24 maja 2016

195. Yves Rocher, Chłodzący żel do stóp

Lato nadchodzi. A wraz z nim pora na odsłanianie ciała i tych jego części, które przez ostatnie pół roku skrzętnie ukrywałyśmy. Mowa między innymi o stopach. Pod koniec wiosny zawsze przeżywają swój renesans. Zaczynamy się im przyglądać, oceniać ich potrzeby. Peelingujemy, smarujemy, odżywiamy i maskujemy. Dziś chciałabym Wam opowiedzieć o pewnym lawendowym cudaku od Yves Rocher. Markę tę bardzo lubię i przez moje denka i nowości przewija się regularnie. Głównie szampony i żele, ale zawsze staram się zapoznać też z innymi ich kosmetykami. Jak do tej pory nic mnie mocno nie rozczarowało (bo takie małe rozczarowanie spotkało mnie przy malinowym żelu). Jak było w tym przypadku?


Żel chłodzący do zmęczonych stóp to odświeżający kosmetyk pielęgnacyjny, który natychmiastowo przynosi ulgę ociężałym nogom i zmęczonym stopom. Może być również używany profilaktycznie w ciągu dnia, aby zapobiec uczuciu zmęczenia nóg pod koniec dnia. Zawarty w żelu olejek eteryczny z lawendy bio przywraca stopom komfort i zapewnia chwile odprężenia podczas stosowania kosmetyku, a olejek z mięty pieprzowej przyjemnie odświeża skórę. Do stosowania na skórę całych nóg i stóp.
 
 
Działanie
· chłodzi
· przynosi ulgę ociężałym nogom
 
 
Składniki
· olejek eteryczny z lawendy bio - zapewnia stopom komfort · olejek eteryczny z mięty pieprzowej - działanie odświeżające 
 
 
Rezultaty
SKUTECZNOŚĆ POTWIERDZONA TESTAMI:
89% kobiet potwierdziło trwały efekt odświeżenia po zastosowaniu Żelu chłodzącego do zmęczonych stóp.*
*Test stosowania przeprowadzony w grupie 27 kobiet w ciągu 3 tygodni stosowania 2 razy dziennie.
 
Sposób użycia
Stosuj Żel chłodzący do zmęczonych stóp, kiedy nogi tego potrzebują, nawet 2 razy dziennie, albo profilaktycznie przed planowanym dniem "na nogach". Wmasuj żel w suche stopy i nogi, zaczynając od kostek i przesuwając się ku górze nóg.
 
 
SKŁAD

AQUA, ALCOHOL, LAVANDULA ANGUSTIFOLIA WATER, GLYCERIN, PEG-7, GLYCERYL COCOATE, BUTYLENE GLYCOL, MENTHOL, OLETH-10, OLETH-20, ACRYLATES/C10-30 ALKYL ACRYLATE CROSSPOLYMER, AMMONIUM ACRYLOYLDIMETHYLTAURATE/VP COPOLYMER, LAVANDULA ANGUSTIFOLIA OIL, MENTHA PIPERITA OIL, PANAX GINSENG ROOT EXTRACT, LINALOOL, MALTODEXTRIN, TETRASODIUM EDTA, SODIUM HYDROXIDE, PROPYLENE GLYCOL, SILICA, LIMONENE, CI 17200, CI 42090


50 ml przezroczystego, zabarwionego na fioletowy kolor żelu znajduje się w bardzo małej i poręcznej tubce z przezroczystego plastiku. Zamykanie nie zacina się, otwór jest wystarczający duży by wydostać ze środka żel. Na dzień dzisiejszy cena jego wynosi 13,90 zł.

Żel, mimo że lawendowy, pachnie miętą i mentolem. To bardzo mocny, ale równocześnie przyjemny zapach. Jeśli jednak ktoś nastawia się na kojącą lawendę, na pewno się zawiedzie.


Żel łatwo rozprowadza się po stopach, szybciutko i dokładnie się wchłania. Uczucie ochłodzenia, jakie daje, jest naprawdę potężne. I wcale nie chwilowe! Taki prawdziwy chłód potrafi się utrzymywać aż do pół godziny, jeśli trzymamy stopy luzem - bez butów. Czasami zdarza mi się po aplikacji ubrać skarpetki, bo w stopy jest mi najzwyczajniej w świecie zimno.

Mięta pieprzowa daje na początku uczucie wręcz pieczenia. Szczególnie pomiędzy palcami. Czuć, że coś się dzieje. Czy odpręża to stopy? Z pewnością. Choć podczas upałów odprężające jest już samo ich umycie. Żel jednak pozwala im się w pewien sposób uspokoić, daje im sygnał: koniec pracy, macie wolne. 

Stosowany profilaktycznie niestety nie działa. Oczywiście na początku stopy są fajnie "schłodzone" i czuć to nawet po założeniu butów. Żel sam w sobie nie ma właściwości przeciw poceniu, więc stopy grzeją się w normalnym dla każdego tempie. Nie wpływa też na uczucie zmęczenia. Jeśli ma się pojawić, to się pojawi. 

Czy polecam ten żel? Jak najbardziej. Bardzo polubiłam to mroźne odświeżenie, i nawet ten brak zapachu lawendy wybaczam.
 


