29 grudnia 2014

056. Yves Rocher, odżywka odbudowująca

Do Was też już dotarła prawdziwa zima? U mnie śniegu za dużo nie ma, ale za to temperatury z nocy na noc są coraz niższe. A myślałam, że tu już na wiosnę się szykuje.

Mój zachwyt nad kosmetykami Yves Rocher nadal trwa. Dziś na tapetę biorę odżywkę do włosów, o której wiele dobrego się naczytałam, postanowiłam więc sama jej wypróbować.



Co mówi producent?
Odżywka odbudowująca z olejkiem jojoba. Do włosów bardzo suchych lub kręconych. Twoje włosy są bardzo suche i/lub kręcone? Zapewnij im właściwą pielęgnację dzięki właściwościom odżywczym i odbudowującym olejków jojoba i z migdała. Efekt: Twoje włosy będą zdrowe, bardziej odporne, gładkie, miękkie i błyszczące. 

Co widać gołym okiem?

Miękka biało zielona tuba, z brązowymi elementami. Na odwrocie znajduje się nalepka w języku polskim. Odżywka bardzo ładnie spływa po ściankach, mamy więc pewność, że wykorzystamy ją do końca. 
Odżywka ma kolor biały, pachnie słodko, ja wyczuwam w niej właśnie ten olejek migdałowy. Zapach utrzymuje się na włosach, nie jest jednak nachalny. Jeśli jednak komuś nie podpasuje, będzie go stale czuł i czuł. 

Pojemność
150 ml

Cena
11,90

Dostępność
stacjonarne sklepy Yves Rocher, online



Skład
AQUA, CETYL ALCOHOL, STEARYL ALCOHOL, BEHENTRIMONIUM CHLORIDE, SIMONDSIA CHINENSIS (JOJOBA) SEED OIL, PRUNUS AMYGDALUS DULCIS (SWEET ALMOND) OIL, ISOPROPYL ALCOHOL, SODIUM BENZOATE, PARFUM/FRAGRANCE, GUARHYDROXY, PROPYLTRIMONIUM CHLORIDE, CITRIC ACID, PANTHENOL


Moja opinia

Kupując tę odżywkę, naprawdę wiele się po niej spodziewałam, i nie zawiodłam się. Włosy po niej są niesamowicie mięciutkie (już podczas spłukiwania jej można to odczuć), błyszczące i prawie w ogóle nie splątane po myciu. Nie elektryzują się, a moim kłaczkom naprawdę często się to zdarza. Nie mam ani fal ani loków, nie wiem więc jak radzi sobie z nimi, ale efekt na moich prostych drutach podoba mi się niesamowicie. A do tego jeszcze ten cudowny zapach, który utrzymuje się delikatnie właściwie aż do następnego mycia. Jedynym minusem tej odżywki jest jej wydajność. Do mojej dobrała się siostra i starczyło mi (nam) jej na niecały miesiąc. 
Kolejny produkt marki, który skradł moje serce. 

21 grudnia 2014

055. Świąteczny Nastrój u Iris, cz. 2


Nie pamiętam, żeby w moim domu kiedykolwiek piekło cię świąteczne pierniczki. U babci tak, ale u nas nigdy. W tym roku postanowiłam spróbować czegoś nowego i po raz pierwszy upiec ten symbol świąt.

Pierwsza partia pierniczków, upieczona kilka dni temu, w dziwnych okolicznościach zniknęła. Dziś zabrałam się za nie drugi raz, wiedząc co poprzednio wyszło źle i co można by poprawić.

Zarówno za pierwszym jak i za drugim razem kierowałam się tym przepisem. Troszkę jednak go zmieniłam za drugim razem.


Składniki
- ok. 700 g mąki pszennej tortowej, później można dosypać więcej, aby uzyskać odpowiednią konsystencję ciasta
- 3/4 szklanki cukru
- ok. 300 g miodu
- 200 g margaryny
- 1 jajko
- 1 łyżeczka sody oczyszczonej
- 1 łyżeczka proszku do pieczenia
- ok. 4 łyżeczek przyprawy do piernika
- 2 łyżki ciemnego kakao

