim po dłoni testerem, dajcie mu chwilkę na zastygnięcie, wtedy przestaje być taki rażący. Numer 6, kolor środkowy, na ustach wygląda najciemniej. Ma trochę z brązu, jest chłodny i sprawia wrażenie trochę poważniejszego niż róż. Jest najbardziej neutralny z tej trójki. Numer 3 w opakowaniu wygląda na stu procentową czerwień, na ustach widać jednak w niej trochę różu. Jest to kolor bardzo ładny i wyrazisty. Idealnie pasuje do eleganckiego stroju. Wszystkie trzy kolory mają jednakowo dobrą pigmentację i trwałość. Pomadki dostępne są w drogeriach za ok. 11 zł. 

Znacie te pomadki? Lubicie taki trwały mat, czy jednak wolicie coś lżejszego? Ja, mimo że uwielbiam tę pewność, którą daje mi tak mocno zastygająca pomadka, nie wyobrażam sobie nosić jej codziennie.



10 marca 2019

424. Kurczak z ananasem

Dziś mam dla was przepis na proste i szybkie danie o wyrazistym smaku, coś dla fanów kuchni indyjskiej. Idealne również do pakowania w pudełko i zabrania do pracy czy na uczelnię. Zapraszam.



SKŁADNIKI:
- 1 szklanka ryżu (objętość przed ugotowaniem)
- 1 lub 2 piersi z kurczaka
-1/3 opakowania warzyw po chińsku
- mleczko kokosowe
- 1/3 opakowania ananasa z puszki
- 1 cebula
- przyprawy: sól, pieprz, czosnek granulowany (można oczywiście zastąpić zwyczajnym), chilli, curry

Kroimy cebulę w drobną kosteczkę i przysmażamy. Dodajemy mrożone warzywa po chińsku i dusimy, aż zmiękną. Przyprawiamy 1 łyżeczką curry (można dać trochę więcej, jeśli lubicie ostre dania) i 1/2 łyżeczki chilli. W tym czasie kroimy piersi w kostkę i doprawiamy solą i pieprzem, smażymy. Usmażone mięso zalewamy mleczkiem kokosowym i dodajemy ananasa, dusimy ok. 7 minut. Dodajemy warzywa i trzymamy na ogniu jeszcze jakieś 3 minuty. Podajemy z ugotowanym ryżem. Ja wymieszałam wszystko z sosem.


Z podanej ilości składników wychodzi średniej wielkości garnek jedzenia. 


7 marca 2019

423. Wiosna w mieście

Jak mnie się zawsze spieszy, żeby już była wiosna. Luty to dla mnie taki czas, kiedy już myślowo przestawiam się na tryb ciepła i zaczynam planować, co w tym roku posadzę czy posieję. W tym roku mam gdzie działać - mini ogródek w mieście, dom na wsi i balkon w moim nowym mieszkaniu. Już bym chciała posiedzieć sobie w ciepłym słońcu na leżaku, przejść się po ogrodzie o poranku, sprawdzając co się w nim przez noc zmieniło. Póki co pilnuję wiosny w mieście. Powoli, powoli daje o sobie znać.





Jako pierwszy zakwitł oczywiście krokus (przebiśniegów u mnie brak). Z ziemi już wyszły narcyzy i tulipany - jeden samotny żółty, i dwa rzędy wspaniałych ciemnofioletowych królowych nocy.




Przy domu mamy posadzone borówki i agrest. Borówki to jakaś porażka, od kilku lat nawet nie kwitną, owoców więc zero. Agrest jednak, mimo że dopiero co posadzony, bardzo ładnie obrodził. I już wypuszcza listki. Pokazały się też konwalie, ale wyglądają tak jakoś nieciekawie i zupełnie inaczej niż każdej wiosny, więc się trochę martwię jak to z nimi będzie. Pod orzechem nic nie chce rosnąć. A one tak pięknie się rozrastały wokół jego pnia, że ewidentnie to towarzystwo im odpowiadało. 





Po raz drugi próbuję wyhodować własną rozsadę. W zeszłym roku posiałam kwiaty jednoroczne, które szybko wykiełkowały i padły, zanim zdążyłam cokolwiek z nimi zdziałać. Zupełnie to było niepotrzebne, bo z gruntu wykiełkowały po tygodni. W tym roku na parapecie posiałam aksamitki i eksperymentalnie pomidory oraz trawę pampasową. Pomidorki długo wschodziły, a teraz rosną jak szalone. One pójdą na wieś. Trawa wykiełkowała z trzech nasionek. Jak się przypatrzycie, to zobaczycie malutkie źdźbło po lewej stronie wieżyczki. Ciekawa jestem co to z tego będzie.