23 maja 2016

194. Bania Agafii, balsam do włosów na brzozowym propolisie

Nieznajomość języków się mści. Czasami prowadzi do zabawnych sytuacji, często jednak potrafi sprowadzić nam na głowy kłopoty. U mnie wyszło małe nieporozumienie, na szczęście z pozytywnym skutkiem. 

Kosmetyki Babuszki Agafii bardzo lubię i chętnie kupuję, najczęściej jednak przez internet, gdzie wszystko mam ładnie opisane. Napisy w języku polskim znajdują się tylko na małej nalepce z tyłu opakowania. Przód dla mnie jest zupełnie niezrozumiały. Produkty Babuszki Agafii stacjonarnie znaleźć można w Drogeriach Polskich. Tam też udałam się w poszukiwaniu w miarę łagodnego szamponu. Znalazłam taki, wyczytałam etykietkę, i trzymaną w ręku butelkę wymieniłam na stojącą z tyłu - niemacaną. I tu już na etykietkę nie zerknęłam. W domu doczytałam, że szampon zamieniłam na odżywkę. A że przy moich długich włosach odżywek idzie więcej niż szamponu, który nakładam tylko na skalp, od razu zaczęłam używanie. I w ten sposób znalazłam kolejny świetny rosyjski kosmetyk.


Tradycyjny syberyjski balsam na brzozowym propolisie. Regenerujący.

Propolis pomaga w przywróceniu życiowych sił organizmu i w podtrzymywaniu piękna i młodości. Syberyjska zielarka Agafia Jermakowa często stosowała propolis do przygotowywania balsamów do włosów. Przy tworzeniu balsamu No 2 na brzozowym propolisie uzupełniono recepturę babci Agafii organicznym ekstraktem pokrzywy, olejkami eterycznymi żeń-szenia i wrzosu. Balsam na brzozowym propolisie regeneruje uszkodzone włosy i poprawia stan skóry. 


SKŁAD

AQUA WITH INFUSIONS OF: PINUS PALUSTRIS WOOD TAR (żywica sosny długoigielnej), BEESWAX (wosk pszczeli), POLLEN EXTRACT (pyłek kwiatowy), BETULA ALBA EXTRACT (wyciąg z kory brzozowej), ROSMARINUS OFFICINALIS LEAF OIL (wyciąg z liści rozmarynu), BETULA ALBA FLOWER POLLEN EXTRACT (pyłek z kwiatów brzozowych), BETULA ALBA FLOWER TAR (smółka z brzozowych kotków), MEL (miód lipowy), URTICA DIOICA EXTRACT (organiczny ekstrakt z liści pokrzywy), PANAX GINSENG OIL (żeń-szeń), CALLUNA VULGARIS OIL (olej wrzosowy), PROPOLIS EXTRACT MILK (wyciąg z propolisu), CETEARYL ALCOHOL (emolient), CETYL ETHER, BEHENTRIMONIUM CHLORIDE (detergent, środek drażniący), GUAR HYDROXYPROPYLTRIMONIUM CHLORIDE, PARFUM, BENZYL ALCOHOL, BENZOIC ACID, SORBIC ACID, CITRIC ACID. 


Opakowanie balsamu jest naprawdę duże, bo zawiera aż 600 ml produktu. Przy dłuższych włosach to naprawdę wygodniejsze. Już nawet nie chodzi o cenę, chociaż ta też wypada korzystnie (ok. 20 zł). Z mniejszymi odżywkami mam ten problem, że zanim się na nich poznam i zdecyduję czy lubię czy nie lubię, dobijają dna. 

Balsam jest koloru jasnozielonego i bardzo ciekawie pachnie. Nie jest to ani typowo ziołowy, ani typowo kwiatowy zapach. Jest trochę słodki, trochę kwaśny, świeży i nienachalny. Na włosach wyczuwalny tylko z bardzo bliska - jak podstawię włosy pod nos to czuję. Konsystencja tylko trochę gęstsza od szamponu, bardzo dobrze rozprowadza się po włosach. Jeśli nie nabierzemy za dużo, nie spłynie z dłoni.

 Mimo że konsystencja jest raczej rzadka jak na odżywkę, i tak mam kłopoty z wydobyciem jej z opakowanie. Na zdjęciu widać, że ten otwór jest bardzo malutki. Na dodatek plastik, z którego wykonana jest odżywka, jest dość twardy. Nie pomagając również mokre dłonie. Muszę naprawdę dobrze chwycić butelkę i przyłożyć się, żeby wydobyć zadowalającą ilość balsamu. 


Pierwsze co mogę powiedzieć o tym balsamie, to to że jest niesamowicie lekki. Absolutnie nie obciąża włosów, zadowolone więc z niego będą posiadaczki włosów cienkich i niskoporowatych. Dla jednych to plus, dla innych minus. Fakt, po balsamie krótsze włoski sterczą mi dookoła głowy, a pod światło tworzą wręcz aureolę. Z dwojga złego wolę jednak to, niż gdyby miały być przyklejone do czaszki. Balsam nie ułatwia też równie mocno jak drogeryjne, napakowane silikonami odżywki rozczesywanie. Na pewno łatwiej jest rozczesać włosy po nim niż po samym szamponie, jeśli jednak włosy plączą się bardzo (albo jakiś szampon to robi wyjątkowo mocno), można się trochę pomęczyć.