Zaczynamy do rozpuszczeniu w rondelku na wolnym ogniu margaryny, cukru i miodu. Zostawiamy do wystygnięcia (im zimniejsze tym lepiej, później będzie trzeba do tego włożyć ręce; mnie za pierwszym razem nie chciało się długo czekać i odrobinę się poparzyłam). Na miseczce roztrzepujemy jajko i dodajemy je do rondelka. W osobnej misce mieszamy ze sobą mąkę, sodę, przyprawę i kakao. Dodajemy zawartość rondelka i zagniatamy ręką. Teraz ewentualnie możemy dosypać więcej mąki, żeby ciasto było bardziej treściwsze. Tak aby nadawało się do rozwałkowania. 
Ciasto należy wstawić na co najmniej pół godziny do lodówki, żeby trochę stężało i lepiej się je wałkowało. Można przykryć je folią, żeby nie zaschło na wierzchu.
Gotowe ciasto wałkujemy na grubość ok. 5 mm (w oryginalnym przepisie są 2 mm, ale wtedy pierniczki wychodzą płaskie, od Was więc zależy jakie duże urosną). Jeśli chcemy je później zawiesić na choinkę, robimy w nich dziurki. Układamy na blachę i pieczemy w rozgrzanym do 160 stopni C piekarniku przez 7 minut. Uwaga: po trzech blatach odczekajcie chwilę, żeby piekarnik ostygł odrobinę, inaczej temperatura w środku może być za wysoka dla pierniczków.


Składniki na lukier:
- 4 czubate łyżki cukru pudru
- 1 białko

Ucieramy razem, aż masa zrobi się gładka. Ja przelałam ją następnie do dużej strzykawki i za jej pomocą malowałam wzorki. Znów się nie popisałam i część najgorszych pierniczków zanurzyłam w lukrze. Można posypać je dodatkowo wiórkami czekoladowymi. 




A teraz trzeba się dzielnie powstrzymywać, żeby ich przed świętami nie zjeść.



Post bierze udział w akcji Celebruj Chwile na blogu Arcy Joko.

18 grudnia 2014

054. Świąteczny Nastrój u Iris, cz. I



Okres świąt Bożego Narodzenia jest chyba najbardziej nastrojowym okresem w roku. Wystarczy popatrzeć na medialne i zakupowe szaleństwo. Kogo ono nie dotyka? Tygodniami myślimy nad prezentami dla bliskich, kupujemy kolorowe papiery, bombki i łańcuchy na choinkę, przystrajamy mieszkania. Zwykle dopełnieniem świątecznej atmosfery jest śnieg - w tym roku niestety tego elementu nam zabrakło. Ale czy przez to święta będą mniej świąteczne? Ależ skąd!

Boże Narodzenie to czas poświęcony na spotkania rodzinne, wspólne śpiewanie kolęd oraz odwiedziny stajenki. Bo nie można zapominać, że to nie święto świateł i prezentów, ale przede wszystkim ogromna uroczystość religijna.

W pierwszej części postów świątecznych (mam nadzieję, że tak jak sobie to zaplanowałam, pojawi się ich więcej), pokażę Wam kilka świątecznych ozdób, które już zawitały do mojego pokoju. Część z nich jest kupiona, część wykonana własnoręcznie. Nie jestem mistrzem DIY i zwykle wszelkie moje próby stworzenia czegoś kończą się porażką, więc nie oceniajcie zbyt krytycznie :)


Gwiazda betlejemska bezsprzecznie kojarzy mi się z Bożym Narodzeniem. Czy to kwiat żywy czy sztuczny, w  ten świąteczny czas musi zastąpić inne bukiety. Z braku odpowiedniej osłonki, poratowałam się świąteczną wstążką. 
Choinka w ramce została wyśmiana przez moją siostrę i przyrównana do dzieła przedszkolaka. I właśnie przez tę niechęć mojej siostry-współlokatorki, choinka w pokoju zostanie. 
Podczas oglądania filmu wycięłam dwie papierowe gwiazdki i stwierdziłam, że w sumie całkiem fajnie będą wyglądały na szerokich liściach kwiatka z okna. 
Kultowa już latarenka z Ikei zyskała odrobinę bardziej świąteczny wygląd dzięki zielonej kokardzie (podpatrzone na jednym z obserwowanych przeze mnie blogów).
Aniołek z kiermaszu świątecznego zajął miejsce podkowy na szczęście.


Bardzo prosta w wykonaniu latarenka. Namalować można dowolny wzór, ja jednak postanowiłam postawić na jak największą prostotę, żeby za dużo nie zepsuć.


Tę latarenkę już trochę trudniej się robiło, ale w końcu dałam radę tak obwiązać szyszki, gałązki tuji i i słoik, żeby wszystko się trzymało. Świeczka w słoiku jest również mojej roboty. Jakiś czas temu miałam kolejny genialny pomysł, że sama będę robiła sobie świeczki. Ale to już temat na osobny post. Powiem tylko, że ta konkretna pali się jak szalona - tak ogromnego płomienia to ja jeszcze w świecach nie widziałam :) Aż się boję o ten sznurek.


