28 września 2016

231. Ziaja, oliwkowa woda tonizująca z witaminą C

Kiedy Ziaja do swojego asortymentu wprowadziła serię Liście Manuka, miałam wrażenie, że blogosfera o niej wręcz krzyczy. Każdy próbował i oceniał, jedni ją pokochali, na innych nie zrobiła żadnego wrażenia. Kiedy niewiele później wprowadzono linię Liście Zielonej Oliwki, nie było już takiego wielkiego bumu i nie miałam ochoty od razu pędzić do sklepu. Wodę oliwkową kupiłam wiosną, korzystając z promocji w Hebe. Używałam jej przez całe lato, teraz pora na podsumowanie naszej znajomości.


Pielęgnacja skóry naturalnym, zdrowym i dermatologicznym sposobem.

Polecamy oliwkową wodę tonizującą w postaci delikatnej mgiełki. Zawiera esencję z liści zielonej oliwki oraz witaminę C. Daje uczucie świeżości. Idealna dla każdego rodzaju skóry. Nadaje się pod makijaż.

Liście zielonej oliwki zawierają oleuropeinę - naturalny przeciwutleniacz i substancję łagodzącą. Odświeżają i wzmacniają skórę oraz chronią przed transepidermalną utratą skóry.  

D-panthenol i witamina C skutecznie i szybko nawilżają naskórek. Działają łagodząco oraz poprawiają kondycję skóry. 


 SKŁAD

AQUA, PROPYLENE GLYCOL, PANTHENOL, GLYCERIN, POLYSORBATE 20, OLEA EUROPEA LEAF EXTRACT, LECITHIN, ASCORBYL PALMITATE, ASCORBIC ACID, DMDM HYDANTOIN, SODIUM BENZOATE, PARFUM, LIMONENE, HEXYL CINNAMAL, BENZYL SALICYLATE, BUTYLPHENYL METHYLPROPIONAL, CITRIC ACID.  


Pojemność - 200 ml
Cena - 7 zł.
Dostępność - sklepy Ziaja, drogerie


Woda ma wysoko w składzie pantenol i glicerynę, świetnie więc łagodzi podrażnienia i ściągnięcie skóry. Latem, po pierwszym dłuższym pobycie na słońcu twarz bardzo mnie piekła a skóra była niesamowicie ściągnięta i sucha. Oliwkowa woda przyniosła olbrzymią ulgę. Gdyby nie ona nie dałabym rady tamtej nocy w ogóle zasnąć. 

Woda oliwkowa pachnie trochę cytrynowo, trochę jak zielona herbata. To bardzo orzeźwiający, świeży zapach. Przyjemnie schładza twarz i pobudza rankami. Nawilżenia niestety nie daje. Po wchłonięciu podrażnienia są załagodzone, ale krem jednak trzeba zaaplikować.

Woda oliwkowa jest bardzo fajnym tonikiem za grosze, który łatwo i szybko się aplikuje. Przyjemny zapach umila używanie. Woda jest niesamowicie wydajna. Po trzech miesiącach używania zużyłam 1/3 opakowania.




27 września 2016

230. Photo mix - lipiec/wrzesień

Kolorowe podsumowanie sierpnia i września. Nie było żadnych wyjazdów, bo większość czasu spędziłam na pisaniu magisterki. Tak to już ze mną jest, że mogę godzinę przesiedzieć przed laptopem i nie napisać ani jednego sensownego zdania, a następnego od razu kilkanaście stron. Niestety, moja produktywność spadła tak nisko, że zazwyczaj nie potrafiłam nic twórczego napisać i tylko obgryzałam paznokcie przed pustym ekranem. Dziś moja walka ostatecznie się skończyła i praca została obroniona na 4,5.

Czasami jednak udawało mi się wyjść z domu. Co tedy robiłam?
Wybrałam się na grzybobranie. Uwielbiam chodzenie po lesie, szkoda tylko, że w pobliżu domu żadnego nie mam.

W lesie znalazłam całą masę wrzosów. Przepięknie to wygląda w popołudniowym słońcu.

Grzybów niestety w tym roku znalazłam tylko kilka. Deszcze nie dopisały i z obfitych zbiorów nici.


Zwłaszcza we wrześniu nadrobiłam czytanie. Kocyk na dobre wrócił do łask, w towarzystwie książek i ulubionego kubka.


Taką cudną herbaciarnię znalazłam w sąsiednim mieście. Wystrój jest rewelacyjny i dopracowany w najdrobniejszym szczególe.


A takie pyszności tam podają. Aromatyczne herbaty i pyszne ciasta.


