16 stycznia 2015

063. Bania Agafii, solny peeling do ciała, odchudzający

Rosyjskie kosmetyki są jednym z wielu moich prywatnych odkryć, których dokonałam dzięki blogosferze. Dziś o peelingu Banii Agafii, który mnie w sobie po prostu rozkochał. Dlatego też nie zdziwcie się, że w dalszej części posta same ochy i achy.


Co mówi producent?

Solny Srub aktywnie pomaga w kompleksowym programie odchudzania, głęboko oczyszcza i pobudza procesy przemiany materii w komórkach skóry. Wyraźnie napina, wygładza i poprawia kontury skóry.

Oryginalna sól z jeziora Ostrownoje zawiera cenne mikroelementy, dzieki czemu poprawia krążenie krwi, tonizuje i napina skórę. Sól dzięki roślinnym ekstraktom wzmacnia skórę, odżywia, zmiękcza ją i wygładza oraz stymuluje procesy odmowy.

Produkt zawiera 100% naturalnych składników.




Co widać gołym okiem?


Zakręcane opakowanie dodatkowo zabezpieczone jest plastikowym wieczkiem. Wszystkie naklejki na opakowaniu papierowe, pod wpływem wody od razu się odklejają, dlatego ja nie trzymałam go w łazience, a tylko zabierałam ze sobą na część kąpieli (a i tak nie mogłam odczytać co producent pisze o peelingu na opakowaniu).


Peeling składa się z naprawdę dużych kryształków soli oraz mniejszych czarnych ziarenek połączonych żelem (?), który zamienia się w delikatną kremową powłoczkę. Konsystencja peelingu jest zbita, nie należy nabierać go za dużo, bo łatwo spada z dłoni. A i z ciała podczas używania też. 
Zapach to niewątpliwie największa zaleta tego peelingu. Na początku za nic nie mogłam skojarzyć, czym mi to pachnie. Mój zmysł wzroku podpowiadała: arbuz. Ale to absolutnie nie jest arbuz. Teraz już wiem, że pachnie mi to lasem. Lasem w pełni lata, jakiś dzień, dwa po silnym deszczu. Świeżo ściętym drzewem, mchem i wiatrem. Po prostu las z mojego dzieciństwa. Patrząc na skład stwierdzam, że to pewnie przez jałowiec.

Pojemność
300 ml - wystarcza na bardzo długo

Cena
ok. 16-20 zł.

Dostępność
sklepy internetowe (m.in. skarby syberii, triny, allegro)

Skład

Skład (INCI): Rapa (sól z jeziora Ostrownoje), Butyrospermum Parkii (masło shea), Glycerin, Cetearyl Аlcohol, Cocamidopropyl Betaine, Hydrolyzed Artemisia Vulgaris Leaf Powder (proszek z liści bylicy pospolitej), Brassica Alba Seed Oil (olej z białej gorczycy), Organic Juniperus Oxycedrus Extract (organiczny ekstrakt z jałowca), Parfum, Tocopherol (witamina E), Iron Oxydes.



Moja opinia

Dla mnie peeling idealny. Naprawdę mocny zdzierak, a więc dokładnie taki jak lubię. Tej wielkości kryształki soli zapewnią nam wspaniały masaż, wygładzą skórę i napną jej. Właściwości odchudzających nie zauważyłam, ale kto by wierzył w takie obietnice. Zapach to dla mnie prawdziwa rozkosz. Utrzymuje się długo na skórze i potrafi przebić nawet przez masło Perfecty (które składa się chyba z samych tylko substancji zapachowych). Pewnie nie wszystkim spodobałby się tak samo, ale ja do tego stopnia zakochałam się w nim, że czasami stawiam sobie gdzieś w pokoju otwarty peeling i po prostu go wącham. Peelingiem żelu czy mydła nie zastąpimy, za słabo się pieni, ale już balsam jak najbardziej. Jeśli ktoś nie ma skóry wymagającej szczególnego nawilżenia, po zastosowaniu peelingu nie ma potrzeby sięgania po balsam czy masło. Kończę pierwsze opakowanie, ale z pewnością nie ostatnie. Kompletnie kupili mnie tym zapachem. Jedyną wadą (ale taką malutką) peelingu jest to, że jeśli mamy jakieś ranki, sól na pewno nam je porządnie wyszczypie. Ale takie już uroki peelingów solnych. 