Z tą poduszką wiąże się osobna historia, która idealnie obrazuje, jak bardzo w życiu mi nic nie wychodzi. Poszewki kupiłam z myślą ozdobienia ich jakimiś świątecznymi motywami metodą transferową. Polega ona na przyłożeniu do materiału kartki wydruku z drukarki laserowej i namoczenie jej rozpuszczalnikiem. Wzór powinien się odbić i zostać na materiale.
Zaopatrzyłam się we wszystkie niezbędne narzędzia, jakieś pół godziny spędziłam w ogródku wdychając rozpuszczalnik, i co? I jak zwykle klapa. Skończyło się na tym, że poszewki musiałam prać, bo całe były zlane rozpuszczalnikiem. 
Koniec końców, postanowiłam coś na nich wyszyć. Do świąt zostało mało czasu, a ja potrzebowałam świątecznej poszewki na już. Dlatego renifer ma prześwity, ale powiedzmy, że o to mi chodziło :) Zdziwiona jestem, że wyszycie tego zajęło mi tylko jedno popołudnie.


To zdecydowanie jest ozdoba, która podoba mi się najbardziej. Być może dlatego, że nie zrobiłam przy niej nic oprócz ułożenia wszystkiego na tacy, nic więc nie mogłam zepsuć. Potpourri dostałam na urodziny w sierpniu, i od tego czasu leżało sobie i czekało. Dodam tylko, że pachnie czekoladą :)



A jak Wy ozdobiłyście swoje mieszkania/pokoje? Stawiacie na gotowe, kupne dekoracje, czy wolicie wykonać je własnoręcznie?



Post bierze udział w akcji Celebruj Chwile na blogu Arcy Joko.

14 grudnia 2014

053. Yves Rocher, Szampon do włosów KOCHAM MOJĄ PLANETĘ

Ostatni tydzień do świąt a ja nie zrobiłam jeszcze nawet 1/3 rzeczy, które zaplanowałam do zrobienia. Oj, coś czuję, że się nie wyrobię. Jak dobrze, że na uczelni już czuć święta i wykładowcy przymykają oko na nasze "tak-bardzo-nam-się-nic-nie-chce".

Dziś krótka recenzja szamponu, który powoli dobija już dna, miałam więc sporo czasu do poznania go dobrze.


Co mówi producent?

Co widać gołym okiem?

Opakowanie jest naprawdę ładniutki. Z jasnozielonego przezroczystego plastiku z jakimiś biało zielonymi roślinkami na przodzie. Otwieranie takie jak widać na zdjęciu, działa bez zarzutu. 

Sam szampon jest przezroczysty, lekko zielonkawy. Raczej rzadki niż gęsty, pachnie delikatnie, roślinie.

Pojemność
300 ml

Cena
14,90 zł.

Dostępność
Yves Rocher

Skład

Moja opinia

Szampony Yves Rocher zdecydowanie służą skórze mojej głowy. Nie występuje po nich swędzenie czy łupież. Ten konkretny szampon ma same plusy. Jest niesamowicie wydajny, wystarczy odrobina by wytworzyć ogrom piany. Ma piękny, nienachalny zapach, świeży i roślinny. Dobrze zmywa oleje. Włosy po nim nie są zmiękczone czy odżywione, ale to zadanie dla maski i odżywki. On dobrze myje i pozwala cieszyć się prawdziwą świeżością przez długi czas. Oczywiście to, jak długi on będzie, jest już sprawą indywidualną. Dla mnie 1,5 dnia ze świeżymi włosami to absolutnie świetny wynik. 
Szampon świetnie nadaje się do codziennego mycia włosów. Bardzo dobrze oczyszcza a jednocześnie nie podrażnia skóry głowy. Cieszę się, że go wypróbowałam.


8 grudnia 2014

052. Polowanie

Dziś trochę luźniejszy post z krótką recenzją (chociaż recenzja to może nie do końca właściwe określenie mojej krótkiej oceny) filmu.


Lucas, główny bohater pracuje w przedszkolu, do którego chodzi córka jego najlepszego przyjaciela. Dziewczynka, obrażona na niego za to, że zwrócił jej uwagę, oskarża go przed dyrektorką przedszkola o molestowanie. Nie zdaje sobie oczywiście sprawy z tego, co właściwie robi, skutki jednak tego zmyślonego wyznania są katastrofalne.
Wiadomość o poczynaniach "pedofila" lotem błyskawicy rozchodzą się po całym miasteczku, a życie Lusaca zamienia się w piekło. Traci pracę, zostaje aresztowany. Odwracają się od niego wszyscy przyjaciele, nie wolno mu nawet robić zakupów w miejscowych sklepie, a jego była żona zabrania ich synowi widywać się z ojcem.
Film nie ma szczęśliwego zakończenia. Bo czy można z pamięci ludzkiej wymazać wszelkie podejrzenia? Nawet jeśli podejrzany zostanie uniewinniony a kłamstwo ujawnione, zawsze znajdzie się ktoś, kto już wydał wyrok.
Film niezwykle poruszający, potrafi zagrać na uczuciach. Szczerze polecam wszystkim. To inne spojrzenie na wielki problem pedofilii. 



