15 listopada 2017

405. Laneige, Water Sleeping Mask

eBay odkryłam już jakiś czas temu, zawsze jednak kupowałam na nim gadżety takie jak poszewki na poduszki, podkładki pod kubki, pędzle czy kolczyki, na kosmetyki nawet nie zerkałam. Kilka miesięcy temu usłyszałam o marce Laneige i postanowiłam sprawdzić, czy znajdę ją na eBay. Zainteresowała mnie całonocna maseczka - Water Sleeping Mask, jako że do tej pory nie miałam maseczek, których nie zmywało się przed pójściem spać. Zakup był trochę w ciemno, bo pojemność tych masek wynosi 70 ml, natomiast ja znalazłam takie mini 15 ml, i w internecie nie natknęłam się na recenzję miniaturek. Miałam obawy czy to to samo, i w sumie dalej nie wiem czy mam ją traktować jako próbkę czy podróbkę?
                                                             


Z danych technicznych, jak już wspomniałam, maseczka znajduje się w bardzo małym, zaledwie 15 ml słoiczku, jest jednak tak niesamowicie wydajna, że nawet taki maluszek wystarczy na długo. A że zamówiłam dwupak, mam dość spory zapas. Minusem mini wersji jest kompletny brak informacji na jej temat. Słoiczek nie posiada kartonika (duży już tak), a napisy na nim są po chińsku. Tak więc skład jest jedną wielką niewiadomą i nie można porównać go z pełnowymiarową wersją. Kolejnym mega minusem jest brak sreberka zabezpieczającego maseczkę. Słoiczki były tylko okręcone folią, ale to było zabezpieczenie przed zniszczeniem w czasie transportu, a nie przed otwarciem ich przez kogoś oprócz mnie. Nie mam obsesji na punkcie bakterii (to znaczy tego, czy aby na pewno ich nie ma) i bardzo często wręcz olewam ten temat, tym razem jednak trochę zwlekałam z wypróbowaniem maski.
                                   



Takie małe porównanie wielkości maseczki a standardowego lakieru do włosów.

Maseczka ma delikatnie błękitny kolor i przepiękny zapach. Kremowo kwiatowy, delikatny i subtelny, ulatnia się podczas wchłaniania maseczki. Dla mnie dużym plusem jest konsystencja maseczki. Bardzo lekka, w kontakcie ze skórą zamienia się prawie że w wodę. Bardzo ładnie się wchłania, spokojnie więc mogę używać jej na noc i nie martwić się, że wytrę ją w poduszkę lub poprzyklejają mi się włosy do twarzy. Maseczka jednak nie całkiem znika z twarzy, o nie. Wchłania się, a jednak na twarzy pozostaje delikatnie wyczuwalna warstewka ochronna. Skóra jest gładka i delikatnie lepka, włosy jednak się nie kleją, nie jest więc to tłustość olei.
                                                       

Mimo bardzo lekkiej konsystencji, już chwilę po aplikacji czuć, że skóra jest miękka i gładka. Rano zachowuje się jak po użyciu mocno nawilżające kremu. Nie ma suchych skórek, a i podkład lepiej na tak odżywionej skórze się zachowuje. Efekt maseczki nie utrzymuje się długo, dlatego przez jakiś czas używałam jej codziennie, zamiast kremu. I właśnie jako krem sprawdza się bardzo dobrze. Faktem jest też, że na początku jesieni miałam dość mocno przesuszoną skórę, bo przeszłam wtedy na krem z kwasem i odrobinę z nim przesadziłam, przez co z nosa skóra schodziła płatami. Wtedy sytuację uratowała maseczka Laneige.
                                                  

Używanie tej maseczki wiązało się z ryzykiem, i pewnie już więcej nie będę eksperymentowała z zakupami kosmetyków na ebay (wolę zwyczajne sklepy internetowe). Chociaż pierwsze testy nowego kosmetyku to zawsze jest rosyjska ruletka. W wypadku Water Sleeping Mask ryzyko się opłaciło, ponieważ maseczka w żaden sposób mi nie zaszkodziła. Nie uczuliła, nie zapchała, nie podrażniła. Spisała się lepiej niż maseczki w saszetkach, bo efekty nawilżenia były bardziej widoczne. Przez to, że jest w słoiczku a nie w saszetce,  można jej również używać punktowo, na partie twarzy potrzebujące większego nawilżenia, u mnie zazwyczaj jest to nos.

