13 grudnia 2015

147. Dove, Silky Shimmer

Latem i jesienią, kiedy moja opalenizna ciągle jeszcze jest widoczna, lubię podkreślać ją balsamami zawierającymi złote drobinki. Tej jesieni używałam balsamu Dove. Niestety, z tego co się orientuję, został on już wycofany. Z pewnością jednak można go jeszcze znaleźć w mniejszych drogeriach i prywatnych sklepikach.


Co mówi producent?

Odżywczy balsam Dove Silky Shimmer z odbijającymi światło drobinkami sprawia, że Twoja skóra jest jedwabiście gładka i dodaje jej naturalnego blasku.

Co widać gołym okiem?
Balsam zamknięty jest  wygodnej, wyprofilowane buteleczce. Nie jest duża, a jednak balsamu wystarcza naprawdę na długo. Balsam jest koloru białego, jego konsystencja jest raczej rzadka, trzeba uważać, żeby nie spłynął z dłoni. Pachnie cudownie, jak wszystkie kosmetyki Dove zresztą. Trochę kwiatami, troszkę wanilią. Na skórze czuć go długo. Bardzo lubiłam zasypiać otulona tym zapachem.


Skład

AQUA, GLYCERIN, CAPRYLIC/CAPRIC TRIGLYCERIDE, STEARIC ACID, SORBITOL, GLYCOL STEARATE, HYDROGENATED POLYDECENE, TOCOPHERYL ACELATE, COLLAGEN AMINO ACIDS, HELIANTUS ANNUUS HYBRID OIL, ISOMERIZED LINOLEIC ACID, LACTIC ACID, POTASSIUM LACTATE, SODIUM PCA, UREA, DIMETHICONE, ISOHEXADECANE, OCTYLDODECANOL, GLYCERYL STEARATE, STEARAMIDE AMP, TRIETHANOLAMINE, CARBOMER, CETYL ALCOHOL, MAGNESIUM ALUMINUM SILICATE, POLYSORBATE 80, SODIUM ACRYLATE/SODIUM ACRYLOYLDIMETHYL TAURATE COPOLYMER, SORBITAN OLEATE, DISODIUM EDTA, MICA, SILICA, PARFUM, METHYLPARABEN, PHENOXYETHANOL, PROPYLPARABEN, ALPHAISOMETHYL IONONE, BENZYL ALCOHOL, CITRONELLOL, COUMARIN, HYDROXYISOHEXYL 3-CYCLOHEXENE CARBOXALDEHYDE, LIMONENE, LINALOOL, CI 77891.


Pojemność
250 ml

Cena
ok.12 zł.

Dostępność
W tym momencie już bardzo słabiutka.


Moja opinia

Balsam kupiłam ze względu na jego właściwości rozświetlające. Drobinki w nim zawarte są widoczne, nie tworzą jednak efektu kuli dyskotekowej. Efekt jest szczególnie ładny na opalonej skórze, kiedy zaświeci dodatkowo słoneczko. Brąz, nawet najjaśnijszy, staje się wtedy złoty a skóra wygląda po prostu ładniej i zdrowiej.
Balsam sam w sobie opalenizny nie dodaje, w żaden więc sposob nie brudzii ubrań. Ma lekką konsystencję i wchłania się bardzo szybko, pozostawiając po sobie piękny zapach. Przeznaczony jest do skóry normalnej, a jego największą zaletą są złote drobinki, nawilżenie nie jest więc bardzo mocne. Jeśli macie przesuszoną skórę, z pewnością będzie niewystarczający, jeśli jednak tak jak ja, nie potrzebujecie potężnej dawki nawilżenia, będziecie z niego zadowolone. 
Teraz, kiedy po mojej marnej letniej opaleniznie nie ma już śladu, a i słońca brak, pora odstawić złote drobinki , a niewiele już ich tam zostało, mimo naprawdę sporej wydajności. Balsamu używałam ok.2 miesięcy na całe ciało, starając się jednak nie nabierać go na dłonie zbyt dużo, żeby nie okazało się, że za bardzo sie błyszczę. Z tego co kojarzę, Dove zawsze ma w swojej ofercie coś z drobinkami, więc pewnie bliżej lata pojawi się coś w zastępstwie Silky Shimmer. Jeśli formuła nie będzie się bardzo różniła, z pewnością go kupię.


