27 listopada 2014

050. Biały Jeleń, hipoalergiczne mydło naturalne z otrębami

W tym tygodniu weekend zaczyna mi się odrobinę wcześniej. W piątek rano wsiadam w pociąg i jadę w odwiedziny do mojej przyjaciółki do Torunia. Uwielbiam zwiedzać takie stare miasta, chodzić sobie po rynku, oglądać zabytkowe kamieniczki. U mnie tego niestety nie ma :( Po powrocie zarzucę Was pewnie zdjęciami z wyjazdu (chyba że zapomnę baterii, które się właśnie ładują ;p), ale musicie mi to wybaczyć. 
Zostawiam Was z recenzją naturalnego mydełka. Mam nadzieję, że po powrocie czeka mnie na Waszych blogach mnóstwo nowości.



Co mówi producent?



Mydło naturalne z otrębami przeznaczone jest do mycia i pielęgnacji skóry wrażliwej, skłonnej do podrażnień. Zawarte w mydle otręby pszenne oraz ekstrakt z owsa doskonale oczyszczają, wygładzają i odżywiają skórę. Posiada badania dermatologiczne. 

Co widać gołym okiem?


Tekturowy kartonik koloru jasnobrązowego kojarzy mi się z naturalnością. Zwykły kartonik to i zwykłe mydło bez żadnych udziwnień. Sama kostka mydła zapakowana jest w folię. Po rozpakowaniu oczywiście na nic nam i folia i kartonik, bo na mydełko trzeba znaleźć nowe miejsce, cieszy mnie jednak gwarancja, że byłam pierwszą osobą zaraz po producentach, która dotknęła mydła.


Mydełko jest koloru lekko beżowego z zatopionymi w nim otrębami. Na obydwu stronach mamy napis Biały Jeleń. Zapach mydła specyficzny, nawet nie będę próbowała go opisywać. Nie do końca stworzony po to, by czarował. Na szczęście nie utrzymuje się długo na skórze.

Waga
100 g

Cena
Ok. 5 zł. 

Dostępność
Widziałam w Rossmannie, kupiłam w Auchanie. W pozostałych drogeriach też powinno być, ale pewna nie jestem, bo tam nie szukałam.



Skład

Sodium Tallowate, Sodium Cocoate, Aqua, Glycerin, Triticum Vulgare (Wheat) Bran , Parfum , Propylene Glycol, Avena Sativa Kernel Extract, Sodium Chloride, Sodium Hydroxide, Tetrasodium Etidronate, CI 77891 


Moja opinia
Odkąd przeczytałam o tym mydełku na blogu Magdy (link do recenzji), zaczęłam się za nim rozglądać. Na rozglądaniu się zeszło mi kilka miesięcy, bo końcu o nim zapomniałam, aż pewnego dnia zauważyłam wielką kartkę z promocją w Auchanie i wreszcie je kupiłam. 
Mydło stosuję tylko do mycia twarzy, nigdy nie myłam nim całego ciała. Otręby są na tyle duże (i ostre!) że naprawdę powoli i ostrożnie trzeba nim myć twarz, absolutnie nie dociskając mocno. Za pierwszym razem użyłam trochę za dużo siły i otręby zahaczyły o jakiś strupek na czole, przez co upuściłam sobie trochę krwi. Kiedy jednak wykonujemy mydełkiem delikatny masaż, czujemy po prostu, jak policzki nam się rozgrzewają przez pobudzoną do szybszego krążenia krew. Pieni się przyzwoicie, przypuszczam, że gdyby stosować go na ciało, piany byłoby więcej - więcej wody, więcej tarcia równa się więcej piany. 
Jaka jest po nim twarz? Cudowna. Również na blogu Magdy (nie wiem jednak przy okazji której recenzji) przeczytałam o efektu skrzypienia skóry. Używając tego mydła po raz pierwszy spotkałam się z nim u siebie. Skóra skrzypi, to słychać! Absolutnie nie jest przesuszona, nawet nie muszę zaraz po myciu stosować toniku czy kremu. 
Twarzy aż chce się dotykać. Jest miękka i gładka. Zapach na szczęście ulatnia się szybko, bo zbyt długo na twarzy bym go nie zniosła, ale efekt czystości pozostaje na długo.
Mydło jak to mydło - stosowane na samą tylko twarz jest mega wydajne


.