Kilkukrotnie postanowiłam rzucić słodycze, ale to chyba jeszcze nie ten czas. Jak tu takiej odmówić?


Trochę zdrowego jedzenia też pokażę. Muszę kiedyś spróbować powtórzyć ich sałatki w domu.


Kilka dni temu odebrałam przesyłkę od portalu Ofeminin. Bezglutenowe płatki śniadaniowe wielkiego wrażenia na mnie nie zrobiły, ale mamie i siostrze bardzo zasmakowały.

\

Kicia po raz drugi. Takie jej nowe szaleństwo: śpi tylko na tej poduszeczce.

Z okazji dożynek do Dąbrowy przyjechała Sylwia Grzeszczak. Koncert był niesamowity mimo okropnego deszczu, jaki zaczął padać w połowie. Sylwia na żywo śpiewa równie rewelacyjnie jak w teledyskach.


Moje letnie ombre na paznokciach.


A tu mój aktualny kolorek. Klasyczna czerwień i złoty, którego piękna na zdjęciach nie sposób uchwycić.


25 września 2016

229. Gwiezdny pył - film a książka


 

HISTORIA
 Krainę ludzi od Krainy Czarów oddziela mur, przy którym znajduje się ludzka wioska Mur. Jej mieszkańcy od wieków pilnują, by nikt nie przekraczał granicy. Dozwolone to jest jedynie raz na 9 lat, kiedy na łące za murem odbywa się jarmark. Na jednym z takich jarmarków Dunstan poznaje młodą niewolnicę. Dziewięć miesięcy później pod murem znaleziony zostaje noworodek - jego syn Tristran.  

Osiemnaście lat później Tristran zakochuje się w nieprzychylnie nastawionej do niego Victorii. Dziewczyna obiecuje, że dostanie od niej co tylko będzie chciał, jeśli przyniesie jej gwiazdę, która właśnie spadła z nieba. Zakochany chłopak rusza na wyprawę do Krainy Czarów.
KSIĄŻKA
Książka napisana jest prawie jak baśń. Nie zawiera długich i dokładnych opisów. Akcja toczy się wartko, spotkania z kolejnymi bohaterami odbywają się szybko i bez zbędnej gadaniny. Niby zdarzają się zgony, ale źli bohaterowie okazują się ostatecznie po prostu samotni i rozgoryczeni i otrzymują przebaczenie.

W książce dużo jest magii znanej z bajek i legend. Wróżki, nimfy, proste czary. Dlatego Gwiezdnego Pyłu nie zaliczyłabym do fantastyki. Dla starszego czytelnika książka okazać się może trochę za dziecinna. Sama nie mam nic przeciwko literaturze młodzieżowej, ale czytając Gwiezdny Pył zastanawiałam się, co też ta książka robiła w dziale dla dorosłych w bibliotece.

Książka jest bardzo cieniutka, niecałe 200 stron (dokładnie nie podam, bo już jej nie mam w domu). Czyta się ją też niezwykle szybko, bo napisana jest prostym językiem, nie zawiera długich opisów czy pogmatwanych przemyśleń bohaterów.

źródło

FILM
Film zdecydowanie cechuje się większym rozmachem niż książka. Tu wszystko jest poważniejsze, większe i groźniejsze. Są sceny walk pomiędzy bohaterami, skomplikowane intrygi, tajemnice i dużo kłopotów. W filmie lepiej widać ilość przeplatających się wątków, które prowadzą do wspólnego szczęśliwego zakończenia.

Film zdecydowanie skierowany jest do szerszego grona odbiorców, dlatego też scenariusz napisano bardziej na poważnie niż książkę. Pojawiło się sporo różnic, bo zabrakło kilku ważnych w książce postaci. Główny zarys historii pozostał jednak taki sam.Wielkim plusem filmu jest obsada aktorska. Gwiazdy takie jak Robert De Niro oraz Michelle Pfeiffer dodają całości blasku. Uwielbiam zwłaszcza Pfeiffer za rolę czarownicy, odegrała ją wspaniale i choćby dla niej warto było film obejrzeć.



PODSUMOWANIE
 Film zapewnił mi zdecydowanie więcej rozrywki. Książka po prostu lepiej trafia do młodszych czytelników, dla których plusem będzie jej mniejsza objętość. Dla mnie to minus, bo cienka książka to niewyczerpany temat. Film dużo lepiej pokazał historię Gwiazdy i Tristrana, ale też nie skupił się tylko na tej dwójce. Postać czarownicy, w filmie jednoznacznie zła, dodała mu wiele uroku. W książce czarownica wypadła bardzo blado.