14 stycznia 2015

062. Ja, Klaudiusz


Od jakiegoś czasu pozostaję w tematyce cesarstwa rzymskiego. Jest to chyba najbardziej lubiana przeze mnie epoka i chętnie czytam wszystko, co dotyczy tamtych czasów.

Ja, Klaudiusz jest pseudo autobiografią cesarza Klaudiusza. Robert Graves pisze w imieniu Klaudiusza i z jego punktu widzenia opisuje czas rządów trzech cesarzy: Augusta, Tyberiusza i Kaliguli. Akcja nie zamiera nawet na moment. Główny bohater, pozostający na uboczu centrum (należy do rodziny królewskiej ale jest przez wszystkich ignorowany i lekceważony ze względu na swoje ułomności), jest z zamiłowania historykiem, a to oznacza, że największą przyjemnością jest dla niego poznanie prawdy. W dociekliwy sposób dochodzi do tego jak to była naprawdę, wyjaśnia wiele tajemniczych zjawisk (głównie nagłych zgonów). 
Czytelnik oczywiście od początku wie, że książka skończy się zamordowaniem Kaliguli i osadzeniem na tronie jego biednego stryjka Klodzia, nie ma to jednak większego znaczenia, ponieważ droga, jaką rodzina królewska pokonała do tego momentu, jest bardzo kręta i naprawdę trudno jest się oderwać od lektury.
Autor w niesamowity sposób kreuje swoich bohaterów. Nikt nie jest jednoznacznie dobry czy jednoznacznie zły (no, może poza Kaligulą, ale on jest po prostu szalony). Jeśli ktoś zdecyduje się ją przeczytać: nie radzę przywiązywać się do jednego bohatera. Ci padają jak muchy i chyba nie ma rozdziału (a jest ich całkiem sporo), żeby ktoś nie zginął. 

Nie jest to jedyna książka tego autora, z czego się niezmierni cieszę. Ja, Klaudiusz ma swoją kontynuację, którą z pewnością przeczytam.

11 stycznia 2015

061. Kallos, Intensywnie regenerująca czekoladowa maska

Uwielbiam takie weekendy, kiedy wszystko co miałam zrobić już zrobiłam, i ciągle zostaje mi jeszcze kilka wolnych godzin. Mam wtedy czas poczytać, ugotować coś dobrego albo zrobić sobie domowe spa. Dziś upichciłam sobie pyszny grzaniec z miodem i pomarańczą. Rozgrzewa niesamowicie. Teraz mam czas na bloga, a później wieczór z książką.

W kosmetykach uwielbiam "jedzeniowe" zapachy. Jeśli coś jest czekoladowe, na 99% kupię to, nawet nie zastanawiając się, co tak właściwie to coś robi (oprócz tego, że pachnie czekoladą). Tak też było z tą maską. Kiedy tylko w gazetce promocyjnej Hebe zobaczyłam czekoladowe cudo, musiałam je mieć.


Co mówi producent?

Specjalna formuła zawierająca ekstrakt kakao, keratynę, proteinę mleczną i panthenol, dogłębnie regeneruje włosy, pielęgnuje i chroni łamiące się włókna włosów. Dzięki zawartości aktywnych składników włosy stają się wspaniale lśniące, jedwabiste i łatwe w obsłudze. 

Stosować po umyciu głowy na włosach wysuszonych ręcznikiem. Po upływie 5 minut działania, spłukać. 


Co widać gołym okiem?