Z pewnością mogę polecić wam maseczkę Laneige, ale nie w mini, a w pełnowymiarowej wersji. Sama mam ochotę na ich maseczkę do ust, o której już bardzo dużo dobrego czytałam.

9 listopada 2017

404. BingoSpa, solanka borowinowa SPA z kwasami AHA

Aż mi trudno uwierzyć, że już powoli rozpoczyna się sezon przedświąteczny. Sklepy sztucznie skracają jesień, bombardując nas bombkami i czekoladowymi Mikołajami tuż po Wszystkich Świętych. OBI jednak przebiło wszystkich, bo bombki mieli wystawione już w październiku. Czujecie już ten klimat świąteczny? Ja zupełnie nie. Mam 25 lat a już czuję się lekko znudzona świętami Bożego Narodzenia, nie czekam na nie jak dawniej. W takim tempie to za kilkanaście lat przestanę je obchodzić. 

Tematem dzisiejszego posta będzie produkt zakupiony  i używany latem, i idealnie się w potrzeby tej pory roku wpisujący. Mowa o Solance borowinowej SPA z kwasami AHA od BingoSpa.


Solanki używać można na dwa sposoby: jako dodatek do kąpieli lub jako peeling. W moim odczuciu w tej drugiej roli sprawdza się średnio. Dla mnie jest za delikatnym zdzierakiem, bardziej masażerem. Trudno też utrzymać go na skórze. Solanka ma piękny brzoskwiniowy kolor. Ma lekko wyczuwalny zapach ale tylko w opakowaniu, i tak właściwie nawet nie jestem pewna czy to nie zapach opakowania a nie zawartości. W konsystencji przypomina lekko mokry piasek. Nie pamiętam, czy po zakupie była całkiem sucha, czy właśnie taka lekko wilgotna, ale zdążyłam zauważyć, że bardzo lubi pochłaniać wilgoć. Trzeba dokładnie dokręcić nakrętkę i jeszcze zablokować pojemniczek specjalną plastikową nakładką, w innym wypadku solanka zbija się w wielki grudy.


SKŁAD
SODIUM CHLORIDE, SODIUM BICARBONATE, FERTILIZER UREA, MAGNESIUM SULFATE, AQUA, APHAGNUM EXTRACT, PASSIFLORA EDULIS FRUIT EXTRACT, SACCHARUM OFFICINARUM EXTRACT, CITRUS LIMON FRUIT EXTRACT, ANANAS DATIRUS FRUIT EXTRACT, VITUS VINIFERA FRUIT EXTRACT CITRUS AURANTIUM DULCIS (ORANGE) OIL, LIMONENE, CI 19140, CI 42080, CI 15985, CI 16255.


Solankę stosuję do kąpieli stóp, i w tej roli sprawdza się idealnie. Dokładnie rozpuszcza się w wodzie, barwiąc ją na różowo i nie pozostawiając po sobie prawie żadnego śladu. Nie ma pianki, nie ma zapachu, tylko lekko mętna woda. Ale jakie cudowne rzeczy robi ze stopami. Niech się schowają wszystkie skarpetki złuszczające. Po 15 minutach kąpieli w solance borowinowej stopy są niesamowicie gładkie, a wszystkie zgrubienia i suche skórki dadzą się zetrzeć ze stopy jak ziarenka piasku. Najlepsze efekty daje połączenie kąpieli i peelingu. Stopy są jak nowe - gładkie i miękkie. A najlepsze jest to, że efekty nie są widoczne po kilku dniach czy tygodniach systematycznych kąpieli, ale już po pierwszym użyciu.