6 grudnia 2014

051. Denko listopadowe

Przyznać się, która z Was była niegrzeczna i dostała rózgę? Kiedy byłam dzieckiem, uwielbiałam 6 grudnia. No dobra, dalej uwielbiam. Ale chyba wszyscy kochają dostawać prezenty i obdarowywać nimi innych.

Listopad skończył się prawie miesiąc temu, więc denko znowu z poślizgiem.


1. Biały Jeleń, Hipoalergiczna pianka do mycia twarzy - Przyjemny produkt, który fajnie odświeżał w letnie upały. Wygodna aplikacja i duża wydajność. Recenzja. Kupię ponownie.

2. Yves Rocher, Żel pod prysznic ziarna kawy z Brazylii - Absolutny ulubieniec. Żel gęsty, wystarcza odrobina by wytworzyć mnóstwo piany. Zapach tak cudowny, że nie chciało się wychodzić spod prysznica. Kupię ponownie.

3. Balea, Odżywka do włosów farbowanych - Wygrana w rozdaniu na wlosynaemigracji. Kiedy zaczęłam jej używać, farba na moich włosach była już tak wypłukana, że nic już by jej nie pomogło, tego więc efektu sprawdzić nie mogłam. Całkiem przyjemny produkt, pięknie rozplątywał włosy, które po myciu były miękkie i zdecydowanie mniej spuszone. To mój pierwszy kosmetyk Balei, przy najbliższej więc okazji kupię inną wersję na wypróbowanie. 

4. Miss Sporty, Podkład so matte - Bardzo dobry podkład w dobrej cenie. Odcień 01 jest dla mnie za jasny, 02 za to idealny. Już kupiłam ponownie.



5. Perfecta, Masło do ciała o zapachu jagodowej muffinki - Zapach przecudowny, działanie średnie. Dla niewymagającej skóry odpowiednie, na zimę jednak przyda się trochę mocniejsze nawilżenie. Recenzja. Kupię ponownie, ale może w innej wersji zapachowej.

6. Yodeyma, próbka perfum Iris - Nie mogąc się zdecydować, jaki zapach próbki wybrać, po samej tylko nazwie zamówiłam tę, która nazywa się tak jak ja w blogosferze. Zapach okazał się cudowny, a najbardziej zakochała się w nim moja siostra, która na imieniny dostała ich cały flakon. Kupię, albo raczej odkupię, kiedy moja siostra zorientuje się, że podbieram jej te perfumy.

7. Bielenda, Bezacetonowy witaminowy zmywacz do paznokci - Zmywacz jak zmywacz, zmywał całkiem dobrze. Wolę jednak te w plastikowych buteleczkach niż w szklanych, dlatego też wracam do Sensique, które kupuję już od bardzo dawna. Nie kupię ponownie.

8. Etiaxil, Antyperspirant - Mój niezbędnik na lato. Zimą używam go rzadziej, wtedy nie potrzebuję aż tak dużej ochrony przed potem. Działa naprawdę rewelacyjnie, trzeba jednak uważać, żeby nie zastosować go po depilacji, bo nieprzespana noc gwarantowana. Już kupiłam ponownie.\


Nie poszło mi chyba najgorzej, prawda? W tym miesiącu zdecydowanie więcej mi przybyło niż ubyło, a to dzięki dwóch wygranym w rozdaniach. 



27 listopada 2014

050. Biały Jeleń, hipoalergiczne mydło naturalne z otrębami

W tym tygodniu weekend zaczyna mi się odrobinę wcześniej. W piątek rano wsiadam w pociąg i jadę w odwiedziny do mojej przyjaciółki do Torunia. Uwielbiam zwiedzać takie stare miasta, chodzić sobie po rynku, oglądać zabytkowe kamieniczki. U mnie tego niestety nie ma :( Po powrocie zarzucę Was pewnie zdjęciami z wyjazdu (chyba że zapomnę baterii, które się właśnie ładują ;p), ale musicie mi to wybaczyć. 
Zostawiam Was z recenzją naturalnego mydełka. Mam nadzieję, że po powrocie czeka mnie na Waszych blogach mnóstwo nowości.



Co mówi producent?



Mydło naturalne z otrębami przeznaczone jest do mycia i pielęgnacji skóry wrażliwej, skłonnej do podrażnień. Zawarte w mydle otręby pszenne oraz ekstrakt z owsa doskonale oczyszczają, wygładzają i odżywiają skórę. Posiada badania dermatologiczne. 