Wielkie, ogromne wręcz opakowanie, charakterystyczny dla tych masek. Kiedy zobaczyłam je po raz pierwszy, skojarzyło mi się z jakimiś odżywkami dla sportowców. Wieczko odkręcane, maskę można zebrać ze ścianek. Z dnem jest już trochę więcej problemów, ale i tak wydobywanie i przechowywanie maski jest bardzo dobre.

Pojemność
1000 ml


Cena
12 zł.

Dostępność
Hebe, sklepy internetowe




Skład

AQUA, CETEARYL ALCOHOL, CETRIMONIUM CHLORIDE, PROPYLENE GLYCOL, HYDROGENATED POLYISOBUTENE, PARFUM, CYCLOPENTASILOXANE, DIMETHICONOL, PANTHENOL, THEOBROMA CACAO EXTRACT, HYDROLYZED KERATIN, HYDROLYZED MILK PROTEIN, CITRIC ACID, BENZYL ALCOHOL, METHYLCHLOROISOTHIAZOLINONE, METHYLISOTHIAZOLIONONE




Moja opinia

Nakładanie maski nie sprawia żadnych trudności. Nie jest zbyt gęsta, ale nie spływa z dłoni, dobrze rozprowadza się po włosach. Stosowałam ją na umyte włosy, ale zostawiałam na co najmniej pół godziny. Tylko kilka razy zdarzyło mi się trzymać ją nie dłużej niż kwadrans. Nie zauważyłam jednak różnicy w jej działaniu w zależności od tego jak długo ją trzymam, to pół godziny wynika więc jedynie z mojego lenistwa. Zawsze wtedy siadam sobie z książką i czasami trochę czasu mija, zanim wrócę do rzeczywistości.
Jakie jednak były moje włosy po masce? Wielkiego szału nie ma. Albo to moje włosy są na nią odporne, albo po prostu czekoladowa wersja jest słabsza od swoich sióstr. To prawda, włosy były po niej gładkie i miękkie, ale właściwie ten sam efekt uzyskuję po odżywce. Zapach na początku wydawał mi się niezwykle mocny i wręcz nie mogłam go już znieść, z czasem jednak się przyzwyczaiłam, i teraz nie jest już tak bardzo wyczuwalny. Maski używałam również do zmywania olei, i w tej roli sprawdziła się bardzo dobrze. Wystarczyło po niej raz poprawić szamponem i na włosach nie zostawała ani odrobina olei.
Maskę oceniam jako poprawną. Z ciekawości wypróbuję inne wersje, ale do czekoladowej już raczej nie wrócę.  




9 stycznia 2015

060. Nivea, kremowy żel po prysznic o zapachu białej róży

Powrót do domu już dawno nie był taki trudny. W ciągu jednej nocy cały śnieg stopniał, możecie więc sobie wyobrazić, jak wyglądają chodniki. Nawet się cieszę, że w ten weekend mam do napisania jedną pracę zaliczeniową, zrobienie prezentacji, a do tego całe mnóstwo czytania,nie będę więc miała nawet czasu wyjść z domu. Tak, sesja się zbliża. Ja jednak w gruncie rzeczy całkiem lubię ten okres. Dopiero wtedy czuję, że naprawdę studiuję.

Tak przy okazji - jeśli macie w rodzinie jakiegoś malucha, i mieszkacie w pobliżu Auchana, zajrzyjcie sobie do niego, jakie fajne książeczki z bajkami są na wyprzedaży. Mnie udało się kupić naprawdę piękne wydanie baśni za całe 17 zł. Czekolada po to, żeby wyobrazić sobie wielkość książki.




Książka ma gruby kredowy papier, kolorowe obrazki na co drugiej stronie. W środku znajduje się 17 bajek, więc objętościową wychodzi naprawdę sporo stron.  Świetny prezent dla killkulatka.


Właściwym tematem post jest jednak nie książka, a pewien bardzo przyjemny żel pod prysznic.