24 września 2016

228. Obejrzane w czerwcu, lipiec, sierpień

W ostatnich tygodniach zupełnie straciłam serce do blogowania i prawie wcale nie bywałam w blogosferze. U mnie takie okresy wypalenia są normą i co jakiś czas przychodzą. Zresztą ja w ogóle jestem osobą, która szybko się do czegoś zapala i po chwili traci tym zainteresowanie. Szczególnie mama nie lubi tej mojej cechy i każde moje nowe wariactwo kwituje słowami "znowu się zaczyna, zupełnie jak ojciec".

Dzisiaj nie będzie kosmetycznie, a filmowo. Małe podsumowanie z prawie trzech miesięcy.



P.S. Kocham Cię



Ekranizacja powieści Cecelii Ahern. Książka była cudowna, film to jakieś totalne nieporozumienie i na miejscu autorki pozwałabym reżysera za takie przeinaczenie historii.

Z pięknej i smutnej historii zrobiono amerykańskiego gniota. Przede wszystkim, akcję z Irlandii przeniesiono do Nowego Jorku. No tak, wielki świat. Kogo by zainteresowała Europa? Po drugie, dosłownie zniszczono rodzinę Holly. To była jedna z najlepszych części historii, ich wzajemna miłość ale też kłótnie. Prawdziwe życie. W filmie została tylko zgorzkniała matka i ubierająca się jak wariatka siostra. Po trzecie, przyjaciele Holly. Tu już naprawdę siąść i płakać. Nie dość, że wszyscy byli zdecydowanie za starzy, to jeszcze grali kompletnych idiotów. Nie winię aktorów, grali jak im kazali. Zagrali bardzo przekonującą, tyle że głupców. Po czwarte, Holly. W filmie była po prostu straszną suką. Po scenach retrospekcji w ogóle nie widać było wielkiej miłości pomiędzy nią i Gerrym. Gerry ją kochał, to było widać. Ona za to cały czas się na niego wydzierała. Tej bohaterki zdecydowanie nie dało się lubić.
Oglądanie tego filmu być może sprawiłoby mi większą radość, gdybym nie czytała wcześniej książki. 




Akwamaryna
Claire i Hailey spędzają ostatnie wspólne lato, zanim jedna z nich przeprowadzi się na inny kontynent. Dziewczynom czas mija na czytaniu gazet dla nastolatek i obserwowaniu przystojnego Raymonda. Pewnego dnia, po silnym sztormie, dziewczyny znajdują w basenie syrenę. Ta obiecuje spełnić ich jedno życzenie, jeśli te pomogą jej zdobyć miłość Raymonda.
Tak, to zdecydowanie jest głupawy film dla nastolatek. Ze szczęśliwym zakończeniem, imprezą na którą czeka się przez cały film, blond czarnym charakterem. Mimo to historia całkiem fajna i przyjemnie się ten film oglądało.




Udając gliniarzy

Tytuł mówi chyba wszystko. Dwóch przyjaciół udaje gliniarzy, by przez chwilę poczuć władzę i szacunek. Niechcący wplątują się jednak w historię, która zaczyna ich przerastać. Koniec końców wszystko kończy się dobrze. "Udając gliniarzy" to naprawdę zabawna komedia, która zapewni świetną rozrywkę.





Zakochany kundel


Uwielbiałam tę bajkę w dzieciństwie. Historia Lady i Trampa do tej pory wzrusza mnie bardziej niż Titanic. 




 Bogowie Egiptu



Na koronacji Horusa pojawia się jego rozgoryczony wuj Seth i zabija jego ojca, Ozyrysa. Pokonany i oślepiony Horus odchodzi i ukrywa się, podczas gdy władzę nad Egiptem przejmuje Seth, zamieniając ludzi w niewolników. 

Fabuła bazuje na najważniejszym micie o egipskich bogach - zabiciu Ozyrysa oraz walce Setha i Horusa. Całość została oczywiście zmieniona i napisana na nowo, całkiem jednak ta nowa wersja fajnie wyszła. Film był raczej zabawny niż trzymający w napięciu, takie kino rodzinne, gdzie dobro w końcu triumfuje. 




Mansfield Park


Jako dziecko Fanny trafia do domu bogatej ciotki, gdzie traktowana jest bardziej jako służąca niż krewna.  W filmie obserwujemy jej dorastanie, przyjaźnie i pierwszą wielką miłość. Wspaniała historia o tym, że miłość zwycięży wszystko.  Fanny to bohaterka, do której poczułam wiele sympatii. 