Co widać gołym okiem?


Tekturowy kartonik koloru jasnobrązowego kojarzy mi się z naturalnością. Zwykły kartonik to i zwykłe mydło bez żadnych udziwnień. Sama kostka mydła zapakowana jest w folię. Po rozpakowaniu oczywiście na nic nam i folia i kartonik, bo na mydełko trzeba znaleźć nowe miejsce, cieszy mnie jednak gwarancja, że byłam pierwszą osobą zaraz po producentach, która dotknęła mydła.


Mydełko jest koloru lekko beżowego z zatopionymi w nim otrębami. Na obydwu stronach mamy napis Biały Jeleń. Zapach mydła specyficzny, nawet nie będę próbowała go opisywać. Nie do końca stworzony po to, by czarował. Na szczęście nie utrzymuje się długo na skórze.

Waga
100 g

Cena
Ok. 5 zł. 

Dostępność
Widziałam w Rossmannie, kupiłam w Auchanie. W pozostałych drogeriach też powinno być, ale pewna nie jestem, bo tam nie szukałam.



Skład

Sodium Tallowate, Sodium Cocoate, Aqua, Glycerin, Triticum Vulgare (Wheat) Bran , Parfum , Propylene Glycol, Avena Sativa Kernel Extract, Sodium Chloride, Sodium Hydroxide, Tetrasodium Etidronate, CI 77891 


Moja opinia
Odkąd przeczytałam o tym mydełku na blogu Magdy (link do recenzji), zaczęłam się za nim rozglądać. Na rozglądaniu się zeszło mi kilka miesięcy, bo końcu o nim zapomniałam, aż pewnego dnia zauważyłam wielką kartkę z promocją w Auchanie i wreszcie je kupiłam. 
Mydło stosuję tylko do mycia twarzy, nigdy nie myłam nim całego ciała. Otręby są na tyle duże (i ostre!) że naprawdę powoli i ostrożnie trzeba nim myć twarz, absolutnie nie dociskając mocno. Za pierwszym razem użyłam trochę za dużo siły i otręby zahaczyły o jakiś strupek na czole, przez co upuściłam sobie trochę krwi. Kiedy jednak wykonujemy mydełkiem delikatny masaż, czujemy po prostu, jak policzki nam się rozgrzewają przez pobudzoną do szybszego krążenia krew. Pieni się przyzwoicie, przypuszczam, że gdyby stosować go na ciało, piany byłoby więcej - więcej wody, więcej tarcia równa się więcej piany. 
Jaka jest po nim twarz? Cudowna. Również na blogu Magdy (nie wiem jednak przy okazji której recenzji) przeczytałam o efektu skrzypienia skóry. Używając tego mydła po raz pierwszy spotkałam się z nim u siebie. Skóra skrzypi, to słychać! Absolutnie nie jest przesuszona, nawet nie muszę zaraz po myciu stosować toniku czy kremu. 
Twarzy aż chce się dotykać. Jest miękka i gładka. Zapach na szczęście ulatnia się szybko, bo zbyt długo na twarzy bym go nie zniosła, ale efekt czystości pozostaje na długo.
Mydło jak to mydło - stosowane na samą tylko twarz jest mega wydajne


.

To mój drugi kosmetyk marki Biały Jeleń, i drugi który oceniam na plus. A jakie są Wasze doświadczenia z tą marką? Znacie coś?

23 listopada 2014

049. Listopadowe przesyłki

Listopad był dla mnie naprawdę szczęśliwym miesiącem. A to dlatego, że udało mi się wygrać aż dwa rozdania.

Pierwszą nagrodę wygrałam w rozdaniu na blogu Rossnett
W rozdaniu tym do wygrania było wrześniowe pudełko Shinybox. Na pierwszy ogień poszła u mnie mascara, która ma naprawdę świetną, przede wszystkim wygodną, szczoteczkę. Reszty kosmetyków jeszcze nie używałam (w przeciwieństwie do mojej siostry, która już dobrała się do kremu do rąk Bioliq). 

Drugie rozdanie, w którym mi się poszczęściło, odbyło się na blogu Reanimacja Blondynki.


Kula czekała tylko na sfotografowanie, zaraz ląduje w mojej wannie :) 
Same wspaniałości, prawda? Szczęściara ze mnie.

Oprócz wygranych w rozdaniach dotarła do mnie w tym miesiącu jeszcze jedna paczka (moja mama się śmieje, że nasza listonoszka ma mnie już dosyć :p ). 