EDIT

Wieeeelkie sprostowanie: mimo że na stronie producenta balsam jest już nieobecny, dziś w Hebe widziałam ich całą gromadkę. Tak więc balsam jest ciągle dostępny :)




11 grudnia 2015

146. Golden Rose, Color Expert nr 47

Recenzje lakierów pojawiają się u mnie rzadko, ponieważ paznokcie maluję przeważnie wieczorem, a wtedy niestety nie ma już odpowiedniego światła do zrobienia zdjęć. Następnego dnia za to zawsze zdążę coś już popsuć, zedrzeć końcówki albo złamać paznokieć, zanim chwycę za aparat.
Znalazłam jednak na dysku zdjęcia pewnego letniego kolorku, do którego teraz rzadko wracam, ale myślę, że w połączeniu z białym, fajny zimowy mani może wyjść.


Ten przyjemny smerfny niebieski to odcień o numerze 47 z serii Color Expert marki Golden Rose. Seria zawiera aż 98 odcieni, istny szał kolorów. Ja zdecydowałam się na klasyczny niebieski, kilka tonów ciemniejszy niż błękit.


Lakier mieści się w buteleczce o pojemności 10,2 ml. Pędzelek należy do tych szerokich. Krycie jest naprawdę dobre, choć to pewnie zależy również od odcienia, jaki posiadamy. Niebieski kryje po jednej grubszej lub dwóch cieńszych warstwach. 


Lakier wysycha naprawdę szybko, po około 20 minutach mogłam bez problemu znowu zacząć używać dłoni. Trwalość lakieru powalająca nie jest. Ale też muszę przypomnieć, że moje paznokcie takie po prostu są - słabe i to bardzo. A w tamtym okresie nie używałam jeszcze odżywki. Po dwóch dniach więc odpryski już były.Były to jednak odpryski rozdwajających się paznokci, nie samego lakieru.


Lakier kupić można na stoiskach Golden Rose w cenie 5,90 zł.



8 grudnia 2015

145. Bania Agafii, Czarna kąpiel

Kiedyś kupowanie szamponu nie było czymś, co zajmowałoby mi więcej czasu i pochłaniało dużo uwagi. Szampon to szampon, każdy dobry (byle tylko nie szampon z odżywką w jednym, po takim połączeniu włosy wyglądają u mnie jak nieumyte). Trochę ponad rok temu postanowiłam spróbować czegoś nowego, i tak trafiłam na szampony Yves Rocher. Moje wlosy, a właściwie skóra mojej głowy, tak się do nich przyzwyczaiła, że teraz drogeryjne szampony wywołują u mnie potworne swędzenie. No ale ile mogę używać tych samych szamponów, kiedy na rynku jest tyle nowości, tyle zapachów?

Rosyjskie szampony to jedne z niewielu, które absolutnie w żaden sposób nie podrażniają skóry mojej głowy. Dziś na tapetę biorę Czarną Kąpiel Agafii.


Co widać gołym okiem?
Szampon zamknięty jest w poręcznej, raczej małej butelce z ciemnego plastiku, przez który nie widać, ile szamponu jest jeszcze w środku. Zamykanie na klik jest wygodne, nie zacina się i nie otwiera. 

Szampon jest bardzo gęsty, ma konsystencję trochę glutowatą. Nie rozlewa się na dłoni, uformowaną z niego kulkę można po dłoni przesuwać. Jest w kolorze ciemnobrązowym, nie brudzi jednak wanny.


Co mówi producent?
Szampon chroni przed niekorzystnym wpływem czynników zewnętrznych. Kwiaty dziurawca zawierają mnóstwo biologicznie aktywnych substancji, odżywiają cebulki włosowe. Szałwia wzmaga krążenie krwi i wzmacnia korzenie włosów, zapobiega pojawieniu się łupieżu.

Skład
AQUA, SODIUM COCO-SULFATE, LAURYL GLUCOSIDE, COCO-GLUCOSIDE (AND) GLYCERYL OLEATE, ARCTIUM LAPPA ROOT OIL, HYPERICUM BIFLORUS EXTRACT, SALVIA OFFICINALIS OIL, MELILOTUS OFFICINALIS EXTRACT,  ALNUS GLUTINOSA EXTRACT, RUBUS VILLOSUS (BLACKBERRY) LEAF EXTRACT, SPIRAEA ULMARIA EXTRACT, ORGANIC JUNIPERUS COMMUNIS FUIT OIL, TILIA CORDATA FLOWER EXTRACT, PARFUM, BENZOIC ACID, SORBIC ACID, BENZYL ALCOHOL, CITRIC ACID, CARAMEL. 