Siostry


Matka Sandry i Beth jest alkoholiczką, która nie radzi sobie z prowadzeniem domu i wychowywaniem dzieci. Na dodatek jej nowy chłopak jest agresywny i zaczyna molestować Beth. Siostry nie mogą tego dłużej znieść i postanawiają zabić matkę.

Film na długo pozostaje w pamięci, tym bardziej, że nakręcono go na faktach autentycznych. To bardzo mocna historia o rzeczach prawdziwych. Szczerze polecam.





Wszyscy twoi święci


 
Pochodzący z biednej dzielnicy Nowego Jorku Dito wraca po wielu latach w rodzinne strony. Chce pomóc ciężko choremu ojcu, ale ten dalej nie wybaczył mu, że Dito wyjechał. Odnoszący sukcesy pisarz wędruje po ulicach swojego dzieciństwa, spotyka starych znajomych i na nowo przeżywa zdarzenia z przeszłości, które doprowadziły do jego wyjazdu.

Film nakręcono na podstawie autobiografii reżysera. To obraz dorastania w biednej dzielnicy dzieciaków z problemami. Nie każdy z przyjaciół Dito kończy dobrze. Właściwie, mało któremu w życiu się poszczęściło. Film to naprawdę potężna dawka emocji. Po czymś takim zaczyna się bardziej doceniać to, co samemu dostało się jako dziecko.




Frajer


Paul zaczyna studia w Nowym Jorku. Szybko okazuje się, że życie w akademiku zupełnie do niego nie pasuje. Jest tytułowym frajerem, który wydaje się nie rozumieć, że na studia nie idzie się po to, żeby się uczyć.

Myślałam, że film będzie zabawniejszy. To już dość oklepany schemat, ale i film nie jest najnowszy. 




Kapitan Ameryka: Pierwsze starcie


Steve Rogers jest słabowity i chorowity, ma jednak wielkie serce i mnóstwo odwagi, i bardzo chce zostać żołnierzem. Kolejne komisje jednak go odrzucają. Czara goryczy przelewa się, kiedy jego najlepszy przyjaciel Bucky zostaje przyjęty. Wtedy Steve spotyka doktora Erskine'a, który pomaga mu zostać Kapitanem Ameryką.

Po obejrzeniu tego filmu nie mogłam przestać myśleć o tym, JAK ONI TO ZROBILI? Steve z początku i z końca filmu - to naprawdę specjalne efekty specjalne. Historia odważnego amerykańskiego bohatera, walczącego z niemiecką Hydrą to bardzo dobre kino. Trzyma w napięciu i, jeśli nie czytało się komiksów, naprawdę zaskakuje.




Śpiąca Królewna: Wyprawa


Gniot, jakich mało. Taki mały koszmarek, który co najwyżej mógłby być projektem zaliczeniowym na studiach. Budżet musiał być bardzo malutki. Statystów prawie wcale, zamek to jedna wieża. Najważniejsze jednak, że scenariusz jest po prostu zły.
 
 
 
 
Kapitan Ameryka: Zimowy Żołnierz
 

Steve Rogers budzi się po 50 latach snu w lodzie i na nowo uczy żyć w zmienionym świecie. Jego nowy szef, Fury, powierza mu ważną misję. Kapitan Ameryka łączy siły z Czarną Wdową i Falconem, by przeciwstawić się Zimowemu Żołnierzowi. 

Mnóstwo akcji, efektownych scen walk. Do tego zabawne sceny, bo kiedy bohaterowie akurat nie walczą, okazują się całkiem normalnymi ludźmi.




Kapitan Ameryka: Wojna Bohaterów
 
 
Według najnowszej ustawy wszyscy superbohaterowie muszą się zarejestrować i podporządkować rządowi. To powoduje rozłam wśród przyjaciół, ponieważ jedni z chęcią oddadzą odpowiedzialność za własne czyny innym, drudzy za to obawiają się, że każdy rząd może stać się drugą Hydrą. 

Nie lubię, kiedy przyjaciele zaczynają się na poważnie kłócić, film więc dla mnie trochę smutny. Cała reszta jednak na wielki plus.





Wszystko zostaje w rodzinie


Rodzina Goodfellow składa się z samych kłopotów, z którymi nie potrafią sobie poradzić. Wtedy pojawia się u nich nowa gosposia Grace, która zdaje się mieć rady na wszystko. W rodzinie zaczyna się układać coraz lepiej, gorzej mają się jednak ci, którzy stają na drodze rezolutnej staruszce.
 
Przezabawna czarna komedia. Na początku trochę nijaka i nudna, ale warto dać jej szansę, bo w miarę rozwoju akcji robi się naprawdę zabawnie.
 