Ok, to tyle z minusów - które mnie właściwie zupełnie nie przeszkadzają. Jakie więc balsam ma plusy? Przede wszystkim włosy nabierają po nim niesamowitego blasku. I przez to, że latają sobie równocześnie na wszystkie strony wiem, że to żaden nabłyszczający silikon. To po prostu ujawnia się ich wewnętrzne piękno :) Są do tego niezwykle miękkie w dotyku. Ostatnio moje włosy miały gorszy okres i zrobiły się ponure i szorstkie. Po kilku użyciach balsamu wróciła im energia. Najlepszy efekt uzyskuję zostawiając balsam na umytych włosach na około 5 minut. 



Balsam dał się mocno polubić. Ma bardzo przyjazny skład i fajne działanie. Na pewno jeszcze kiedyś go kupię.



 

19 maja 2016

193. Nevskaya Kosmetika - Naturane kremowe mydło z BIAŁĄ GLINKĄ

Długo przekonywałam się do glinek. Zawsze uważałam, że gotowe maseczki działają tak samo, a nie muszę tracić dodatkowo czasu na przygotowanie ich. Kiedy kupiłam pierwszą glinkę, żółtą, moje podejście całkowicie się zmieniło. Glinki naprawdę działają. Dużo lepiej niż najfajniejsza maseczka oczyszczająca.

Kupując wodę różaną na triny.pl w oko wpadło mi mydełko w kostce z białą glinką. Jak się spisuje? Zapraszam na recenzję.


Naturalne kremowe mydło z białą glinką.

Mydło do rąk i ciała o kremowej konsystencji. Dzięki zawartości białej glinki doskonale nadaje się do pielęgnacji skóry przetłuszczającej się. Reguluje wydzielanie sebum. Sposób użycia: mydło ma wszechstronne zastosowanie: służy do pielęgnacji twarzy i całego ciała. Doskonale nadaje się do codziennej pielęgnacji skóry. 


SKŁAD

SODIUM PALMATE, SODIUM TALLOWATE, SODIUM COCOATE, AQUA, GLYCERIN, KAOLIN, MINK OIL, PARUM, TITANIUM DIOXIDE, TRIETHANOLAMINE, PEG-400, DISODIUM EDTA, CITRIC ACID, CELLULOSE GUM, BENZOIC ACID, SODIUM CHLORIDE.

Mydełek w kostce u mnie w domu już się nie spotka. Ja chyba walczyłam najbardziej o to, żeby zastąpić je żelami. Albo żel, albo każdy ma swoje osobiste mydełko (albo dwa) i osobistą mydelniczkę. Mimo że nie jestem zwariowana na punkcie bakterii, nie mam problemu np. z nakładaniem masełek do ust palcami (byle nie poza domem), to jednak mydełka w kostce po dziś dzień są dla mnie kosmetykiem, którego powinno pilnować się jak oka w głowie, zasłaniać, myć, suszyć i bronić przed obcymi dłońmi. Kiedy tylko zaniosłam do łazienki to mydełko uprzedziłam domowników, żeby go ignorowali i nie kapali w jego kierunku.  

A wszystko to dlatego, że mydełko od samego początku używane miało być do twarzy. Bo gdzie glinka spisze się najlepiej jak nie tam?

Mydełka używam do porannego mycia twarzy. Efekt czystości, jaki daje, jest niesamowity. Skóra jest po prostu tępa, tak czysta. Nie ma mowy o tym, że uchowa się jakieś sebum czy resztki kremu. Niestety taki zabieg dość mocno wysusza skórę. Na dłuższą metę nie widać wysuszenia, ale tuż po myciu muszę posmarować twarz kremem. Dzięki temu mydełku wydzielanie sebum jest ograniczone, dłużej więc mogę się cieszyć matową skórą. 

Taka mała kostka mydła jest bardzo wydajna. Szkoda, że nie pomyślałam i nie przepołowiłam jej na samym początku. Czy mydło zmniejszyło ilość wyprysków? Być może. U mnie wszystkie pryszcze czy zaskórniki biorą się po prostu z brudu - są to zatkane pory. Mydełko pozwala mi je porządnie oczyścić, choć wiadomo, nie w 100%. Wszystkie myjadła działają na powierzchni skóry. A pory sięgają sobie przecież daleko w jej głąb. Z pewnością jednak mydło zmniejszyło wydzielanie sebum, a to już ogromny krok w kierunku czystej cery. 

Mydełko kupić można na stronie triny.pl w cenie 5,04 zł.



15 maja 2016

192. Avon, Ultra Sexy Pink

Nie jestem znawczynią perfum, bardzo wiele znanych zapachów nie znam. Nie potrafię też danego zapachu rozłożyć na czynniki pierwsze, rozpoznaję tylko te najbardziej podstawowe nuty. 
Przez wiele lat nie szukałam nowych zapachów dla siebie. Jako dziecko jeszcze, w czasach gimnazjum, używałam La Rive Love Danse. To był słodki, mocny zapach, bardzo owocowy. uwielbiałam go i pewnie gdybym teraz go kupiła, dalej używałabym go z przyjemnością. 
Po La Rive przyszła kolej na Bruno Banani Pure Women. Używałam go przez długie lata, dalej na mojej toaletce musi być ten zapach. Teraz jednak lubię próbować czegoś innego, każdego ranka mieć duży wybór. 