To mój drugi kosmetyk marki Biały Jeleń, i drugi który oceniam na plus. A jakie są Wasze doświadczenia z tą marką? Znacie coś?

23 listopada 2014

049. Listopadowe przesyłki

Listopad był dla mnie naprawdę szczęśliwym miesiącem. A to dlatego, że udało mi się wygrać aż dwa rozdania.

Pierwszą nagrodę wygrałam w rozdaniu na blogu Rossnett
W rozdaniu tym do wygrania było wrześniowe pudełko Shinybox. Na pierwszy ogień poszła u mnie mascara, która ma naprawdę świetną, przede wszystkim wygodną, szczoteczkę. Reszty kosmetyków jeszcze nie używałam (w przeciwieństwie do mojej siostry, która już dobrała się do kremu do rąk Bioliq). 

Drugie rozdanie, w którym mi się poszczęściło, odbyło się na blogu Reanimacja Blondynki.


Kula czekała tylko na sfotografowanie, zaraz ląduje w mojej wannie :) 
Same wspaniałości, prawda? Szczęściara ze mnie.

Oprócz wygranych w rozdaniach dotarła do mnie w tym miesiącu jeszcze jedna paczka (moja mama się śmieje, że nasza listonoszka ma mnie już dosyć :p ). 


Tydzień temu moja kuzynka chrzciła córeczkę, której matką chrzestną zostałam ja. Potrzebowałam jakiegoś efektownego naszyjnika do gładkiej granatowej sukienki. Zamówiłam sobie dwa, w końcu założyłam numer 1. I do tego bransoletkę numer 3. Biżuterię kupowałam na allegro za grosze po prostu, jak większość mojej biżuterii. Wychodzę z założenia, że jeśli mam dać 40 zł. za łańcuszek w sieciówce, to lepiej żebym dołożyła i poszła po niego do jubilera. Albo kupiła taki sam na allegro.

Tu macie linki do aukcji, gdyby ktoś był zainteresowany.


W tym miesiącu poczyniłam też pewne kroki w kierunku organizacji. Mojej toaletki nie widać już było spod poustawianych na niej kosmetyków moich i siostry. Odnalezienie czegokolwiek zajmowała mi zawsze dobrą chwilę. Pewnego wieczoru więc usiadłam sobie z pudełkiem po butach w jednej ręce i kolorowymi magazynami, nożyczkami i taśmą klejącą w drugiej, i przystąpiłam do wycinania i klejenia. Następnego dnia dokupiłam jeszcze jedno, gotowe już, kartonowe pudełko, i uroczy plastiowy koszyczek.


Moje "dzieło" po prawej. 


Podzieliłam je sobie na pudełko cudowności, w którym trzymam zapasy, pudełko z kolorówką (oprócz lakierów), i koszyczek z aktualnie używanymi kosmetykami, których z różnych względów nie trzymam w łazience. 

Pudełka i koszyczki są, ale nie wyobrażajcie sobie, że na mojej toaletce panuje wzorowy porządek :p Dalej można tam szczotkę do włosów zgubić.




20 listopada 2014

048. Ziaja, Mleczko do ciała kozie mleko

Cały dzisiejszy dzień męczył mnie ból głowy i dziwne zawroty. Czułam się jakbym wypiła za dużo szampana. Chyba pogoda tak na mnie wpłynęła, bo ta była dzisiaj u mnie okropna. Typowy kapuśniaczek i do tego zimny wiatr. A mnie czekało jeżdżenie od jednej biblioteki do drugiej. Dopiero teraz zaczynam czuć się lepiej, ale pewnie ból głowy zaraz wróci, kiedy tylko zacznę czytać O osobliwościach nauk społecznych.

Zanim jednak zabiorę się do nauki, czas na bloga. Dziś na tapetę biorę mazidło do ciała mojej ulubionej marki.


Co mówi producent?

Co widać gołym okiem?



Typowa dla serii z kozim mlekiem biała plastikowa butla ze srebrnymi napisami oraz uroczym koziołkiem w formie dekoracji. Plastik jest zupełnie nieprzezroczysty, nawet pod światło nie widać ile produktu zostało w środku. Mleczko wydobywa się za pomocą pompki, która (przynajmniej w mojej butli) działa bez zarzutu. Za jednym naciśnięciem otrzymujemy niezbyt dużo mleczka, trochę więc trzeba się namachać, żeby uzyskać potrzebną do posmarowania całego ciała ilość mleczka.
Mleczko jest koloru białego, ma rzadką konsystencję, lubi sobie spływać z palców. Zapach jest bardzo przyjemny, mnie kojarzy się odrobinę z mlekiem właśnie. Trwały, czuć go przez dłuższy czas.