  
Jestem bardzo zadowolona z solanki BingoSpa i od teraz będzie ona stale obecna w moim domu. Duża pojemność - 600g wystarcza na długo i kosztuje niewiele, w hipermarkecie Auchan zapłaciłam za nią kilkanaście złotych. (właśnie zauważyłam, że mam byka w podpisach zdjęć :p ).

Kto czuje się skuszony i ma ochotę wypróbować solankę? A może już ją znacie?




 

 

4 listopada 2017

403. Yankee Candle - Autumn Glow


Skończyły się ciepłe, słoneczne dni, kiedy szkoda było siedzieć w domu. Lepiej było pójść na spacer, rolki czy wybrać się w dłuższą podróż. Skorzystać z ładnej pogody i nałapać witaminy D na zapas. Wraz z październikiem nadeszły dni krótsze, zimniejsze i bardziej deszczowe. Ja w takie dni siadam z kubkiem gorącej herbaty w fotelu i czytam albo oglądam seriale. Albo po prostu siedzę z przyjaciółką i plotkujemy nad kubkiem grzanego wina. A w tle, obowiązkowo, jakiś piękny zapach.



Uwielbiam jesienne i zimowe kolekcje wosków. Latem w domu cały czas czuć a to owoce, a to kwiaty, a to rześkie, poranne powietrze - wystarczy otworzyć okno, przynieść bukiet kwiatów albo rozkroić pomarańczę. Latem nie palę często świec, bo ich zapach i tak od razu zostaje wywiany przez otwarte okno albo drzwi, ale jesienią jest zupełnie inaczej.

Autumn Glow to jeden z ciekawszych jesiennych zapachów. W tej pięknej tarcie drzemie naprawdę duża moc.  Zapach nie przytłacza, a jednak nie da się koło niego przejść obojętnie. Łączy w sobie ciężkie perfumeryjne nuty z delikatną chłodną świeżością.



To dzięki nutom paczuli i złotego bursztynu Autumn Glow przypomina eleganckie, kobiece perfumy. Takie, których można użyć idąc do teatru lub na eleganckie przyjęcie. Dodatek świeżo ściętych ziół oraz cytrusów nadaje zapachowi lekkości i świeżości. Jest to idealne połączenie, ponieważ mimo że zapach wosku jest mocny i ciężki, nie przytłacza. Kiedy go wącham i biorę głębszy oddech mam wrażenie, jakbym weszła do jesiennego ogrodu, w którym na ziemi leżą opadłe liście, na grządkach ciągle jeszcze kwitną kwiaty, a w powietrzu czuć dym drzewny. Nawet gdybym nie widziała wcześniej pięknego obrazka liścia i nie znała nazwy, domyśliłabym się, że to zapach jesienny. Bo dokładnie tak pachnie jesienny spacer.

Gdyby nie to, że mam jeszcze tyle zapachów do wypróbowania, chętnie bym do niego wróciła. A Wy znacie Autumn Glow? A może znacie coś podobnego, co warto kupić jesienią? Koniecznie dajcie znać. Ja tymczasem wracam do mojej domowej produkcji świec.

1 listopada 2017

402. Denko wrzesień-październik

Zdecydowanie nie jestem jeszcze gotowa na listopad. To najmniej lubiany przeze mnie miesiąc, jeszcze nie zimowy, ale też nie pięknie jesienny jak październik. Nie mam co za bardzo liczyć na słoneczne dni. Pora na dobre zaszyć się w domu pod kocem i czekać na wiosnę.

Idealnie na początku miesiąca przychodzę z denkiem oraz z motywacją do pisania. Przez ostatni miesiąc miałam większą niż zazwyczaj manię czytania i nie wypuszczałam książki z ręki, przez co nie miałam czasu na inne rozrywki.