Zapach Ultra Sexy Pink z Avonu poznałam dzięki wygranej na blogu DziwnejJa. Wygrana wtedy woda toaletowa spodobała mi się tak bardzo, że ostatnio zamówiłam sobie mgiełkę o tym zapachu.


Odkryj swoją słodką i seksowną naturę naturę dzięki wyjątkowej kompozycji maliny i rozkwitającej peonii na bazie akordów szyfonowego piżma.


Flakonik wygląda po prostu cudnie. Był on ozdobiony jeszcze różową kokardką, ale gdzieś ją posiałam oczywiście. 

Zapach perfum jest słodki, dla niektórych nosów nawet za bardzo. Mnie wyjątkowo się ona podoba. Nie wiem jakie kwiaty tu czuć, ale o zdecydowanie jest zadbany i wypielęgnowany ogród, w którym wszystko zaczęło kwitnąć na raz. Można się nim odurzyć. Trwałość jest bardzo przyzwoita. Na ubraniach zapach zostaje aż do prania, na skórze spokojnie wytrzymuje pół dnia, później zaczyna blednąć. Zapach nie zmienia się w ciągu dnia, ale wcale nie mam mu tego za złe. Jest słodki, świeży i radosny. Bardzo dziewczęcy i idealny na wiosnę oraz lato.  


Perfumowany spray do ciała jest tańszą alternatywą dla wody toaletowej. Pachnie identycznie, różni się tylko mocą i trwałością. Jest przez to mniej wydajna, ale fajnie sprawdzi się do poprawienia zapachu po wodzie w ciągu dnia. 


 Wszystkim fanom słodkich i dziewczęcych zapachów polecam wypróbować Ultra Sexy Pink. Fajnie, że pojawiła się mgiełka, bo to ja można wypróbować na początek. A może któraś z Was miała już ten zapach?

13 maja 2016

191. Yankee Candle: Cosy by the fire, Champaca blossom, My serenity, Riviera escape

Maniaczką wosków zapachowych nie jestem. Kupuję je i palę od czasu do czasu, ale jednak na ich punkcie nie wariuję. Poznałam już trochę zapachów, dlatego dziś mam dla Was podsumowanie kilku z nich. Na pierwszy ogień idzie...

Cosy by the fire


Wosk ze świątecznej linii zapachowej Yankee Candle z serii Classic o zapachu ciepłej mieszanki imbiru, goździka i pomarańczy zharmonizowana z nutami drzewnymi.


Wosk pachnie dokładnie tak, jak opisano na stronie. Czuć w nim dużo pomarańczy i przypraw. Obrazek pewnie robi swoje, ale dla mnie wosk pachnie po prostu grzanym winem. Jest to zapach ciężki i ciepły, idealny na zimę. Do cieplejszej pory roku nie pasuje zupełnie. Nie czuć w nim chemii. Dla wrażliwszych nosów większa jego dawka może być męcząca, ja go jednak uwielbiam.


Champaca blossom

Wosk z kwiatowej linii zapachowej Yankee Candle z serii Classic. Wyczuwalne aromaty: kwiaty magnolii champaca.

Na sucho wosk pachnie bardzo świeżo, trochę pudrowo. Słodkość przełamana jest nutką kwaskową, przez co zapach staje się nieprzytłaczający i ciekawszy. Niestety po odpaleniu wszystko to znika. Wosk jest tak słaby, że nie czuć go w ogóle. Musiałabym pewnie wrzucić całą tartę na raz, żeby napełnić pokój zapachem.


My serenity

Wosk z rześkiej linii zapachowej Yankee Candle z serii Classic o zapachu słodkich gruszek i orzeźwiających pomarańczy z dodatkiem tropikalnych kwiatów oraz subtelnego piżma.
Dla mnie "my serenity" nie pachnie rześko. Pomarańczy nie wyczuwam w nim wcale. Jest słodko i trochę płasko. Czuć mieszankę owoców i kwiatów, które pachną całkiem przyjemnie, po jakimś czasie jednak potrafią znużyć. Przydałoby się więcej cytrusów. Moc wosku jest średnia. Na początku wrzucam go więcej, żeby coś poczuć, szybko jednak muszę go gasić, ponieważ zapach długo utrzymuje się w powietrzu i po niedługim czasie zaczyna mnie drażnić swoją słodkością.

Riviera escape


Wosk z rześkiej linii zapachowej Yankee Candle z serii Classic o zapachu delikatnej bryzy morskiej połączonej z aromatem śródziemnomorskich kwiatów oraz niewielkim dodatkiem ambry.