Pojemność
400 ml

Cena
ok. 11 zł.

Dostępność
Drogerie, apteki, sklepy Ziaja

Skład

Moja opinia

Typowe mleczko do ciała, bez żadnych zbędnych umilaczy zapachowych czy super efektów. Ma nawilżać i zmiękczać i dokładnie to robi. Zapach ma bardzo przyjemny. Mnie przywodzi on na myśl ciepłą kąpiel i świeżą pościel, czyli mój ulubiony wieczorny zestaw, szczególnie w takie chłodne dni jak teraz. Skóra po nim jest przyjemnie wygładzona i to nie tylko bezpośrednio po aplikacji, ale też długo po niej. Jedyną wadą mleczka jest to, że trzeba dłuższą chwilę poczekać, aż się całkowicie wchłonie. Ponieważ mnie zawsze się spieszy, część mleczka wycieram w pidżamę, nie zmienia to jednak faktu, że skóra i tak pozostaje dobrze nawilżona. Podsumowując, polecam szczerze. Na upały może być trochę za tłuste, ale na zimową porę idealne.

Jest to pierwszy produkt z serii kozie mleko, który stosowałam, i z pewnością wypróbuję inne. Dziś w Hebe widziałam nawet świąteczny zestaw składający się właśnie z koziej serii. A Wy znacie te kosmetyki? Jak u Was spisuje się kozie mleko?

19 listopada 2014

047. Anida, Krem do rąk i paznokci

Zima to czas, kiedy wszelkie kremy do rąk idą w ruch nawet u osób, które zazwyczaj trzymają je gdzieś w otchłani swoich torebek. Ja staram się pamiętać o posmarowaniu dłoni kremem przed każdym wyjściem z domu. Już od dość długiego czasu używam tego oto kremu. Jak się sprawdza? Zapraszam na moją recenzję.


Anida, Krem do rąk i paznokci

Co mówi producent?

Krem do rąk i paznokci wosk pszczeli i olej makadamia. Do pielęgnacji suchej i szorstkiej skóry. Posiada bardzo dobre właściwości osłonowe i pielęgnacyjne. Odbudowuje zniszczoną i popękaną skórę rąk. Zapobiega tworzeniu się suchego naskórka. Wosk pszczeli działa natłuszczająco, ochronnie i zapobiega wysuszaniu skóry. Olej makadamia posiada wyjątkowe właściwości regeneracyjne - zmiękcza i wygładza naskórek, przyspiesza odbudowę uszkodzeń skóry i skutecznie łagodzi podrażnienia.


Co widać gołym okiem?
Biało-pomarańczowa tubka wykonana jest z bardzo miękkiego plastiku. Ja swoje kremy do rąk zawsze noszę w torebce, wolę więc, kiedy jego resztki można wycisnąć bez potrzeby przecinania tubki. W przypadku tego kremu właśnie tak jest. Zamykanie typu klik, łatwo się otwiera.
Krem ma kolor biały, konsystencja typowo kremowa. Zapach mocny, lekko kwaśny. Specyficzny. Mnie on nie odrzuca, ale wolałabym jednak jakiś inny. Miodu w nim nie wyczuwam.

Pojemność
100 ml

Cena
Poniżej 5 zł.

Dostępność
Jak do tej pory widziałam go tylko w Naturze.

Skład
Aqua, Macadamia ternifolia seed oil, caprylic / capric triglyceride, ceteareth - 20 (and) cetearyl alcohol, glycerin, beeswax, mineral oil (parrafinum liquidum), tocopheryl acetate, d-panthenol, polyacrylamide (and) hydrogenated polydecene (and) laureth-7, allantoin, propylene glycol, diazolidonyl urea, methylparaben, propylparaben, parfum, hexyl cinnamal, lilial, limonene 

Olej makadamia już na drugim miejscu w składzie, wosk pszczeli na siódmym. Całość psuje obecność parafiny (chociaż niektórym, na przykład mnie, w kremach do rąk absolutnie ona nie przeszkadza), oraz parabeny. Na szczęście są one dopiero pod koniec składu, nie ma ich więc za dużo.