 

8 września 2016

227. Oczyszczające plastry na nos z Biedronki

Kilka dni temu w ofercie Biedronki pojawiło się kilka ciekawych propozycji kosmetycznych. U mnie już pierwszego dnia panował tam bałagan nieopisany i trudno było cokolwiek dopasować do etykietki z ceną lub choćby półki z pozostałymi wersjami kosmetyku. 

Najbardziej zaciekawiły mnie oczyszczające plastry na nos Purederm. Dostępne były dwie wersje - pierwsza prawdopodobnie podstawowa, druga z dodatkiem drzewa herbacianego. Skusiłam się na te bez żadnego dodatku (było ostatnie opakowanie). Cena była naprawdę kusząca - 7,99, co za takie plastry jest naprawdę niedużo. Można kupić je chyba taniej na sztuki, ale to raczej w sklepach internetowych. 

Postanowiłam od razu zrobić im test, żeby napisać coś o nich póki jeszcze można znaleźć je w Biedronce.


Purederm Botanical Coice plastry na nos to skuteczna terapia oczyszczająca przeznaczona do odtykania porów i usuwania wągrów. Aktywna warstwa wnika głęboko w pory, dokładnie oczyszczając skórę z nadmiaru sebum i zanieczyszczeń, pozostawiając skórę czystą i gładką. Już po pierwszym użyciu widoczna będzie poprawa stanu skóry, pory są szczelniejsze, czystsze i mniej widoczne.  


SKŁAD

AQUA, ACRYLATES COPOLYMER, PVP, POLYVINYL ALCOHOL, PEG-12 DIMETHICONE, TITANIUM DIOXIDE, DIPOTASSIUM GLYCYRRHIZATE, ALLANTOIN, HAMAMELIS VIRGINIANA, PARFUM. 

W kartonowym pudełeczku znajduje się sześć plasterków. Każdy z nich jest osobno zapakowany i dodatkowo opatrzony instrukcją użytkowania. Dla mnie to wygodne rozwiązanie, bo same saszetki nie zajmują dużo miejsca i od razu mogę pudełko wyrzucić. 

Z pudełka wyczytałam, że plastry wyprodukowana w Korei.


Paski są koloru białego, naklejono je na kawałek przezroczystego plastiku. Po oderwaniu lekko pachną, ale później nie jest to wyczuwalne. Przyklejają się całkiem dobrze, choć oczywiście nie przylegają idealnie. Zawsze znajdzie się jakiś fragment, który się nie dopasuje do kształtu nosa i nie przyklei.  Po naklejeniu plasterka nie czuć żadnego dyskomfortu. Oczywiście jest on wyczuwalny na skórze, ale nie ciągnie, nie szczypie, nie swędzi. 

Po prawie 20 minutach zerwałam go zdecydowanym ruchem zaczynając od czubka nosa. Tak gdzieś słyszałam, że tego typu plasterki zrywa się w kierunku czoła. Zaświeciłam dodatkowe światło i zaczęłam mu się przyglądać. Co na nim znalazłam? Bardzo niewiele. I to absolutnie nie dlatego, że mam tak czyste pory, że nic się z nich nie dało wyciągnąć. W przypadku innych plasterków czy własnej roboty maseczki po zdjęciu widzę całe mnóstwo cieniutkich słupków, jakby włosków. W przypadku tego plasterka nie było ich wcale. Znalazłam kilka większych paskudników - te faktycznie ładnie wyszły i te kilka porów ładnie się oczyściło. No ale było ich tylko kilka. Na nosie efektów żadnych nie było widać. 

Nie będę więc pędziła po kolejne opakowanie tych plasterków. Według mnie są one bardzo słabe i dają bardzo znikome efekty. O wiele lepiej spisują się plasterki z węglem aktywnym z Douglasa, choć trzeba za nie więcej zapłacić.
 

 


4 września 2016

226. Isana, Odżywka do włosów brązowych

Isana jest marką własną sieci drogerii Rossmann i tylko tam można kupić te kosmetyki. Dostępność jest bardzo dobra, wybór duży, regularnie pojawiają się nowości oraz kuszące promocje. Marka posiada oczywiście kosmetyki perełki, oraz zdecydowane buble. Miałam już do czynienia z żelami, mydłami i szamponami. Teraz postanowiłam wypróbować jakąś odżywkę do włosów, tym bardziej, że akurat były w promocji. Wybrałam wersję do włosów brązowych, zarówno naturalnych jak i farbowanych. 


ISANA PROFESSIONAL ODŻYWKA BROWN COLOR SHINE
Formuła z potrójnym efektem, z karmelem i ekstraktami z kakao i orzechów włoskich.
- Nadaje włosom intensywnie lśniący brąz.
- Zawiera pigmenty kolorowe.
- Nie zawiera silikonów.