Co mówi producent?

Rozpieszczający żel pod prysznic zapewniający relaksujące chwile.
Pozwól, by jedwabiście kremowy żel pod prysznic z pielęgnującym olejkiem migdałowym otoczył Twoją skórę miękką pianą, podczas gdy delikatny zapach płatków białej róży zrelaksuje Twoje zmysły. 

ph odpowiednie dla skóry - tolerancja dla skóry potwierdzona dermatologicznie.
Nawilżająca technologia Hydra IQ - uczucie nawilżonej skóry nawet po osuszeniu ręcznikiem. 

Co widać gołym okiem?

Trochę nieporęczna ze względu na swoją wielkość butla. Zamykanie na klik, nie zacina się. Żel koloru białego.

Pojemność
500 ml

Cena 
10-15 zł.

Dostępność
Drogerie, hipermarkety.



Skład
AQUA, SODIUM LAURETH SULFATE, COCAMIDOPROPYL BETAINE, PEG-7 GLYCERYL COCOATE, GLYCERIN, GLYCERYL GLUCOSIDE, PRUNUS AMYGDALUS DULSIC OIL, ALOE BARBADENSIS LEAF JUICE POWDER, SODIUM CHLORIDE, POLYQUATERNIUM-7, PEG-40 HYDROGENATED CASTOR OIL, STYRENE/ACRYLATES COPOLYMER, CITRIC ACID, PEG-200 HYDROGENATED GLYCERYL PALMATE, GLYCERYL STEARATE SE, SODIUM BENZOATE, BENZYL ALCOHOL, ALPHA-ISOMETHYL IONONE, COUMARIN, PARFUM.




Moja opinia

Żel ma przyjemną, kremową konsystencję. Dobrze się pieni i wspaniale delikatnie pachnie. Zapach nie jest ani trochę sztuczny. Nie podrażnia i nie przesusza skóry. Do tego jest bardzo wydajny.  Dodam tylko, że udało mi się go kupić w promocji z 10 zł. Bardzo fajny, ogólnie dostępny żel. Z chęcią wypróbuję inne warianty zapachowe. 

6 stycznia 2015

059. Zupa krem z brokułów


Do ugotowania tej zupy zabierałam się długi czas. U mnie w domu zup kremów się raczej nie jada, więc to była nowość. Trochę inna propozycja zamiast tradycyjnego pierwszego dania. 


Składniki:
- ok. 2,5 l wody
- 4 lub 5 ziemniaków
- 1 brokuł
- 2 marchewki
- 1 korzeń pietruszki
- 2 kostki bulionu z kury
- koperek, natka pietruszki
- liść laurowy, ziele angielskie (jałowca w końcu nie dodawałam, mimo że jest na zdjęciu)
- sól, pieprz, opcjonalnie vegeta


Obieramy ziemniaki, marchewkę i korzeń pietruszki, kroimy i wrzucamy do garnka. Brokuł myjemy i kroimy, dodajemy do reszty warzyw. Całość zalewamy wodą i gotujemy.


Do gotującego się wywaru wrzucamy dwie kostki rosołowe oraz posiekaną pietruszkę i koperek, liść laurowy oraz ziele angielskie. 


Całość gotujemy do momentu, aż warzywa będą miękkie. 


Przyprawiamy solą , pieprzem i, ewentualnie, vegetą. Następnie zdejmujemy garnek z ognia i dokładnie blendujemy jego zawartość. 


Aż do uzyskania jednolitej gładkiej masy.


Do zupy kremu można dodać grzanki. Wystarczy pokroić kromkę chleba w kostki i przypiec w piekarniku.


Nałożoną do miseczek zupę krem można przyozdobić jeszcze pietruszką. Moja była mrożona, dlatego wygląda jak zwiędła. 