Moja opinia
Krem kupiłam zupełnie w ciemno. Nie słyszałam o nim przedtem, nigdzie o nim nie czytałam. I aż mnie to dziwi, bo krem jest naprawdę rewelacyjny. Dosyć długo się wchłania, trzeba więc chwilę poczekać, zanim będzie można znów używać dłoni, ale efekt, jaki daje, jest niesamowity. Kupiłam go pod koniec lata, kiedy ponieważ moje dłonie naprawdę wołały już o ratunek. Już po kilku użyciach ich skóra stała się mięciutka, zniknęły szorstkie skórki. Po posmarowaniu tym kremem dłoni po prostu czuć, jak tworzy on na nich delikatną otoczkę, nie jest to jednak tłusta warstwa, o którą przecież nikomu nie chodzi.
Podsumowując, polecam ten krem wszystkim. Sprawdzi się również na wymagających dłoniach, szczególnie w zimowym okresie. Ja z pewnością jeszcze do niego wrócę, choć może najpierw wypróbuję inne wersje zapachowe, bo ten jest dla mnie trochę za kwaśny.

14 listopada 2014

046. Nowości kosmetyczne.

W Rossmannie trwa właśnie promocja 1+1,  i dziewczyny na swoich blogach chwalą się swoimi zakupami. I ja nie będę gorsza. Ponieważ jednak z najnowszej promocji rossmannowskiej skorzystałam w stopniu minimalnym, prezentuję również inne moje ostatnie zakupy (z około 1,5 miesiąca), wraz z krótką oceną tych produktów, które już zdążyłam użyć.


Dwie wizyty w Yves Rocher. Podczas pierwszej kupiłam szampon I love my planet. Podobno nowość, pewna nie jestem, bo nie śledzę asortymentu sklepu. Ma wspaniałą wydajność i delikatny, ni to ziołowy, ni to kwiatowy zapach. Nie zauważyłam żadnego dodatkowego działania oprócz mycia, ale od czego w końcu są odżywki i maski. Peeling do dłoni wzięłam zachęcona pozytywnymi opiniami, które o nim czytałam. Uważałam go za trochę niepotrzebny gadżet, ale zmieniłam zdanie, kiedy po raz pierwszy go użyłam, Prawdziwy cudacz, który rozgrzewa i niesamowicie zmiękcza dłonie.
Za drugim razem, przyznaję bez bicia, pobiegłam po puszeczkę na herbatę, którą posiadacze karty dostawali do każdego zakupu. Już znalazłam dla niej zastosowanie - trzymam w niej pootwierane woski, których zapach nie będzie się w ten sposób ulatniał. Odżywki regenerującej jeszcze nie używałam. Balsam o zapachu bzu kusił mnie od dawna ze względu na zapach. Trochę mnie jednak rozczarował, gdyż pachnie identycznie jak krem familijny z Avonu (swoją drogą, naprawdę fajny kosmetyk), który kosztuje trzy razy mniej, a jest co najmniej dwa razy większy. Mydełko waniliowe pachnie cudownie, nie wiem jeszcze jak działa.


Iwostin purritin aktywny krem eliminujący niedoskonałości. Chyba pierwszy krem, który stosuję naprawdę regularnie. Po pierwszych 7 dniach miały być widoczne efekty - no i były. Dwa gigantyczne pryszcze na czole i kilka mniejszych na brodzie. Ale ponieważ jednocześnie zniknęły prawie wszystkie białe grudki, cera po prostu się w ten sposób oczyszczała. Czekam teraz, czy pojawi się coś innego, więc na ostateczny wyrok jeszcze za wcześnie. Żel Isana kupiłam za grosze. Pięknie pachnie, jak się pieni jeszcze nie wiem, bo tak samo jak różanego żelu jeszcze nie używałam. 500 ml butlę Nivei kupiłam w Auchanie ze względu na promocję (8,49 zł.). Krem do rąk z lotosem jest moim absolutnym hitem, który pewnie już mi się kończy, bo ciągle go używam. Wchłania się w oka mgnienie i do tego naprawdę fajnie nawilża. 