Niepowtarzalny zapach. Najmocniej czuć tutaj po prostu sól, kwiaty też są, ale daleko w tle. Całość jest bardzo rześka, aż drapie w gardło. Dodatkowo wosk ma ogromną moc - wystarczy dosłownie odrobina, żeby zapach rozszedł się w całym, nawet dużym pomieszczeniu. Trochę obawiałam się, czy po odpaleniu nie będę czuła toaletowej morskiej bryzy, ale na szczęście nic takiego nie miało miejsca. 


To są zapachy, które mam odpieczętowane i które aktualnie palę (poza cosy by the fire, na ten zapach już późno). Największym ulubieńcem jest riviera escape, palę go najczęściej i z największą przyjemnością.





10 maja 2016

190. L'oreal, krem pod oczy Revitalift Laser X3

Czytając wypowiedzi innych dziewczyn oraz słuchając moich znajomych dochodzę do wniosku, że pielęgnacja okolic oczu to coś, do czego się dojrzewa. To etap, który przychodzi z czasem. Najpierw uświadamiamy sobie, że mimo że jesteśmy młode, powinnyśmy używać kremów. Kupujemy jeden, drugi. Powoli uczymy się systematyczności. I dopiero po pewnym czasie dociera do nas, że na naszych twarzach są też oczy. I że tam zazwyczaj nasze kremy nie docierają. Wtedy też zaczyna się etap kremów pod oczy.

Dziś opowiem Wam o moim trzecim w życiu kremie pod oczy. 

Kobiety w walce z oznakami starzenia się skóry często oczekują szybkich i widocznych rezultatów jak po zabiegu medycyny estetycznej. Dla takich kobiet stworzono wyjątkowy krem pod oczy Revitalift Laser X3 przeciw oznakom starzenia się skóry wokół oczu.  

ROZWIĄZANIE EKSPERTÓW L'OREAL PARIS POTRÓJNE DZIAŁANIE ANTI-AGE:
1. Wypełnia skórę i redukuje zmarszczki: Revitalift Laser X3 został wzbogacony o fragmentowany kwas hialuronowy, który szybko wnika w warstwy skóry by dokładnie redukować zmarszczki.
2. Redukuje opuchnięcia pod oczami: formuła kremu zawiera kofeinę, która stymuluje mikrokrążenie, by redukować opuchnięcia pod oczami. Aplikowana przez chłodzący metalowy aplikator, daje natychmiastowy efekt świeżości.
3. Napina skórę: zawiera Pro-Xylane który wzmacnia włókna skóry, by przywrócić jej gęstość, jędrność i napięcie.

WIDOCZNE REZULTATY
- Natychmiast: skóra wokół oczu jest gładsza, opuchnięcia pod oczami zmniejszają się, a spojrzenie jest rozświetlone.
- Po trzech tygodniach: zmarszczki są znacznie wygładzone: -17%
- Z każdym dniem skóra jest bardziej jędrna oraz napięta, jakby po liftingu. 



SKŁAD

AQUA, DIMETHICONE, GLYCERIN, SILICA, ACRYLAMIDE/SODIUM ACRYLOYLDIMETHYLTAURATE COPOLYMER, PRUNUS ARMENIACA KERNEL OIL/APRICOT KERNEL OIL, TRIETHANOLAMINE, DIMETHICONE/VINYL DIMETHICONE CROSSPOLYMER, DIMETHICONOL, CAFFEINE, ISOHEXADECANE, ADENOSINE, DISODIUM EDTA, PROPYLENE GLYCOL, HYDROLYZED HYALURONIC ACID, HYDROXYETHYLPIPERAZINE ETHANE SULFONIC ACID, HYDROXYPROPYL TETRAHYDROPYRANTRIOL, POLYSORBATE 80, ACRYLATES/C10-30 ALKYL ACRYLATE CROSSPOLYMER, TOCOPHERYL ACETATE, PHENOXYETHANOL, CHLORPHENESIN, CI 7789/TITANIUM DIOXIDE, MICA.



Tubka z kremem zakończona jest metalowym aplikatorem, który rzeczywiście daje natychmiastową ochłodę. Niestety kremu dobrze się nią nie rozprowadza, i po prostu z tej metody zrezygnowałam. Nie mam i nigdy nie miałam problemów z opuchnięciami, więc taki efekt chłodzenia był u mnie zbędny. Mimo to jest to fajny pomysł i z pewnością wielu osobom przypadnie do gustu.

Krem na kolor biały i jest bezzapachowy. W tubce mieści się 15 ml kremu, a kupić go można chyba we wszystkich drogeriach. Jego cena wynosi ok. 30 zł.   


Krem wcale nie okazał się tak rewelacyjny, jak zapewnia producent. Nawilżał w porządku, ale moja skóra pod oczami nigdy nie jest sucha, więc wiele nie wymagam. Worków pod oczami też nie mam, tak samo jak zmarszczek, więc również i w tej kwestii nie mogę się wypowiedzieć (nie zauważyłam jednak żadnego napięcia czy ujędrnienia skóry). Zdarzają mi się natomiast sińce, i na nie niestety krem nic nie poradził. Spojrzenie było rozjaśnione tylko wtedy, kiedy porządnie się wyspałam. 
Na plus dodam, że krem błyskawicznie się wchłania. Dobrze trzyma się na nim baza pod cienie. Jest zupełnie bezzapachowy, nie podrażnił mi nigdy oczu. Nawet jeśli odrobina dostanie się do oka, krzywdy nie zrobi.