Pojemność
350ml

Cena
ok. 8zł.

Dostępność
Triny.pl


Moja opinia
Używanie tego szamponu sprawia wiele przyjemności. Piękny, ziołowy zapach niesamowicie mnie odpręża, szkoda tylko, że towarzyszy jedynie podczas mycia. Szampon pieni się całkiem dobrze, i jak na swoją dość małą pojemność (mam długie włosy i szampony u mnie idą jak woda) wystarcza na naprawdę długo - ponad miesiąc codziennego używania. 
Szampon nie podrażnił skalpu, nie spowodował łupieżu, Włosy były po nim naprawdę dobrze umyte i puszyste, uniesione u nasady. I do tego lśniące. Po myciu konieczna była odżywka, choćby najsłabsza, ponieważ szampon włosy bardzo plątał, ale na to pewnie wpływ ma też technika mycia
Do szamponu z chęcią wrócę, bo spisał się w 100%. 

7 grudnia 2015

144. Skin79 - Watermelon Girl


W ostatnim poście z nowościami chwaliłam się Wam moją ostatnią wygraną na blogu Kosmetlandia. Dziś mam dla Was recenzję pierwszego kosmetyku wchodzącego w skład Kosmetboxa.  Mowa o masce w płachcie. Jeśli o mnie chodzi, pierwszy raz miałam do czynienia z taką maseczką, trochę śmiechu więc miałam, przyklejając ją do twarzy.

Skin 79 - maseczka do twarzy Arbuzowa Dziewczyna


Co widać gołym okiem?

Maseczka zapakowana jest w saszetkę większą niż standardowe maseczki. Obrazek na niej jest naprawdę uroczy, a przedstawia nie mniej nie więcej dokładnie to, co najdziemy w środku. 

Co mówi producent?

Arbuzowa Dziewczyna - maska silnie nawilżająca o kojących właściwościach ekstraktu z arbuza. 

Likopen zawarty w wyciągu zapobiega defragmentacji DNA. Działa zmiękczająco, nawilżająco, przeciwzmarszczkowo i tonizująco. Produkt wolny od parabenów, pochodnych formaldehydu i ftalanów. 


Skład

WATER, BUTYLENE GLYCOL, GLYCERIN, CITRULLUS LANATUS (WATERMELON) FRUIT EXTRACT, PERSEA GRATISSIMA (AVOCADO) FRUIT EXTRACT, MUSA SAPIENTUM (BANANA) FRUIT EXTRACT, ACTINIDIA CHINESIS (KIWI) FRUIT EXTRACT, CITRUS NOBILIS (MANDARIN ORANGE) FRUIT EXTRACT, TREHALOSE, BETAINE, ALLANTOIN, CARTHAMUS TINCTORIUS (SAFFLOWER) FLOER EXTRACT, GARDENIA FLORIDA FRUIT EXTRACT, PHENOXYETHANOL, XANTHAN GUM, PEG-60 HYDROGENATED CASTOR OIL, TROMETHAMINE, ACRYLATES/C10-30 ALKYL ACRYLATE CROSSPOLYMER, ETHYLHEXYLGLYCERIN, DISODIUM EDTA, FRAGRANCE, 1,2-HEXANEDIOL

W składzie znaleźć można całe mnóstwo ekstraktów, zarówno owocowych jak i kwiatowych. Ekstrakt z arbuza znajduje się na pierwszym miejscu, zaraz po nim mamy za to m.in. awokado, banana i kiwi. Całkiem wysoko w składzie, więc nie podejrzewam, żeby były to ilości znikome.

Pojemność
Jedna saszetka zawiera jedną nasączoną płachtę maseczki.