Rossmannowska promocja. Korektor kryjący i rozświetlający z Eveline. Wypróbowałam go na jednym paskudniku i krycie ma naprawdę dobre. Udało mi się też dobrze dobrać odcień, co niezwykle rzadko mi się zdarza. Jako gratis dobrałam cienie z wibo. Ostatnio coś mnie wzięło na cienie, i nie dość, że zaczęłam je kupować, to jeszcze codziennie ich używam. Mydło z otrębami kusiło mnie już jakiś czas, a że było dodatkowo w promocji (o całą złotówkę tańsze), wreszcie je kupiłam.


Wybrałam się tylko po puder ryżowy, a zastałam promocję 2+3 gratis. No i jak mogłam nie skorzystać? Puder daje prawdziwie satynowe wykończenie, które na mojej stale przetłuszczającej się twarzy utrzymuje się przez ok. 3 godziny. Dla mnie to prawdziwy rekord. W ciągu dnia mogę go dokładać i dokładać, bo jest całkowicie transparentny. Szminka w rzeczywistości jest ciemniejsza niż na zdjęciu. Dla mnie kolor bomba. Dodatkowo jest tak leciutka, że zupełnie jej nie czuć na ustach, i całkiem przyzwoicie długo się trzyma. Cieni jeszcze nie tykałam, bo nie chcę zostawiać na nich śladów paluchów. Trzymam je na chrzciny, na które wybieram się w tę sobotę. 


W Zielonej Mydlarni zaopatrzyłam się w cztery nowe zapachy. Lilac petals pachnie po prostu bzem. Zapach jest jednak bardzo delikatny i trzeba naprawdę dużo wosku stopić, żeby cokolwiek było czuć. Clean cotton jest chyba jednym z najbardziej znanych zapachów. Słodki i świeży. Delikatny, a jednak wystarczy odrobina skruszonego wosku. Cranberry peach to mój prawdziwy jesienny hit. Ciepły słodko-kwaśny zapach. Mocny i bardzo trwały. Nawet szczelnie zapakowany w folie i włożony do torebki wydzielił silny zapach. Berrylicious  jeszcze nie paliłam. To również taki typowo jesienno-zimowy zapach. Mocny i słodki, ale na pewno nie mdły. 


Mgiełki z Avonu uwielbiam wszystkie. Zapachy mają cudowne, a latem, podczas upałów, są prawdziwym ratunkiem. Szminka w rzeczywistości jest jaśniejsza, takie bardziej róż niż czerwień. Podkład So Matte Miss Sporty jest moim pewniakiem. Może specjalnie nie matowi, ale na pewno nie zostawia błysku. Do tego dobre krycie w naprawdę niskiej cenie.


I to już koniec. Miałyście coś? Znacie coś? Co Wy kupiłyście w promocji Rossmannowskiej? Część zakupów już widziałam na Waszych blogach.

12 listopada 2014

045. Ziaja, pasta do głębokiego oczyszczania twarzy

Każdy kosmetyk ma zarówno swoich wielbicieli jak i zdecydowanych przeciwników. Kiedy jednak po przetestowaniu pasty oczyszczającej z Ziaji przeczytałam, że ktoś może jej nie lubić, byłam totalnie zaskoczona. Jak to nie zrobiła nic? Jak to spowodowała wysyp pryszczy? Czyżby to nie o ten sam kosmetyk chodziło?
Jeśli do tej pory tego nie wiedziałam, to właśnie wtedy dotarło do mnie, że tak naprawdę nie dowiemy się niczego o działaniu kosmetyku, dopóki same go nie przetestujemy. Przecież różnimy się między sobą. Na jedną dobrze działa jeden składnik, a na drugą już nie.
Dlatego też, mimo że jest tyle recenzji o tej paście (i o całej linii Liście Manuak w ogóle), i ja swoją dorzucę, bo za tę cenę warto wypróbować, czy Wasza cera nie jest podobna do mojej i czy u Was czasami pasta nie sprawdzi się równie rewelacyjnie.

Ziaja - pasta do głębokiego oczyszczania twarzy 


Co mówi producent?

Co widać gołym okiem?