1. Pantene, szampon  Intensive Repair - nie zauważyłam żadnych efektów specjalnych. Szampon był bardzo zwyczajny. 
2. L'oreal, szampon Botanicals Fresh Care - Zdecydowanie wyróżniał się zapachem, który mnie osobiście się podobał. Ładnie oczyszczał włosy, ziołowy zapach jeszcze potęgował uczucie świeżości. Cudów nie zdziałał, a włosy były po nim nawet odrobinę mniej błyszczące i bardziej splątane.
3. Timotei, szampon Drogocenne Olejki - Jeden z fajniejszych szamponów drogeryjnych. Wygładza włosy, lekko nabłyszcza i pomaga w ich rozczesaniu. Do tego ślicznie pachnie i podrażnia skóry głowy. Zdecydowanie polecam.


4. Il Salone Milano, balsam do włosów - Bardzo przeciętna odżywka. Tragedii nie zrobiła, ale jak na tak zachwalany produkt spodziewałam się czegoś więcej. 
 5.Zielona próbeczka - Znalazłam gdzieś w zapasach, niestety nie zdążyłam użyć zanim się przeterminowała. 
6. Tołpa, łagodny płyn micelarny - Bardzo wydajny i skuteczny. Rzeczywiście łagodny, zarówno dla skóry jak i dla oczu. 
7. Lirene, żel do mycia twarzy z witaminą C+D - Bardzo polubiłam tę serię Lirene, żel był jednak najsłabszy z trójki. Miał niezbyt fajną konsystencję, przez co zawsze wydawało mi się, że nie do końca spłukałam go z twarzy.

8. Ziaja, tonik do twarzy Liście Zielonej Oliwki - Jeden z najfajniejszych produktów marki. Polubiłam go bardziej niż tonik ogórkowy.  Wygodny w użyciu, póki nie popsuł się atomizer, później trzeba było sobie radzić inaczej. Łagodził przesuszoną po myciu żelem skórę, przynosił też ulgę skórze po opalaniu, nie tylko na twarzy.
9. Corine de Farme, mleczko do demakijażu - Za mleczkami do demakijażu z reguły nie przepadam, choć to fajnie domywało tusz do rzęs. 
10. Ziaja, pasta oczyszczająca Liście Manuka - Mój największy hit marki, do którego wracam co jakiś czas. Zdzierak mocniejszy nawet niż peeling z korundem Sylveco. 
11. Bania Agafii, orzeźwiająca maseczka do twarzy - Z dodatkiem mentolu bardzo mocno chłodziła i orzeźwiała. Fajna maseczka na lato, kiedy pod koniec dnia przydaje się taki chłodny relaks. Czy robiła coś poza tym? Odświeżała i uspokajała skórę po gorącym dniu.


12. Lirene, serum do twarzy z witaminą C+D - Ulubieniec serii, do którego planuję niedługo wrócić. Bardzo fajnie uspokajał cerę i rozjaśniał ją, a poza tym zapewniał dodatkową porcję nawilżenia.
13. Lirene, krem do twarzy z witaminą C+D - Lekki krem, który uzupełniał działanie serum. Solo nie działał tak samo. Nawilżał w zadowalającym stopniu, dobrze się wchłaniał i nadawał pod makijaż.
14. Garnier, krem matujący - Podobało mi się połączenie nawilżenia i matowienia cery. Pachniał mi proszkiem do prania, ale bardzo lubiłam go używać. Dodatkowo ta mała tubka fajnie sprawdzała się na wyjazdach, a krem mógł być używany i na dzień i na noc.
15 i 16. Multibiomask, maseczki - Ciekawa jest idea tych maseczek. Każda podzielona jest na dwie saszetki, w których znajduje się maseczka oczyszczająca i nawilżająca lub łągodząca. I tak na strefę T nakłada się tę oczyszczającą, a na pozostałe partie skóry tę łagodniejszą. Ja jednak nie doceniłam pomysłowości producenta i każdą z nich kładłam na całą twarz. Działały bardzo przyjemnie i chętnie jeszcze je kupię.
17. Próbka kremu Clinique - Bardzo spodobało mi się, jaka gładka była moja cera po tym kremie i zastanawiam się nad jego kupnem.