Cena
20zł, na stronie producenta (tutaj) można ją teraz kupić za 15zł

Moja opinia
Poczas wyjmowania maseczki martwiłam się, żeby cały ten płyn mi nie wypłynął i żebym nie została z suchą płachtą w ręku. Okazało się jednak, że zupełnie nie miałam się czym martwić. Maska faktycznie jest nasączona, ale ani z niej nic nie kapie ani się nie wysącza. Rozklejenie i rozplątanie jej zajmuje chwilkę czasu, samo nakładanie jednak na twarz jest bardzo proste. Otwory na nos, usta i oczy pozwalają nam normalnie funkcjonować podczas noszenia na twarzy maseczki. Chociaż mówienie czy choćby uśmiechanie się może spowodować, że maska zacznie nam się przesuwać.

Maseczka jest mokra, przyjemnie więc chłodzi twarz. Raz przyciśnięte dokładnie przylega do skóry, nic też z niej nie kapie, nie trzeba się więc martwić, że pobrudzimy sobie ubranie. Na twarzy trzymałam ją 20 minut. Po około 5 minutach, w okolicy ust (gdzie maseczka przez moment wjechała mi na usta) i pod oczami, poczułam lekkie pieczenie, które pozostało aż do zdjęcia maseczki. Nie było ono uporczywe, po prostu czułam, że coś tam się dzieje. Skóra w tych miejscach jest delikatniejsza i pewnie dlatego tak zaareagowała. 

Po upływie 20 minut zdjęłam płachtę i lekko wklepałam pozostałą ilość żelu. Klepałam i masowałam, wszystko jednak się nie wchłonęło. Zostawiłam więc twarz w spokoju i dałam żelowi trochę czasu na wchłonięcie się. Po około pół godzinie znów zerknęłam do lustra - twarz się świeciła i była nieprzyjemnie lepka, a więc żel do końca się nie wchłonął. Jaka była skóra? Mięciusieńka. Żaden krem nie daje takiego efektu. Napięcia czy rozświetlenia żadnego nie było (oprócz tego świecenia), ale skóra była byraźnie bardziej miękka i gładka, nie wyczuwałam żadnych przesuszeń i suchych skórek. Nawet po umyciu twarzy żelem, w celu pozbycia się tej okropnej lepkości, dalej była niesamowicie gładka. 

Efekt niestety długo się nie utrzymał. Już następnego dnia wieczorem, po umyciu twarzy, była ona zwyczajowo lekko ściągnięta i potrzebowała kremu od ręki. Być może aplikacja maseczki,  w moim przypadku, powinna być powtórzona, aby efektami cieszyć się dłużej. Jeśli jednak potrzebujemy mocnego nawilżenia tuż przed wyjściem z domu, ta maseczka świetnie się do tego nadaje. Po niej każdy makijaż będzie wyglądał świetnie, podkład nie uwidoczni żadnej suchej skórki.

A teraz na koniec moje zdjęcia w maseczce. Strasznie trudno było mi się nie śmiać.


3 grudnia 2015

143. Przeczytane i obejrzane w listopadzie


W listopadzie zdecydowanie więcej było filmów niż książek. Jeśli już chwytałam za książkę, to było to coś do referatu, którego widmo wisiało nade mną od dwóch miesięcy, albo grubaśna biografia Juliusza Cezara, której nie da się szybko czytać. Zapraszam na krótki przegląd filmowo-czytelniczy.

FILMY

Inna kobieta

Carly (Cameron Diaz) spotyka się z Markiem (Nikolaj Coster-Waldau), który wydaje jej się idealnym chłopakiem. Do czasu aż odkrywa, że idealny chłopak ma już żonę. I jeszcze jedną kochankę. Kobiety poznają się i postanawiają zemścić na niewiernym mężczyźnie. 

Przezabawna komedia na luźny wieczór. O filmie przeczytałam u Blonde Chemist, sama raczej nie zawędrowałabym w zakładkę z takimi filmami. I ominęłoby mnie mnóstwo śmiechu.



Artur


Artur (Russell Brand) jest jedyny dziedzicem fortuny Bachów, zupełnie jednak nie nadaje się do prowadzenia rodzinnego interesu. Natura poskąpiła mu intelektu, facet jest totalnym idiotą, który dalej mieszka z nianią i przebiera się za Batmana. Matka stawia mu warunek: albo ożeni się z kobietą, którą ona mu wybierze, i która za niego zajmie się firmą, albo straci prawo do majątku. Artur próbuje znaleźć sobie pracę, ale koniec końców musi zgodzić się na małżeństwo. W tym samym czasie poznaje inną dziewczynę, w której zaczyna się zakochiwać.