Krem jest dedykowany dla przedziału wiekowego 40-60 lat. Ja dopiero niedawno przekroczyłam 20, a mimo to krem wydał mi się słaby. Używałam go regularnie, dwa razy dziennie, a mimo to nie zauważyłam żadnych efektów poza nawilżeniem - a to potrafi zrobić każdy krem stosowany dwa razy dziennie.


4 maja 2016

189. Obejrzane i przeczytane w kwietniu

Kwiecień był miesiącem bogatym w książki. Film udało mi się obejrzeć tylko jeden. Zapraszam na podsumowanie.

Trudi Canavan - Misja Ambasadora

Mistrz Dannyl jest uczonym, który od kilku lat pracuje nad swoją książką o historii magii. Kiedy jego praca utyka w martwym punkcie, postanawia przyjąć zwalniające się stanowisko ambasadora Gildii w Sachace - dzikim kraju, który jako jedyny pochwala niewolnictwo. Jego asystentem zostaje młody mag Lorkin, syn sławnych rodziców, który chce dokonać czegoś wielkiego, by nie pozostać w ich cieniu. Trudne porozumienie pomiędzy dwoma krajami staje się jeszcze bardziej skomplikowane, kiedy Lorkin zostaje porwany przez Zdrajców - grupę Sachakan, którzy sprzeciwiają się oficjalnej władzy króla.

Misja ambasadora to pierwsza część trylogii Zdrajcy. Trylogia ta jest kontynuacją trylogii Czarnego Maga, ale u mnie to normalne, że ciągle zaczynam czytanie od środka. Autorka zbudowała bardzo realistyczną wizję świata magii, razem z jego historią, hierarchią w społeczeństwie oraz zróżnicowaną kulturą. Bardzo podobali mi się bohaterowie, którzy byli jak żywi.


Trudi Canavan - Łotr


Lorkin od kilku miesięcy przebywa wśród Zdrajców, już nie jako zakładnik, ale jako jeden z nich. Uczy się od nich nowego rodzaju magii, który ma nadzieję zanieść do swojego kraju. Tymczasem w domu sytuacja nie wygląda dobrze. W mieście jest dziki mag, niewyszkolony i zły, mianujący się Królem Złodziei. Magowie z Gildii ze wszystkich sił starają się go powstrzymać, zanim od sprowadzanego przez niego narkotyku uzależnią się wszyscy magowie.

 Część druga trzyma w napięciu jeszcze bardziej niż pierwsza. Pojawiają się nowe postaci, historia staje się jeszcze bardziej zawiła. W świetny sposób opisane zostały zmiany, jakie zachodzą w głównych postaciach. 

Trudi Canavan - Królowa Zdrajców


Lorkin zostaje wypuszczony z Azylu, sekretnego miasta Zdrajców, i wyrusza w podróż do domu. Ma zostać pośrednikiem pomiędzy Zdrajcami i Gildią. Zostaje jednak schwytany przez króla Sachaki, który chce od niego dowiedzieć się, gdzie znajduje się Azyl. Tymczasem do Sachaki przybywa matka Lorkina, Sonea, by w imieniu Gildii zawrzeć sojusz ze Zdrajcami. Ci potrzebują ich pomocy, ponieważ wreszcie, po kilkuset latach ukrywania się, ruszają na wojnę.

W ostatniej części wszystkie sprawy zostają doprowadzone do końca. Pomiędzy Zdrajcami a Sachakanami wybucha wojna, którą obserwujemy z punktu widzenia trzech osób: Lorkina, który bierze w niej udział, Sonei, która podąża śladem ich bitw, martwiąc się o syna, oraz Dannyla, który znajduje się wśród Sachakan, rozdarty czyje zwycięstwo chętniej by zobaczył. Bardzo spodobało mi się takie trójwymiarowe przedstawienie sytuacji. 

Trylogia ma naprawdę niesamowity klimat świata magii. Bardzo polubiłam styl pisania autorki. Nie ma długich niepotrzebnych opisów, akcja warto idzie do przodu. Czyta się lekko i szybko, bardzo trudno się oderwać.


Philippa Gregory - Władczyni rzek


Jakobina jest luksemburską szlachcianką. W bardzo młodym wieku zostaje żoną księcia angielskiego, i zarazem jedną z najważniejszych osób w kraju. Kiedy jej mąż umiera, młoda wdowa w sekrecie bierze ślub z jego giermkiem - tak zaczyna się historia jej długiego i burzliwego życia. Jako księżna zostaje najbliższą przyjaciółką królowej, jest przy niej, gdy ta wypowiada wojnę kuzynowi króla, przez wszystkie lata wojny oraz podczas jej upadku.

Philippa Gregory opisuje słynną wojnę Dwóch Róż, nazywaną również Wojną Kuzynów. Książkę czytało się trochę ciężko, ponieważ mnóstwo było w niej miejsc i postaci. Co jakąś zapamiętałam to umierała, i na jej miejsce pojawiała się nowa. Mimo wszystko historia mi się podobała, tym bardziej, że mogłam dzięki niej nauczyć się nowego fragmentu historii, którego do tej pory nie znałam. 