Opakowanie białe, skromne, pozbawione dodatkowych ozdób - charakterystyczne dla Ziaji. Tubka jest miękka, aczkolwiek, żeby wydobyć resztki produktu, trzeba będzie ją rozciąć. Z wydobywaniem jej jest coś nie tak. Na początku, kiedy w tubce było jeszcze dużo pasty, wystarczyło lekko ścisnąć i już miałam ją na dłoni. Teraz jednak opakowanie wydaje się... zapowietrzone. Nie da się go ścisnąć, wyczuwam wyraźny opór, tak jakby właśnie było w nim powietrze. To sprawia, że wydobycie pasty jest naprawdę trudne, choć wiem, że jeszcze dużo jej tam musi być. Chyba będę musiała wcześniej przeciąć opakowanie, żeby wypuścić uwięzione powietrze. 
Sama pasta ma konsystencję podobną właśnie do pasty do zębów. Ma mocny zapach, bardzo świeży i kojarzący się (przynajmniej mnie) z mocnym oczyszczaniem. W paście zatopione są maluteńkie drobinki, które przypominają mi ziarenka soli. Trą tak mocno, że czasami to aż boli. Ale to oczywiście dlatego, że to ja wykonuję tak mocny peeling, bo taki lubię najbardziej. Jeśli zwilżymy odrobinę nałożoną już na twarz pastę, efekt nie będzie taki mocny i z pewnością nie narobi kłopotów.

Pojemność
75 ml

Cena
7,99 w sklepach Ziaja

Dostępność
sklepy Ziaja, drogerie, apteki

Skład

SLES dopiero na piątym miejscu, a jednak po umyciu twarzy pastą konieczne jest użycie tonika lub kremu. Jest to jednak efekt krótkotrwały i na dłuższą metę uczucie ściągnięcia nie pozostaje. Pod samym końcem składu parabeny. Mnie one nie odstraszają, chociaż lepiej, gdyby ich tam jednak nie było. Poza tym mamy substancję matującą, ścierającą, glicerynę, zieloną glinkę, pantenol, który ma działanie przeciwzapalne oraz przyspieszające procesy regeneracji naskórka. 

Moja opinia
Ta pasta jest moim objawieniem roku. Działa dosłownie ekspresowo, już na drugi dzień zauważyłam, że zniknęły prawie wszystkie przebarwienia, które są naprawdę moją wielką zmorą. To zasługa bardzo mocnego peelingu, który po prostu zdarł ze mnie stara skórę, a zostawił nową. 
Nowa ma o wiele bardziej jednolity kolor, już nie potrzebuję tak mocnego krycia jak przedtem, oczyścił pory, chociaż, żeby tego dokonać, potrzeba było kilku użyć. Peeling wykonany rano zmniejsza wydzielanie sebum w ciągu dnia, twarz przez długi czas pozostaje matowa. Mogę szczerze przyznać, że pasta nie przyczyniła się do wysypu niedoskonałości, a wręcz przeciwnie, dzięki niej zdecydowanie zmniejszyła się ich ilość. Jednak, jak w przypadku większości kosmetyków, potrzeba pewnej systematyczności. Szczególnie mogę rozszerzone pory bardzo łatwo zatkać, trudniej jednak oczyścić.
Podsumowując, polecam tę pastę każdemu, kto jeszcze jej nie wypróbował. Cena jest naprawdę niska, a działanie może okazać się wspaniałe. Nawet jeśli nie spełni wszystkich obietnic, to z pewnością może być stosowany jako mocny peeling.



8 listopada 2014

044. Ciasteczka owsiane.

Kto lubi jesień ręka w górę :) Ja staram się szukać pozytywów we wszystkich porach roku. Jesień, nawet jeśli zimna i deszczowa, ma sporo uroku. Bo przecież obserwowanie deszczu z ciepłego domu, z kubkiem gorącej czekolady w ręku, najlepiej pod kocykiem, może być naprawdę przyjemne. A kiedy deszcz już przestanie padać, można wybrać się na spacer. Ja na przykład wybrałam się niedawno na dłuuugi spacer z moją siostrą i psami po starym parku, w celu nazbierania liści. Widziałam sporo inspiracji na jesienne ozdoby z użyciem liści, może więc uda mi się coś sklecić.
Jeśli jednak ktoś jest typem domatora, czas spędzony w takie chłodniejsze wieczory w domu można wykorzystać na gotowanie lub pieczenie. Na blogu StudentsKitchen, na którym już niejeden przepis podpatrzyłam, znaleźć można recepturę na pyszne ciasteczka owsiane --> tutaj.