Jakoś szczególnie ambitny to ten film nie był. Momentami zabawny, to prawda - w końcu komedia. Oglądałam fo na dwa razy, bo niestety nie wciągnął mnie zupełnie.




Zaginiona dziewczyna
W małżeństwie Nicka (Ben Affleck) i Amy (Rosamund Pike) od dawna się nie układa. Kiedy w dzień rocznicy ślubu mężczyzna wraca do domu, okazuje się, że jego żona zniknęła. Wszystkie ślady wskazują na to że została uprowadzona. O jej porwanie, a także być może morderstwo, zostaje oskarżony Nick.


Wciągający, trzymający w napięciu film. Gorąco polecam. Zakończenie zupełnie nieoczywiste i tragiczne, bardzo jednak prawdziwe.


Robin Hood

Robin (Russell Crowe) wraz z przyjaciółmi wraca do Anglii po wielu latach z Ziemi Świętej. W drodze powrotnej, we Francji, ginie król Ryszard Lwie Serce. Orszak jadący z jego koroną zostaje napadnięty, ledwo żywy sir Robert Loxley prosi Robina, by odwiózł miecz wraz z wiadomością jego ojcu. Stary Loxley prosi Robina, by ten udawał jego syna i pomógł jego synowej zachować ziemię.Robin wciela się w nową rolę, a niebawem rusza na nową wojnę - przeciwko płynącym do brzegów Anglii Francuzom.

Film to tak właściwie prequel Robin Hooda. To film historyczny opowiadający o powrocie armi angielskiej z krucjaty i o początku rządów Jan Bez Ziemi. Jako że jestem wielką fanką filmów i książek historycznych, dla mnie nie były to godziny stracone. Nie każdemu jednak przypadnie film do gustu.



Zakochana złośnica

Katarina (Julia Stiles) i Bianca (Larisa Oleynik) są od siebie zupełnie różne. Bianca to lubiana przez wszystkich szkolna gwiazda, Kat to zagorzała feministka, która dla malo kogo ma miłe słowo. Ojciec dziewczyn jest w stosunku do nich nadopiekuńczy - nie pozwala im się umawiać na randki ani chodzić na imprezy. Dzięki namowom Bianci idzie na kompromis - młodszej z dziewczyn wolno będzie iść na randkę, jeśli starsza Kat też zacznie się umawiać. Zakochany w Biance Cameron (Joseph Gordon-Levitt) obmyśla plan, jak by tu móc spotykać się z ukochaną. Postanawia znaleźć dla jej siostry chłopaka, który nie będzie się jej bał.


Już po kilku minutach filmu nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że jest on o mnie i mojej siostrze. Początek zgadza się idealnie. Ubawiłam się przy nim bardzo, aż mam ochotę jeszcze kiedyś obejrzeć go znowu.



Igrzyska Śmierci: Kosogłos cz.2

Rebelia zbuntowanych dystryktów przechodzi w ostatnią fazę: armia rusza na Kapitol. Katniss (Jennifer Lawrence) i Peeta (Josh Hutcherson) wkraczają na ulice miasta, które są usiane pułapkami, zupełnie jak areny podczas Igrzysk. Katniss zależy tylko na jednym: zabiciu prezydenta Snowa. W końcu okazuje się jednak, że to nie on jest potworem, którego należy się bać.


Kosogłos utrzymany jest w zupełnie innym klimacie niż Igrzyska Śmierci. Ja jednak bardzo lubię filmy, gdzie wszystko się wali i pali, a bohaterowie padają jak muchy. Super, jeśli do tego wszystko jest w 3D. Kto jeszcze nie widział, gorąco polecam.



Kod nieśmiertelności

Żołnierz Colter (Jake Gyllenhaal) budzi się w pociągu - nie pamięta jak się tu znalazł ani kim jest kobieta, która z nim rozmawia. A kiedy patrzy w lustro okazuje się, że nie wygląda już jak on. Okazuje się, że bierze udział w specjalnej misji i ma dokładnie 8 minut, by uratować tysiące ludzkich żyć.

Za filmami sf nie przepadam dlatego, że ich po prostu nie rozumiem. Kodu nieśmiertelności też do końca nie zrozumiałam. Skończył się a ja nie byłam pewna czy Coler żyje i czy dalej jest Colterem.