Anne Bishop - Córka krwawych


W przypadku tej książki nawet nie będę próbowała pisać streszczenia. Przeczytałam jej połowę, a fabuły znalazłam zaledwie okruch. W wielkim skrócie można powiedzieć, że wszystko kręci się wokół "przecudownej, najzdolniejszej, najpiękniejszej, najseksowniejszej (o tak, według autorki dwunastolatka jest wcieleniem seksu) Jaenelle". 

Ta książka to jakiś głupi żart. Nie powinna znajdować się na półce z fantastyką, ale z erotyką. I to jeszcze taką w bardzo złym guście. Według mnie (oraz według wielu opinii na lubimyczytać) zawiera wątki pedofilii. Zdecydowanie nie polecam nawet patrzeć w jej stronę.


Anna Herbich - Dziewczyny z Syberii


Ta książka to zbiór dziesięciu historii dziesięciu kobiet, które przeżyły zesłanie na Syberię. Każda z nich jest niesamowita, wzruszająca i przerażająca. Mnie po prostu nie mieści się w głowie, jakie piekło jeden człowiek może zgotować drugiemu. Lekturę polecam wszystkim tym, którzy psy wieszają na obecnej sytuacji w kraju, i dla których szczytem marzeń jest z niego wyjechać. Po przeczytaniu tej książki naprawdę doceniłam to, że mamy kraj na własność. Że żaden niedouczony, pozbawiony choćby odrobiny kultury osobistej, po prostu głupi "towarzysz" nie mówi mi, jak mam żyć.  


Hubert Haddad - Teoria niegrzecznej dziewczynki
 


Kate i Margaret Fox mieszkają w domu, w którym straszy. Uparte dziewczynki nawiązują kontakt z duchem i opracowują sposób komunikacji z nim. W ten sposób stają się pierwszymi medium na świecie. Ich dużo starsza siostra, przedsiębiorcza Leah, postanawia zrobić na siostrach interes. Przez kilka lat dorastające dziewczyny żyją w luksusach, obracają się w najlepszym towarzystwie, i mają naprawdę mnóstwo pracy komunikując się ze zmarłymi na prośbę ich rodzin. Z czasem jednak naśladowców jest coraz więcej, dorosłe już Katie i Maggie wymykają się Leah spod kontroli i zaczynają żyć po swojemu. Ich koniec jest smutny - opuszczone, zniszczone przez życie żebraczki, zdemaskowane oszustki, kończą jako anonimowe zwłoki w zbiorowych mogiłach.

Książka pełna jest trochę za bardzo rozwleczonych opisów, w których można się pogubić i które nic nowego do historii nie wnoszą. Kiedy już jednak przebrnie się przez te fragmenty, z pozostałej części wyłania się smutna historia dwóch sióstr wykorzystanych przez trzecią, kobiet walczących o swoje szczęście w nieprzychylnym świecie. Bardzo podobał mi się obraz Ameryki XIX wieku, mamy tam i wieś na końcu świata, w której sąsiedzi spalić mogą sąsiadów za uprawianie czarnej magii, oraz wielkie miasto, z jego teatrami i bankietami, z wybitnymi osobistościami.


Mroczne cienie

 
Barnabas zostaje przemieniony w wampira przez zakochaną w nim (i odrzuconą przez niego) wiedźmę, oraz uwięziony w stalowej trumnie pod ziemią. Budzi się kilkaset lat później, w całkiem nowym świecie, w którym jego rodzina jest na skraju ruiny, a największą bogaczką w mieście okazuje się jego znajoma wiedźma. Barnabas, dla którego rodzina jest najważniejsza, postanawia pomóc im w rodzinnym biznesie.

Wampiry od tej śmieszniejszej strony. Johnny Depp jak zwykle w swojej roli genialny, uśmiałam się na filmie do łez. Zdecydowanie polecam.
 
 
 

2 maja 2016

188. Denko kwiecień

Kwiecień był bardziej obfity w kwestii zużyć niż zakupów. Podczas marcowych porządków na wierzch wyjęłam kilka produktów, które leżały sobie gdzieś tam otwarte. Stąd też w denku aż trzy kremy do rąk.


1. Yves Rocher, szampon I love my planet - Szampony YR chyba nigdy mi się nie znudzą. Ta wersja pieni się najlepiej ze wszystkich dotąd wypróbowanych. Pachnie bardzo świeżo, trochę ziołowo a trochę cytrusowo. Nie podrażnia, włosy po nim są naprawdę długo świeże. Kupię ponownie. RECENZJA

2. Batiste, suchy szampon XXL Volume - Pachniał neutralnie, bardzo krótko był wyczuwalny na włosach. Na moim ciemnym kolorze trochę bielił, trzeba było go mocno wyczesać. Ale wtedy miałam wrażenie, że włosy znowu przykleiły się do czaszki. Objętości nie dodawał. Tej wersji nie kupię ponownie. Zdecydowanie fajniejsza była wersja wild.