Tydzień temu moja kuzynka chrzciła córeczkę, której matką chrzestną zostałam ja. Potrzebowałam jakiegoś efektownego naszyjnika do gładkiej granatowej sukienki. Zamówiłam sobie dwa, w końcu założyłam numer 1. I do tego bransoletkę numer 3. Biżuterię kupowałam na allegro za grosze po prostu, jak większość mojej biżuterii. Wychodzę z założenia, że jeśli mam dać 40 zł. za łańcuszek w sieciówce, to lepiej żebym dołożyła i poszła po niego do jubilera. Albo kupiła taki sam na allegro.

Tu macie linki do aukcji, gdyby ktoś był zainteresowany.


W tym miesiącu poczyniłam też pewne kroki w kierunku organizacji. Mojej toaletki nie widać już było spod poustawianych na niej kosmetyków moich i siostry. Odnalezienie czegokolwiek zajmowała mi zawsze dobrą chwilę. Pewnego wieczoru więc usiadłam sobie z pudełkiem po butach w jednej ręce i kolorowymi magazynami, nożyczkami i taśmą klejącą w drugiej, i przystąpiłam do wycinania i klejenia. Następnego dnia dokupiłam jeszcze jedno, gotowe już, kartonowe pudełko, i uroczy plastiowy koszyczek.


Moje "dzieło" po prawej. 


Podzieliłam je sobie na pudełko cudowności, w którym trzymam zapasy, pudełko z kolorówką (oprócz lakierów), i koszyczek z aktualnie używanymi kosmetykami, których z różnych względów nie trzymam w łazience. 

Pudełka i koszyczki są, ale nie wyobrażajcie sobie, że na mojej toaletce panuje wzorowy porządek :p Dalej można tam szczotkę do włosów zgubić.




20 listopada 2014

048. Ziaja, Mleczko do ciała kozie mleko

Cały dzisiejszy dzień męczył mnie ból głowy i dziwne zawroty. Czułam się jakbym wypiła za dużo szampana. Chyba pogoda tak na mnie wpłynęła, bo ta była dzisiaj u mnie okropna. Typowy kapuśniaczek i do tego zimny wiatr. A mnie czekało jeżdżenie od jednej biblioteki do drugiej. Dopiero teraz zaczynam czuć się lepiej, ale pewnie ból głowy zaraz wróci, kiedy tylko zacznę czytać O osobliwościach nauk społecznych.

Zanim jednak zabiorę się do nauki, czas na bloga. Dziś na tapetę biorę mazidło do ciała mojej ulubionej marki.


Co mówi producent?

Co widać gołym okiem?



Typowa dla serii z kozim mlekiem biała plastikowa butla ze srebrnymi napisami oraz uroczym koziołkiem w formie dekoracji. Plastik jest zupełnie nieprzezroczysty, nawet pod światło nie widać ile produktu zostało w środku. Mleczko wydobywa się za pomocą pompki, która (przynajmniej w mojej butli) działa bez zarzutu. Za jednym naciśnięciem otrzymujemy niezbyt dużo mleczka, trochę więc trzeba się namachać, żeby uzyskać potrzebną do posmarowania całego ciała ilość mleczka.
Mleczko jest koloru białego, ma rzadką konsystencję, lubi sobie spływać z palców. Zapach jest bardzo przyjemny, mnie kojarzy się odrobinę z mlekiem właśnie. Trwały, czuć go przez dłuższy czas.

Pojemność
400 ml

Cena
ok. 11 zł.

Dostępność
Drogerie, apteki, sklepy Ziaja

Skład

Moja opinia

Typowe mleczko do ciała, bez żadnych zbędnych umilaczy zapachowych czy super efektów. Ma nawilżać i zmiękczać i dokładnie to robi. Zapach ma bardzo przyjemny. Mnie przywodzi on na myśl ciepłą kąpiel i świeżą pościel, czyli mój ulubiony wieczorny zestaw, szczególnie w takie chłodne dni jak teraz. Skóra po nim jest przyjemnie wygładzona i to nie tylko bezpośrednio po aplikacji, ale też długo po niej. Jedyną wadą mleczka jest to, że trzeba dłuższą chwilę poczekać, aż się całkowicie wchłonie. Ponieważ mnie zawsze się spieszy, część mleczka wycieram w pidżamę, nie zmienia to jednak faktu, że skóra i tak pozostaje dobrze nawilżona. Podsumowując, polecam szczerze. Na upały może być trochę za tłuste, ale na zimową porę idealne.

Jest to pierwszy produkt z serii kozie mleko, który stosowałam, i z pewnością wypróbuję inne. Dziś w Hebe widziałam nawet świąteczny zestaw składający się właśnie z koziej serii. A Wy znacie te kosmetyki? Jak u Was spisuje się kozie mleko?