Składników jest naprawdę niewiele i nie trzeba się za nimi nabiegać.


Piecze się je naprawdę szybko i łatwo. Najbardziej denerwujące i trwające najdłużej w całym procesie jest krojenie czekolady. Dodatkowo, trudno jest powstrzymać się od jej podjadania :)


A oto i moje ciasteczka. Z ilości składników podanych w przepisie wychodzą dwie blachy ciasteczek. Oprócz czekolady dodać można jeszcze inne dodatki. Ja zrobiłam je kiedyś z orzechami i rodzynkami.



A co najlepsze jest do takich ciasteczek? Oczywiście kawa. Najlepiej z bitą śmietaną  i czekoladową posypką.






5 listopada 2014

043. Perfecta - Odmładzające Masło do Ciała o zapachu Jagodowej Muffinki

Jakieś dwa miesiące temu panował szał na nowe, kuszące swoimi zapachami masła (i peelingi) do ciała Perfecty. I ja uległam ciekawości jak naprawdę pachną ( i oczywiście działają :p ) te cudeńka, i kupiłam jedno masełko w promocyjnej cenie. Dziś dobijam już do dna opakowania, mogę więc co nieco o nim opowiedzieć. Może ktoś jeszcze nie próbował. A zapach, który kupiłam, lepiej pasował będzie nawet na zimę niż na lato.


Perfecta - Odmładzające Masło do Ciała o zapachu Jagodowej Muffinki


Co mówi producent?

Co widać gołym okiem?

Masło zamknięte jest w solidnym opakowaniu, naprawdę miłym dla oka. Różowe wieczko oraz zdjęcie babeczek i jagód przyciągają wzrok na sklepowej półce. Wszystkie informacje znajdują się na nalepkach, które w kontakcie z wodą odklejają się. 

Całość zabezpieczona sreberkiem. Po jego oderwaniu od razu czuć przepiękny, słodki aromat muffinek. Oprócz słodkości wyczuwam również lekko kwaśne nuty, to chyba te jagody. 


Konsystencja dosyć gęsta, trochę opornie masełko rozprowadza się po skórze. Trzeba się dłonią najeździć, żeby nie zostawić białych smug. Kolor dokładnie taki jak widać na zdjęciu. Ten róż to raczej nie zasługa jagód, aż strach pomyśleć jakich barwników tam napakowali.

Pojemność
225 ml

Cena
10-15 zł.

Dostępność
Drogerie, supermarkety. Gdzie ich jeszcze nie ma?

Skład

Na drugim i na trzecim miejscu składniki zmiękczające, które mogą jednak zapychać nam skórę (u mnie na początku stosowania masła właśnie tak się stało, później jednak niczego takiego nie zauważyłam, nie mam więc 100% pewności, że to wina tego masła). Wymieniane przez producenta mające zdziałać składniki, olejek orzechowy, olejek arganowy i kwas hialuronowy znajdują się na (kolejno): 9,7 i 6 miejscu (na 21 składników). Brak parabenów. 


Moja opinia

Zapach masła na tyle mnie zaczarował, że na początku nie mogłam przestać się zachwycać produktem. Jest on tak mocny i utrzymuje się na skórze tak długo, że można darować sobie nawet perfumy, szczególnie latem, kiedy odsłaniamy dużo ciała. Smarując się tym masłem, zamieniamy się po prostu w pachnącą jagodową muffinkę. 
Konsystencja, choć trochę utrudnia rozsmarowywanie, bardzo szybko i dokładnie się wchłania. Już po kilku minutach możemy założyć ubranie, bo na naszej skórze nie ma ani śladu masła. Jak jednak z działaniem zmiękczającym i nawilżającym? 
Moja skóra sucha nie jest, nie używam też żeli, które by ją wysuszały, masło więc radziło sobie całkiem dobrze. Skóra po nim nie była ani trochę tłusta, zdecydowanie jednak bardziej miękka. Młodsza też nie była, tak a propo dodatkowych właściwości wypisanych na opakowaniu. Innych wersji zapachowych raczej nie wypróbuję, ale do jagodowej muffinki być może jeszcze kiedyś wrócę, bo ten zapach po prostu uzależnia. Polecam ją osobą z niewymagającą szczególnego nawilżenia skórą.



A Wy miałyście którąś z innych wersji zapachowych? Spisały się tak jak jagodowa muffinka?