18. Garnier, antyperspirant Maximum Control - Z antyperspirantami Garnier Mineral nie do końca mi po drodze, czy to w spreyu czy w kulce, nie mogę ich polubić.
19, 20. Rexona, antyperspirant Cotton Dry - Rexona niezmiennie pozostaje w ulubieńcach. Cotton Dry to ostatnio mój ulubiony wariant zapachowy. 
21. Yves Rocher, lawendowo jeżynowy olejek pod prysznic - Pachniał rewelacyjnie, zdecydowanie bardziej jeżynami niż lawendą. Bardzo wydajny, niesamowicie się pienił. 

22. Bingo Spa, solanka z minerałami z Morza Czarnego - Przyjemny produkt do kąpieli. Ładnie pachniała, ale zdecydowanie bardziej pasuje do lata niż zimy.

23. Yope, Figowe mydło do rąk - Ja też zdążyłam już pokochać te mydła. Pięknie pachnące, skuteczne i delikatne. Dłonie po nim nie są nic a nic wysuszone. 

24. Isana, mydło do rąk mango z pomarańczą - Tanie, dobre i ładnie pachnące. Niestety, w porównaniu z Yope żre skórę dłoni jak kwas.


25. L'Oreal Elseve, szampon Magiczna Moc Olejków - Rewelacyjnym trochę kadzidlany zapach. Bardzo dobrze się pieni i myje włosy, ale nie przesusza ich - czyżby te olejki faktycznie tam były? Chętnie do niego wrócę, bo włosy były po nim mniej spuszone, a jednocześnie ładnie odbite u nasady.
26. Joanna, kawowy peeling - Mój pierwszy i raczej ostatni peeling Joasnny. Pachniał bardzo sztucznie, a do tego w ogóle nie zdzierał martwego naskórka. Używałam go jak zwykłego żelu, bo mocno się pienił,
27. Orifflame, wiśniowy krem do rąk -Krem był bardzo wodnisty, ale prześlicznie pachniał i szybko się wchłaniał, więc używałam go w pracy. Dłonie w dobrej kondycji pomagał takie zachować, ale przy choć trochę przesuszonych wymiękał.
28. Altera, rumiankowy krem do rąk - Mocno nawilżał i ratował dłonie, kiedy były w bardzo kiepskim stanie. Niestety, potwornie śmierdział. Zapach zupełnie nie dla mnie, a jak na złość był bardzo mocny.
29. Douglas, bambusowy krem do rąk - Uwielbiam. Przecudowny zapach, mogłabym mieć takie perfumy. Do tego przyjemna, szybko wchłaniająca się konsystencja i dobre nawilżenie. 


30. L'or de say, Orsay - Przepiękny zapach, dla mnie praktycznie identyczny jak perfumy Lancome La Vie Est Belle. Dobra trwałość.

31. Brzoskwiniowe perfumy do wnętrz Home&You - Uwielbiam te perfumy do wnętrz. Pachną bardzo naturalnie i długo się utrzymują, choć lepiej sprawdzają się w mniejszych pomieszczeniach.

32. Bourjois, podkład Healthy Mix - To jeszcze ta stara wersja, nowej nie próbowałam. Spisywał się naprawdę dobrze, przez co mam ochotę wypróbować inne podkłady marki.

33. Rimmel, mascara Volume Shake - Bardzo fajna mascara, miałam odcień głębokiej czerni i wygodny pędzelek. Wróciłabym do niego gdyby nie to, że ich kolejna nowość jest jeszcze lepsza.


I to już wszystko. Znacie coś?