19 listopada 2014

047. Anida, Krem do rąk i paznokci

Zima to czas, kiedy wszelkie kremy do rąk idą w ruch nawet u osób, które zazwyczaj trzymają je gdzieś w otchłani swoich torebek. Ja staram się pamiętać o posmarowaniu dłoni kremem przed każdym wyjściem z domu. Już od dość długiego czasu używam tego oto kremu. Jak się sprawdza? Zapraszam na moją recenzję.


Anida, Krem do rąk i paznokci

Co mówi producent?

Krem do rąk i paznokci wosk pszczeli i olej makadamia. Do pielęgnacji suchej i szorstkiej skóry. Posiada bardzo dobre właściwości osłonowe i pielęgnacyjne. Odbudowuje zniszczoną i popękaną skórę rąk. Zapobiega tworzeniu się suchego naskórka. Wosk pszczeli działa natłuszczająco, ochronnie i zapobiega wysuszaniu skóry. Olej makadamia posiada wyjątkowe właściwości regeneracyjne - zmiękcza i wygładza naskórek, przyspiesza odbudowę uszkodzeń skóry i skutecznie łagodzi podrażnienia.


Co widać gołym okiem?
Biało-pomarańczowa tubka wykonana jest z bardzo miękkiego plastiku. Ja swoje kremy do rąk zawsze noszę w torebce, wolę więc, kiedy jego resztki można wycisnąć bez potrzeby przecinania tubki. W przypadku tego kremu właśnie tak jest. Zamykanie typu klik, łatwo się otwiera.
Krem ma kolor biały, konsystencja typowo kremowa. Zapach mocny, lekko kwaśny. Specyficzny. Mnie on nie odrzuca, ale wolałabym jednak jakiś inny. Miodu w nim nie wyczuwam.

Pojemność
100 ml

Cena
Poniżej 5 zł.

Dostępność
Jak do tej pory widziałam go tylko w Naturze.

Skład
Aqua, Macadamia ternifolia seed oil, caprylic / capric triglyceride, ceteareth - 20 (and) cetearyl alcohol, glycerin, beeswax, mineral oil (parrafinum liquidum), tocopheryl acetate, d-panthenol, polyacrylamide (and) hydrogenated polydecene (and) laureth-7, allantoin, propylene glycol, diazolidonyl urea, methylparaben, propylparaben, parfum, hexyl cinnamal, lilial, limonene 

Olej makadamia już na drugim miejscu w składzie, wosk pszczeli na siódmym. Całość psuje obecność parafiny (chociaż niektórym, na przykład mnie, w kremach do rąk absolutnie ona nie przeszkadza), oraz parabeny. Na szczęście są one dopiero pod koniec składu, nie ma ich więc za dużo.



Moja opinia
Krem kupiłam zupełnie w ciemno. Nie słyszałam o nim przedtem, nigdzie o nim nie czytałam. I aż mnie to dziwi, bo krem jest naprawdę rewelacyjny. Dosyć długo się wchłania, trzeba więc chwilę poczekać, zanim będzie można znów używać dłoni, ale efekt, jaki daje, jest niesamowity. Kupiłam go pod koniec lata, kiedy ponieważ moje dłonie naprawdę wołały już o ratunek. Już po kilku użyciach ich skóra stała się mięciutka, zniknęły szorstkie skórki. Po posmarowaniu tym kremem dłoni po prostu czuć, jak tworzy on na nich delikatną otoczkę, nie jest to jednak tłusta warstwa, o którą przecież nikomu nie chodzi.
Podsumowując, polecam ten krem wszystkim. Sprawdzi się również na wymagających dłoniach, szczególnie w zimowym okresie. Ja z pewnością jeszcze do niego wrócę, choć może najpierw wypróbuję inne wersje zapachowe, bo ten jest dla mnie trochę za kwaśny.

14 listopada 2014

046. Nowości kosmetyczne.

W Rossmannie trwa właśnie promocja 1+1,  i dziewczyny na swoich blogach chwalą się swoimi zakupami. I ja nie będę gorsza. Ponieważ jednak z najnowszej promocji rossmannowskiej skorzystałam w stopniu minimalnym, prezentuję również inne moje ostatnie zakupy (z około 1,5 miesiąca), wraz z krótką oceną tych produktów, które już zdążyłam użyć.