Może tłumaczę ten przepis zbyt łopatologicznie, ale z własnego przykładu wiem, że dla niektórych niby podstawowe rzeczy takie jak "do przygotowanego wywaru", mogą nastręczyć nie lada problemu. Dlatego też, aby w przyszłości nie błądzić i podczas kolejnego gotowania zupy kremu mieć wszystko po kolei rozpisane, spisałam ten przepis krok po kroczku. 

5 stycznia 2015

058. Córka Agamemnona


Pierwsza pozycja z listy mojego książkowego wyzwania przeczytana. Tak sobie myślę, że to moje wyzwanie może nie tylko zmusi mnie do częstszego czytania, ale też pozwoli mi się czegoś nowego nauczyć, mimo że czytać będę tylko powieści. 

Córka Agamemnona reprezentuje pierwsze europejskie państwo (kolejność alfabetyczna) - Albanię. Co takiego przeciętny Polak wie o Albanii? Ja nic. Wiem gdzie ją znaleźć na mapie i co jest jej stolicą, ale tego chyba wszystkim kazali nauczyć się w szkole. Niczego poza tym nie wiem.

W największym skrócie, książka jest o komunizmie w Albanii. Przez całe 110 stron główny bohater zmierza ze swojego domu do trybun, a następnie już na nich ogląda paradę z okazji Pierwszego Maja. Po drodze spotyka znajomych, coś mu się przypomina, i prawie przez cały czas myśli jego wracają do Suzany, jego ukochanej, która właśnie z nim zerwała, ponieważ ojciec, jeden z przywódców narodowych, zażądał od niej, by zmieniła swój sposób życia. Wszystkie przemyślenia głównego bohatera (którego imienia nawet nie znamy), krążą wokół komunizmu. Kto za co został skazany, kogo przesłuchiwali, kto jakie ma poglądy. 

Czytając tę książkę, przypomniała mi się inna, składająca się z pojedynczych historii opowiadanych przez ludzi żyjących w komunistycznych Chinach. Schemat publicznych wystąpień i zebrań wszędzie był ten sam. Teraz już wiem, że to dlatego, że Albania i Chiny przez długi okres żyły ze sobą w przyjaźni, a ich przywódcy opierali się na tej samej ideologii. 

Książka do najciekawszych nie należy. Nie dzieje się w niej przecież nic, co mogłoby czytelnika porwać.  Akcji prawie zupełnie nie ma. Przedstawiona wizja komunizmu też mnie nie poruszyła, może po prostu było tego za mało. Jedynym plusem tej książki jest to, że zmusiła mnie do poczytania o najnowszej historii Albanii. 

4 stycznia 2015

057. Denko grudniowe


W Nowy Rok weszłam z torbą zeszłorocznych śmieci, ponieważ jak zwykle nie zdążyłam zrobić denka na czas. Nie zrobiłam też listy postanowień noworocznych. Nie jestem osobą, do której ten rodzaj motywacji przemawia. Wiem, że nie zacznę ćwiczyć albo uczyć się nowego języka tylko dlatego, że na początku stycznia wpisałam to na jakąś listę. Takie zmiany wolę sobie dawkować i wprowadzać je w życie dokładnie wtedy, kiedy najdzie mnie na to ochota.
Zamiast noworocznej listy postanowień stworzyłam dla siebie Książkowe Wyzwanie na 2015 Rok. A że czytać uwielbiam, spodziewam się chociaż małego sukcesu. Moje wyzwanie polega na przeczytaniu po jednej książce z każdego europejskiego państwa. Listę tytułów już stworzyłam. Nie sprawdzałam, o czym są te książki, bo jak wyzwanie to wyzwanie, a nie że będę czytała dalej fantastykę, tyle że tłumaczoną z innych języków niż dotychczas.
Nie przedłużając, czas na rozliczenie się ze zużyciami z zeszłego roku.