KSIĄŻKI

Richelle Mead - Akademia Wampirów
Richelle Mead - W szponach mrozu


Akademia Wampirów to seria książek dla nastolatek o wampirach i ich strażnikach - dhampirach. Pomysł całkiem niezły, aczkolwiek nie trafia to mnie wizja życia tylko po tym, aby chronić. Połowa bohaterów przeszła wielkie pranie mózgu, ale ponieważ dla fabuły tak jest lepiej, zupełnie się tego tematu nie porusza.

Przeczytałam dwie części i po więcej raczej nie sięgnę. Kiedyś może by mi się spodobały teraz jednak wydają mi się po prostu naiwne. 


Laurell K. Hamilton - Całopalne ofiary

Schemat ten sam co w poprzednich cześciach - do miasta przybywają nowe, wrogie wampiry, i Anita musi z nimi walczyć. Seria znudziła mnie już potężnie i raczej nie będę sięgała po kolejne części.



Hm, po małych rachunkach dochodzę do wniosku, że w tym miesiącu więcej książek przyniosłam do domu niż ich przeczytałam. Tak więc: zabieram się za czytanie. Jeszcze bardziej niż do tej pory.

2 grudnia 2015

142. Nowości - listopad

Koniec miesiąca powinien trwać o wiele dłużej, żebym zdążyła porobić zdjęcia i napisać notki z nowościami, zużyciami i przeczytanymi książkami. Strasznie jestem ostatnio opóźniona z wpisami, zarówno moimi jak i Waszymi. Zbliżający się okres świąteczny raczej na lepsze tego nie zmieni.

Dziś krótko o moich nowościach, pochwalę się również wygraną.


Zamówienie z Avonu:
- zestaw żel pod prysznic plus mydło do rąk, piękny zapach, ulubiony mojej siostry
- maska do włosów - jeszcze nie używałam, pojemność malutka, przy moich długich włosach wystarczy góra na 5 razy
- Mr Frosty, czyli pan Bałwanej, pięknie pachnący płyn do kąpieli z edycji świątecznej
- krem do rąk, taki do wrzucenia do torebki


Do Rossmanna poszłam po odżywkę. Skusiłam się na Oil Repair z Garnier - już ją kończę, naprawdę fajna odżywka. Szampon Pantene był w promocji, a gratis do niego była odżywka - jak tu nie kupić? Szampon, mimo że zawiera SLS, w ogóle mnie nie podrażnia. Naprawdę go lubię. No i jeszcze świąteczne mydełko Isana, pachnące wanilią.


Również zakup z Rossmanna. Żele prawie zawsze kupuję, kiedy są na promocji. Później leżą one i czekają na swoją kolej.


Jeśli już pozostajemy w temacie Rossmanna - nie można zapomnieć o wielkiej promocji -49%. Zakupy z części pierwszej już pokazywałam, na drugiej nie kupiłam nic. Tu zakupy z części trzecież, a także olejek do skórek i masełko do ust z pierwszej.
Dzięki blogom odkryłam, że kupować w Rossmannie można przez internet :) W ten sposób dorwałam odtatnią paletkę do konturowania Wibo (chciałam jeszcze jedną, i już nie było) i puder Diamond Skin. Dostałam jakiego zaćmienia, bo nie zauważyłam tego diamond. No i teraz mam pudełeczko brokatu :) Róż i bronzer a także podkład kupione stacjonarnie. Z wielkimi nerwami. Miałam ochotę na podkłąd Revlon, ale nie wytrzymałam i odeszłam.


Płyn do kąpieli o zapachu miodu w przepięknych buteleczkach. Natrafiłam w Douglasie na promocję 2 za 19,90zł. Idealnie pasują do kafelek w łazience.


Balsam waniliowy również z Douglasa. Zapach nie do końca jest dla mnie wanilią, trochę sztuczny. Oby z nawilżeniem było lepiej.


I wisienka na torcie - Kosmetbox wygrany na blogu Kosmetlandia. 



Dużo nowości nie ma, prawda? Miałam zamiar zrobić jakieś zamówienie w ramach DDD, ale się powstrzymałam :) Jest tyle innych rzeczy, na które mogę wydać te pieniądze (książki, na przykład). Powoli też zaczynam myśleć o prezentach dla bliskich.

Znacie coś z nowości? Miałyście coś? Jak się u Was sprawdziło?