Dwie wizyty w Yves Rocher. Podczas pierwszej kupiłam szampon I love my planet. Podobno nowość, pewna nie jestem, bo nie śledzę asortymentu sklepu. Ma wspaniałą wydajność i delikatny, ni to ziołowy, ni to kwiatowy zapach. Nie zauważyłam żadnego dodatkowego działania oprócz mycia, ale od czego w końcu są odżywki i maski. Peeling do dłoni wzięłam zachęcona pozytywnymi opiniami, które o nim czytałam. Uważałam go za trochę niepotrzebny gadżet, ale zmieniłam zdanie, kiedy po raz pierwszy go użyłam, Prawdziwy cudacz, który rozgrzewa i niesamowicie zmiękcza dłonie.
Za drugim razem, przyznaję bez bicia, pobiegłam po puszeczkę na herbatę, którą posiadacze karty dostawali do każdego zakupu. Już znalazłam dla niej zastosowanie - trzymam w niej pootwierane woski, których zapach nie będzie się w ten sposób ulatniał. Odżywki regenerującej jeszcze nie używałam. Balsam o zapachu bzu kusił mnie od dawna ze względu na zapach. Trochę mnie jednak rozczarował, gdyż pachnie identycznie jak krem familijny z Avonu (swoją drogą, naprawdę fajny kosmetyk), który kosztuje trzy razy mniej, a jest co najmniej dwa razy większy. Mydełko waniliowe pachnie cudownie, nie wiem jeszcze jak działa.


Iwostin purritin aktywny krem eliminujący niedoskonałości. Chyba pierwszy krem, który stosuję naprawdę regularnie. Po pierwszych 7 dniach miały być widoczne efekty - no i były. Dwa gigantyczne pryszcze na czole i kilka mniejszych na brodzie. Ale ponieważ jednocześnie zniknęły prawie wszystkie białe grudki, cera po prostu się w ten sposób oczyszczała. Czekam teraz, czy pojawi się coś innego, więc na ostateczny wyrok jeszcze za wcześnie. Żel Isana kupiłam za grosze. Pięknie pachnie, jak się pieni jeszcze nie wiem, bo tak samo jak różanego żelu jeszcze nie używałam. 500 ml butlę Nivei kupiłam w Auchanie ze względu na promocję (8,49 zł.). Krem do rąk z lotosem jest moim absolutnym hitem, który pewnie już mi się kończy, bo ciągle go używam. Wchłania się w oka mgnienie i do tego naprawdę fajnie nawilża. 


Rossmannowska promocja. Korektor kryjący i rozświetlający z Eveline. Wypróbowałam go na jednym paskudniku i krycie ma naprawdę dobre. Udało mi się też dobrze dobrać odcień, co niezwykle rzadko mi się zdarza. Jako gratis dobrałam cienie z wibo. Ostatnio coś mnie wzięło na cienie, i nie dość, że zaczęłam je kupować, to jeszcze codziennie ich używam. Mydło z otrębami kusiło mnie już jakiś czas, a że było dodatkowo w promocji (o całą złotówkę tańsze), wreszcie je kupiłam.


Wybrałam się tylko po puder ryżowy, a zastałam promocję 2+3 gratis. No i jak mogłam nie skorzystać? Puder daje prawdziwie satynowe wykończenie, które na mojej stale przetłuszczającej się twarzy utrzymuje się przez ok. 3 godziny. Dla mnie to prawdziwy rekord. W ciągu dnia mogę go dokładać i dokładać, bo jest całkowicie transparentny. Szminka w rzeczywistości jest ciemniejsza niż na zdjęciu. Dla mnie kolor bomba. Dodatkowo jest tak leciutka, że zupełnie jej nie czuć na ustach, i całkiem przyzwoicie długo się trzyma. Cieni jeszcze nie tykałam, bo nie chcę zostawiać na nich śladów paluchów. Trzymam je na chrzciny, na które wybieram się w tę sobotę. 


W Zielonej Mydlarni zaopatrzyłam się w cztery nowe zapachy. Lilac petals pachnie po prostu bzem. Zapach jest jednak bardzo delikatny i trzeba naprawdę dużo wosku stopić, żeby cokolwiek było czuć. Clean cotton jest chyba jednym z najbardziej znanych zapachów. Słodki i świeży. Delikatny, a jednak wystarczy odrobina skruszonego wosku. Cranberry peach to mój prawdziwy jesienny hit. Ciepły słodko-kwaśny zapach. Mocny i bardzo trwały. Nawet szczelnie zapakowany w folie i włożony do torebki wydzielił silny zapach. Berrylicious  jeszcze nie paliłam. To również taki typowo jesienno-zimowy zapach. Mocny i słodki, ale na pewno nie mdły. 


Mgiełki z Avonu uwielbiam wszystkie. Zapachy mają cudowne, a latem, podczas upałów, są prawdziwym ratunkiem. Szminka w rzeczywistości jest jaśniejsza, takie bardziej róż niż czerwień. Podkład So Matte Miss Sporty jest moim pewniakiem. Może specjalnie nie matowi, ale na pewno nie zostawia błysku. Do tego dobre krycie w naprawdę niskiej cenie.


I to już koniec. Miałyście coś? Znacie coś? Co Wy kupiłyście w promocji Rossmannowskiej? Część zakupów już widziałam na Waszych blogach.