1. Yves Rocher, szampon Kocham moją planetę - skuteczny i delikatny dla skóry głowy, dobrze się pienił, nie plątał włosów, był bardzo wydajny i pięknie pachniał. Czego chcieć więcej? [recenzja] Kupię ponownie.

2. Yves Rocher, odzywka odbudowująca z olejkiem jojoba - naprawdę mocna odżywka, która dawała długotrwałe efekty. Bliżej jej do maski niż do odżywek. [recenzja]  Kupię ponownie.

3. Adidas, dezodorant z atomizerem Fizzy Energy - bardzo słodki zapach, trwałość standardowa (2-3 godziny, na ubraniach zdecydowanie dłużej). Nawet go lubiłam, ale takie zapachy zdecydowanie wolę latem. Dlatego też póki co nie kupię.


4. Ziaja, mleczko po opalaniu z wapniem - na mnie nie działają takie specyfiki. Jak się spalę, to się spalę, i skóra i tak mi zejdzie. Wywalam, bo termin ważności minął już dawno. Nie kupię ponownie.

5. Avon, nawilżający samoopalacz - śmierdział strasznie i do tego robił brzydkie smugi. Po raz kolejny przekonałam się, że nie lubię samoopalaczy. Albo słońce albo nic. Nie kupię ponownie.

6. Kolastyna, turbo przyspieszacz opalania - używałam go jakoś na początku maja, kiedy słońce dopiero zaczynało przypiekać. Faktycznie przyspieszał proces opalania. Kupię ponownie.

7. Ziaja, masło kakaowe w spray - tłuści straszliwie. Nie ma opcji, żeby po aplikacji tego masła nałożyć jeszcze krem z filtrem. Nie kupię ponownie.


8. Avon, intensywnie nawilżający balsam do ciała z woskiem pszczelim - pachniał pięknie, całkiem dobrze nawilżał, miał tylko za rzadką konsystencję, stale mi skapywał. Być może kupię ponownie.

9. Avon, żel pod prysznic kwiat wiśni - naprawdę fajny żel, zawieruszył się gdzieś po wakacjach i dopiero podczas świątecznych porządków go znalazłam. Wygląda nie bardzo, więc wywalam. Chętnie jednak kupię ponownie.

10. Finale Cosmetics, żel pod prysznic o zapachu aronii i jeżyny - taniuchny żel z Lidla, słabo się pienił, ale przyjemnie pachniał i nie wysuszał skóry (nawet mojej mamie, której szkodzi większość żeli). Barwił jednak wannę na niebiesko i z tego względu nie kupię ponownie.


11. Avon, krem do rąk kakao i kwiat lotosu - cudownie pachniał i niezwykle szybko się wchłaniał, a przy tym całkiem dobrze nawilżał dłonie. Lubiłam go co chwila używać, ponieważ nie musiałam później czekać, aż zniknie mi lepka warstwa. Kupię ponownie.

12. Anida, krem do rąk z woskiem pszczelim i olejem makadamia - większy tłuścioch od kremu z Avonu, ale miał też większe właściwości nawilżające. Chętnie wypróbuję inne wersje marki. Kupię ponownie.



13. Ziaja, pasta do głębokiego oczyszczania twarzy - moja wielka miłość. Nieprędko kupiuę jakiś inny peeling do twarzy. Kupiłam ponownie.

14. BeBeauty, płyn micelarny - ładnie zmywa cienie i podkład, gorzej z tuszem. Wolę jednak ten płyn niż dwufazowe kosmetyki, które zostawiają lepką warstwę na rzęsach. Do tego bardzo ładnie pachnie.Kupiłam ponownie.



15. Maybelline, volum express turbo boost waterproof - służyła mi od zeszłej wiosny. Miała piękny czarny kolor, nie pogrubiała zbytnio rzęs, ale też ich nie sklejała. Nie osypywała się i nie ścierała. Niestety, już od dłuższego czasu nie widziałam jej w żadnej z drogerii. Jeśli jednak jeszcze ją zobaczę kupię ponownie.