Z Ziają jest mi bardzo po drodze. Ich sklep mam pod nosem, do tego ich kosmetyki kupić mogę nawet podczas zakupów spożywczych w supermarkecie. Lubię ich mydła, kremy do rąk, balsamy, produkty do pielęgnacji twarzy (mój ulubiony peeling z serii liście manuka). Ale jakoś nigdy jeszcze nie zainteresowałam się produktami do włosów. Dopiero kilka bardzo pozytywnych recenzji na temat szamponu i maski z kuracji kaszmirowej zwróciło moją uwagę na tyle, że specjalnie, nie przy okazji, jak to u mnie często bywa, w pełni świadomie wybrałam się po szampon (i nie wzięłam nic poza nim, co też dobrze świadczy o mojej dorosłości).
Szampon przeznaczony jest do włosów normalnych, cienkich, delikatnych i suchych. Dlatego też jego działanie ma być przede wszystkim delikatne, wzmacniające i nawilżające. Producent obiecuje nam również objętość i lekkość bez obciążania włosów. A wszystko to za sprawą olejku amarantusowego.
SKŁAD
AQUA, SODIUM LAURETH SULFATE, COCAMIDOPROPYL BETAINE, AMMONIUM LAURYL SULFATE, GLYCOL DISTEARATE, LAURETH-4,POLYQUATERNIUM-10, AMARANTHUS CRUENTUS SEED OIL, HYDROLYZED KERATIN, LAURETH-2, SODIUM CHLORIDE, SODIUM BENZOATE, PARFUM, LINALOOL, CITRIC ACID, CI 16035, CI 17200.
Typowa dla marki buteleczka mieści w sobie 300 ml szamponu. Aż zdziwiona byłam, że szamponu wystarczyło mi na tak długo. Nie oszczędzałam go jakoś specjalnie. Szampon dość słabo się pieni, więc tym bardziej używałam go więcej, a i tak wystarczył na ponad miesiąc codziennego stosowania. Miał dość gęstą konsystencję i śliczny różowy kolor. Po wyciśnięciu na dłoń przypominał mi klej do protez. Pachniał słodko, trochę jak perfumy. Niestety, niezbyt udane. Zapach dla mnie był sztuczny, i gdyby był mocniejszy bardzo by mi przeszkadzał. Ale że mocą nie powala, spokojnie dało się go znieść. Krem do rąk, również z serii kaszmirowej, pachniał zupełnie inaczej. Tamten zapach był dla mnie piękny, więc rozczarowałam się, kiedy tu poczułam coś całkiem innego.
Szampon stosowałam codziennie przez ponad miesiąc, i przez cały ten czas nie zauważyłam żadnego podrażnienia skóry głowy, swędzenia czy łupieżu. Dla mnie więc jest on bezpieczny, mimo że w ciągu ostatniego roku wiele miałam szamponów, gdzie pod koniec butelki zaczynał mnie strasznie swędzieć skalp. Tu obyło się bez takich rewelacji. Pojawiły się za to inne efekty, zdecydowanie przyjemne i pożądane. Mięciutkie włosy, które dostały nowej energii. Było ich faktycznie jakby więcej, na długości nawet bardziej niż przy skalpie. Były bardziej zdyscyplinowane, nie targały się i ładnie rozczesywały nawet bez pomocy odżywki - o ile rozczesywałam je zaraz po wyschnięciu a nie na drugi dzień rano. Największą zmianę zauważyć można było dotykając włosów. Były gładkie i miękkie, a po dokładnym wyszczotkowaniu nabierały zdrowego blasku. Szampon okazał się wielkim hitem i na pewno jeszcze do niego wrócę, tym bardziej, że kosztuje mniej niż 10 zł. No i z pewnością wypróbuję również maskę, najlepiej w duecie z szamponem.
Chętnie bym wypróbowała ;) Chyba szamponu z ziaji jeszcze nie miałam ; )
OdpowiedzUsuńHeheheh :p klej do protez mówisz :P
OdpowiedzUsuńtego szamponu nigdy nie miałam :) fajnie, że okazał się Twoim hitem :)
OdpowiedzUsuńNie miałam jeszcze tego szamponu. Marka dość znana. I z moich okolic. :)
OdpowiedzUsuńZapraszam na wiosenny konkurs na moim blogu. :)