System "Color Shine" do włosów brązowych i brązowo farbowanych
- zawiera kompleks "color shine"z filtrem UV i pigmentem kolorowym
- zawiera witaminę E, karmel i ekstrakty z kakao i orzechów włoskich
- ułatwia rozczesywanie włosów

Potrójny efekt formuły
- odbijanie światła przez włosy brązowe
- długotrwały połysk
- intensywna pielęgnacja


DZIAŁANIE PIELĘGNACYJNE: Regularnie stosowana odżywka ISANA Professional - Brown color shine z filtrem UV i pigmentami kolorowymi sprawia, że włosy otrzymują lśniący połysk. Dzięki bogatej w składniki formule pielęgnacyjnej zawierającej karmel, ekstrakty z kakao i orzechów włoskich oraz pantenol, odżywka umożliwia łatwe rozczesywanie włosów, które od nasady aż po końce mają  wygładzoną powierzchnię i wypielęgnowany wygląd.



SKŁAD
AQUA, CETEARYL ALCOHOL, DICAPRYLYL CARBONATE, DISTEAROYLETHYL HYDROXYETHYLMONIUM METHOSULFATE, BEHENTRIMONIUM CHLORIDE, CETRIMONIUM CHLORIDE, PARFUM, PHENOXYETHANOL, PANTHENOL, ISOPROPYL ALCOHOL, TOCOPHEROL, BENZOPHENONE-4, PROPYLENE GLYCOL, SODIUM HYDROXIDE, BASIC YELLOW 57, CARAMEL, CITRIC ACID, 3-NITRO-P-HYDROXYETHYLAMINOPHENOL, ACID VIOLET 43, JUGLANS REGIA SEED EXTRACT (orzech włoski), GLYCERIN, BIS-ETHYLHEXYL HYDROXYDIMETHOXY BENZYLMALONATE, LACTIC ACID, GLUCOSE, SODIUM BENZOATE. THEOBROMA CACAO SHELL EXTRACT, POTASSIUM SORBATE.


Zaznaczyłam składniki, które producent wielokrotnie wymienia w opisie odżywki. Wszystkie one są za aromatem, niektóre baaardzo daleko. Nie ma więc co liczyć, że to one wyczynią cuda z naszymi włosami.

Opakowanie odżywki jest bardzo wygodne w użytkowaniu. Plastik jest miękki i z łatwością zgina i ściska się do woli. Zamykanie na klik trzyma dobrze, a jednocześnie nie trzeba się z nim siłować. Z tyłu mamy papierową naklejkę z polskimi napisami, ona więc siłą rzeczy nam się zamoczy. Cała reszta jednak wygląda ładnie i w łazience nie trzeba jej chować w szafce, żeby na widoku nie straszyła gości.

Odżywka na pojemność 200 ml i kosztuje 7,99 (teraz w promocji 5,29).


Konsystencja odżywki jest wyjątkowo gęsta. Najpierw rozcieram odżywkę w dłoniach i dopiero później wmasowuję we włosy. Kolor, jak widać na zdjęciu, brązowy. Brudzi wannę, ale na szczęście nie barwi na trwałe. Dzięki kolorowi łatwiej odżywkę namierzyć podczas mycia wanny. Zapach jest niezbyt przyjemny. Kakaowy, ale bardzo sztuczny. Niestety, na włosach jest dość długo wyczuwalny, na szczęście nie bardzo mocno. 



Przyznam szczerze, że nastawiłam się dobre działanie. I miałam nadzieję, że odżywka faktycznie podbije kolor włosów i nada im troszkę innego odcienia. A tu guzik. Odżywka nie robi zupełnie nic. Nie ma blasku, nie ma koloru, nie ma miękkości, nawet nie ułatwia rozczesywanie włosów. Jest gorzej niż gdybym nie użyła jej wcale, bo dodatkowo włosy po myciu śmierdzą sztucznym kakao. 
Może to tylko ta wersja, może nie, może wszystkie odżywki Isany są słabe. Ta okazała się kompletnym nieporozumieniem i  cieszę się, że zostało mi jej może na dwa razy. Wyrzucić nie wyrzucę, bo nie lubię marnować w ten sposób pieniędzy, ale z pewnością nie nabiorę się na nią ponownie.