3. Ziaja, dwufazowy płyn do demakijażu - Stały mieszkaniec mojej toaletki. Bardzo dobrze zmywa makijaż oczu, niestety zostawia niemiłą tłustą warstwę. Mimo to i tak kupię ponownie
 
4. Norel Dr Wilsz, żel do twarzy z kwasem migdałowym - Ten żel moja skóra polubiła tak bardzo, że kolejne opakowanie jest już w użytku. Nie wysusza, nie podrażnia, a za to pięknie oczyszcza. Zdecydowanie zmniejsza ilość pojawiających się wyprysków. Polecam i kupię jeszcze nie raz. RECENZJA
 
5. Ziaja, ogórkowy tonik do twarzy - Bardzo przyjemne, odświeżający i ładnie pachnący tonik. Łagodził ściągniętą po myciu skórę, był tani i wydajny. Na pewno kupię ponownie. RECENZJA.

6. Murier Laboratoires, krem na noc C-Shot Vitamin C - Ależ mi tego kremu brakuje. Cudownie nawilżał, rewelacyjnie pachniał. Szybko i dokładnie się wchłaniał, rano cera wyglądała po prostu dobrze. Niestety, cena 120 zł. za opakowanie sprawia, że nie kupię goRECENZJA

7. Conny, regenerująca maska w płachcie ze śluzem ślimaka - Nakładam ją trzy razy, tyle płynu było w saszetce. Za pierwszym razem fajnie nawilżyła cerę, za drugim i trzecim nie widziałam właściwie żadnego efektu. Pozostawiła nieprzyjemną lepką warstwę, a cera wyglądała mi po prostu na brudną. Nie kupię ponownie.
 

8. Avon, płyn do kąpieli Sensitive Rose Petals - Bardzo fajnie się pienił. Zawiódł mnie zapach, bo to nie były żadne róże, tylko typowo mydlane aromaty. Ładne, ale jednak mało oryginalne. Tej wersji zapachowej nie kupię ponownie. RECENZJA
 
9. Dove, odżywczy żel po prysznic - Delikatna, kremowa konsystencja. Pachniał ładnie, kremowo. Zawierał drobniutkie niebieskie drobinki. Nie peelingowały one, ale czuć je było pod dłonią, że delikatnie masują. Żel słabo się pienił i miałam spore problemy, żeby go spłukać. Samo polewanie wodą nic nie dawało, trzeba było go ściągać dłonią. Do tej wersji już nie wrócę.

10. Soraya, ujędrniający i modelujący krem do biustu - Krem działał. Skóra była po nim napięta i jędrniejsza. Efekt ten widziałam już po jakichś dwóch tygodniach, później albo się przyzwyczaiłam, albo już go nie było. Pod koniec bardzo denerwował mnie zapach, bo jest dość mocny i wyczuwalny całą noc. Być może kupię ponownie. RECENZJA

11. The Body Shop, masło do ciała Mohito - Moje pierwsze masło TBS zachwyciło mnie zapachem. Pachniało bardzo apetycznie, jak jakiś pyszny koktajl. Nawilżenie jednak szału na mnie nie zrobiło. Było bardzo przeciętne. Lepsze efekty dają u mnie masła Avon z linii Planet Spa. Być może kupię ponownie.

12. Neutrogena, peeling do stóp - Posiadał duże, ostre drobinki. Dopiero teraz, kiedy się skończył i zastąpiłam go innym widzę, jak był mocny. Do tego mocno pachniał mentolem i przyjemnie odświeżał stopy. Kupię ponownie. RECENZJA
 
13. Ziaja, krem do rąk z proteinami kaszmiru i masłem shea - Gęsty, treściwy krem. Pachniał trochę kadzidlanie, dość specyficznie. I mocno. Dłuższą chwilę zajmowało mu wchłanianie się, ale za to efekt miękkiej skóry dłoni utrzymywał się całkiem długo. Kupię ponownie, ale ze względu na dość ciężką konsystencję i zapach bliżej zimy.

14 i 15. Yves Rocher, kremy do rąk z limitowanej zimowej edycji: aromatyczna wanilia i kandyzowana pomarańcza - Całkiem dobrze nawilżały, szybko i dokładnie się wchłaniały. Ich największą zaletą były oczywiście zapachy. Słodkie i typowo zimowe. Ponieważ to edycja limitowana, nie kupię ponownie.   RECENZJA
 


16. Próbki: 
- Farmona, Perfect Beauty kojący krem na noc - bardzo mi się podobał. Dawał natychmiastowy efekt miękkiej, nawilżonej skóry. Do tego nie zostawiał tłustej warstwy i ślicznie pachniał. Mam ochotę na pełnowymiarowe opakowanie.
- Bandi, krem redukujący zaczerwienienia - mazał się i brzydko pachniał. Nie mam innych zaczerwienień oprócz przebarwień, nic więc nie zdziałał. Na pewno nie kupię.

17. Miss Sporty, The Miaoww Look - Bardzo poprawny tusz, z wygodną małą szczoteczką. Takie lubię najbardziej, dużymi najpierw zawsze się wymarzę i wsadzę je sobie w oko, zanim nauczę się nimi posługiwać. Trochę się osypywał i rozmazywał, ale tragedii nie było. Kosztował coś ok.
 12 zł. Być może kupię ponownie.