 


1 września 2016

225. Makijażowi ulubieńcy - Maybelline, Skin79, Catrice, Paese, Wibo, Avon, Essence, NYX, Yves Rocher



Dzisiejszy post to takie małe makijażowe podsumowanie. Pokażę wam, które kosmetyki kolorowe lądują na mojej twarzy najczęściej i którym zapewniłam miejsce w mojej kosmetyczce już na stałe. Część z nich na pewno będziecie znały, bo to żadne odkrycia ani nowości, z pewnością jednak warte uwagi. 






Podkład, którego używam od około roku, to Maybelline Affinitone w odcieniu 14 Creamy Beige. Dla mnie to prawdziwy ideał i już mnie nawet nie ciągnie, żeby próbować innych. Zawsze miałam problem z dobraniem odcienia. Żeby nie wyglądać, jakbym się samoopalaczem wysmarowała, kupowałam jasne odcienie. I wtedy była ze mnie gejsza, bo jasne podkłady są zdecydowanie nie dla mnie. 
 Podkład Affinitone jest bardzo płynny i trzeba uważać, żeby nie przesadzić z ilością. Lepiej dokładać po troszku, tym bardziej, że podkład bardzo szybko zasycha. Wykończenie ma pudrowe i czuć to nawet rozprowadzając go palcami po twarzy. Ładnie kryje i długo się utrzymuje. Jedyna wada - podkreśla suche skórki. Niezbyt też nadaje się na gorące dni. Mimo że nie jest bardzo ciężki, pod wpływem upału nieestetycznie spływa z twarzy. Ale że w upały się nie maluję, wybaczam mu to. 





 Kolejnym uwielbianym przeze mnie kosmetykiem do twarzy jest Skin79 Krem BB  Orange.  Wersja kolorystyczna odpowiednia dla mnie tylko zimą, dlatego też będę próbowała z inną. Z dostępnymi w polskich sklepach kremami BB nie mam zbyt dużego doświadczenia, więc nie będę was tutaj zanudzać tym, jak to bardzo one się różnią (bo szczerze, to aż tak dużych różnic nie widzę). 
Krem jest lekki i ma niesamowite krycie, co u mnie jest podstawą. Jak nie potrzebuję krycia, to nie używam żadnego podkładu ani kremu. Tu mamy efekt idealnie gładkiej skóry, bez ciężkiego efektu tony tapety. Skóra lekko się po nim świeci, jest więc bardziej naturalnie. Krem wytrzymuje u mnie cały dzień, dłużej niż jakikolwiek podkład. Bardzo łatwo się go też nakłada. Ja robię to za pomocą palców, bo szkoda mi każdej kropelki, którą wypije gąbeczka. 




Catrice Camouflage Cream to kosmetyk, który potrafi uratować mnie nawet w moje najgorsze dni. Nakładam go zawsze na podkład (rzadko na krem BB, za bardzo odcina się kolorem), a później przysypuję pudrem.  Dobrze stapia się z kolorem podkładu, maskuje zaczerwienienia i przebarwienia. Na większe wypryski nie radzę go nakładać, bo efekt może być odwrotny od zamierzonego. W zbyt dużej ilości tylko przyciąga wzrok w dane miejsce, zamiast je maskować. No i nie pozwala skórze się zaleczyć i zregenerować. Sięgam po niego kiedy chcę, by moja skóra była w idealnie jednolitym kolorze. 



Paese puder ryżowy jest ze mną od dwóch lat, a to dopiero drugie opakowanie. Jest szalenie wydajny. Bardzo drobno zmielony, w opakowaniu w kolorze białym. Na twarzy idealnie stapia się kolorystycznie z naszą karnacją i nawet jeśli nałożymy go za dużo, nie pozostanie on biały. Nakładam go pędzlem, bo gąbeczka nabiera go zbyt dużo i zdecydowanie za dużo się go wtedy osypuje na boki. Puder tworzy piękną matową powłoczkę na naszej skórze. Efekt utrzymuje się u mnie ok. 4 godzin, później muszę dokonać poprawek. U mnie to bardzo dobry wynik, bo mam skórę mieszaną w kierunku tłustej, i pod makijażem bardzo szybko zaczyna się świecić.




Wibo 3 Steps to perfect face contour palette trafiła do mnie podczas promocji w Rossmannie.  Sporo osób się nią zachwycało więc też postanowiłam spróbować, tym bardziej że kosztowała coś około 10 zł. Na zdjęciu widać, którą część paletki polubiłam najbardziej. Delikatny, na dłoni prawie zupełnie niewidoczny, najbezpieczniejszy bronzer jakiego używałam. W konturowaniu jestem zielona, nie lubię więc mocno napigmentowanych kosmetyków. Ten bronzer jest dla mnie idealny. Róż i rozświetlacz trochę za bardzo się świecą i rzadko po nie sięgam. Bronzer mogę za to śmiało polecić osobom początkującym lub takim, które po prostu nie lubią mocnego efektu. Kosmetyk ten jest bardzo trwały.




Po bazę pod cienie przez długi czas nie sięgałam w ogóle.  Na bazę z Avonu skusiła mnie koleżanka i to za jej namową ją wypróbowałam. Teraz używam jej zawsze, kiedy sięgam po cienie. Mam tłuste powieki i cienie zbijały mi się w jedną linię na załamaniu już po trzech godzinach. Teraz mogą wytrzymać dziesięć. Podoba mi się też szklany słoiczek, w którym znajduje się baza. Jak za cenę 10 zł. jest ono bardzo ładne i co najważniejsze - wytrzymałe.




 Rzadko widuję dno w cieniach do powiek. Paletka Essence Quattro w kolorze 05 To die for służy mi do wykonania takiego mega szybkiego makijażu. Odrobina ciemnobrązowego cienia w zewnętrznych kącikach, tusz do rzęs i krem BB, i makijaż gotowy. Brązowe cienie należą do moich ulubionych. Ciemne cienie Essence mają bardzo dobrą pigmentację, z jasnymi już gorzej. Nałożone na bazę trzymają się naprawdę długo. 





Paletkę NYX Love in Rio bardzo lubię za ciemne kolory. Nawet ten jaśniutki na oku wygląda całkiem mocno. Przy mojej opadającej powiece nie każdy makijaż oka jest widoczny. Jeśli użyję jasnych i delikatnych cieni, zakryje je powieka i okulary w grubych, granatowych oprawkach. Tych cieni nie da się przeoczyć. Jakość mają bardzo fajną - nie osypują się, nawet bez bazy wytrzymują dość długo. Pigmentacja dwóch ciemnych matów jest słabsza niż tego jasnego, trzeba więc trochę dłużej pomachać pędzelkiem.



Kredkę Catrice Longlasting 020 The World's Greytest często zdarza mi się używać jako cieni. Kredka jest bardzo miękka, nie zasycha od razu, idealnie więc nadaje się do roztarcia na powiece.  Bardzo też lubię ten kolor. Kiedy czarny wydaje mi się zbyt oczywisty, a niebieski trochę zbyt rzucający się w oczy, szarość pasuje idealnie. Kredka jest wysuwana, bardzo przyjemnie więc się jej używa.



 Kredka weteranka marki Wibo. Napisy tak się zdarły, że tylko dzięki staremu postowi z nowościami udało mi się odgadnąć markę. Kredka jest matowa, szybko zasycha i nie odbija się na górnej powiece. Eyeliner sprawia mi problemy, więc kreskę rysuję tą kredką. Bardzo wygodna dzięki temu, że się wysuwa.





Mianem ulubieńca żadnego tuszu nazwać nie mogę. Nie zawsze maluję rzęsy, jeden tusz potrafi u mnie spędzić rok. Jeśli już się nim maluję to i tak nakładam go mało, więc u mnie każdy się sprawdza. Maybelline the Rocket Volum Express ma jednak bardzo fajną szczoteczką. Równo nakłada tusz i nie brudzi, bo tusz oblepia tylko włoski, bez pozostawania na czubku szczoteczki.




W szmince Paese z olejkiem arganowym (nr 40) najbardziej podoba mi się to, że jej kolor można stopniować. Nałożona bardzo lekko podkreśla naturalny kolor ust i jet delikatna. Jeśli przyciśniemy ją mocniej, uzyskamy nasycony, mocny kolor. Dwie warstwy nadają się do mocnego, wyjściowego makijażu.  Szminka ma bardzo przyjemną formułę, nie jest tępa i gładko sunie po ustach. Nie podkreśla suchych skórek i nie wysusza ust. Nie jest bardzo trwała i przy jedzeniu czy piciu od razu się ściera, robi to jednak równomiernie, nie trzeba więc od razu poprawiać. Jesienią i zimą sięgam po nią najczęściej.

 Pomadka Yves Rocher Macadamia nie dość, że świetnie nawilża usta, to jeszcze nadaje im subtelny blask i słodko pachnie. Jej cienką warstwę nakładam też pod szminki kolorowe, które ładnie się na niej trzymają i nie rozmazują. 



To tyle moich makijażowych ulubieńców. Odkrywać nowości zdecydowanie wolę w pielęgnacji. W makijażu stawiam na sprawdzone, w miarę tanie i łatwo dostępne kosmetyki.
Znacie któreś z nich? Może u was zupełnie się nie sprawdzają? Dajcie znać.