29 listopada 2016

244. Seri, miodowa maska do włosów

Odżywki do włosów kupuję rzadko, bo w moim przypadku to bardzo nie ekonomiczne rozwiązanie. Mam włosy długie, i opakowanie odżywki starcza mi na max. 3 tygodnie. Wolę zastąpić je maską do włosów, taką w wielkim opakowaniu. Przez dłuższy czas były to słynne Kallosy. Ostatnio jednak postanowiłam wypróbować coś innego. Maskę Seri znalazłam w Naturze za ok. 15 zł.


Maska do włosów  ODBUDOWA I ODŻYWIENIE

Zawiera naturalne ekstrakty z miodu i migdałów, które są bogate w aminokwasy, cukry, witaminę A, B1, B2, 3, E oraz minerały, dzięki którym włosy są nawilżone i odzyskują naturalny blask. 

Sposób użycia: Nałożyć maskę na włosy od nasady, aż po same końce. Pozostawić na włosach na 3 minuty. Dokładnie spłukać ciepłą wodą.   


 SKŁAD
AQUA, CETEARYL ALCOHOL, COCAMIDE DEA, CETRIMONIUM CHLORIDE, DIMETHICONE, GLYCERIN, MEL, BUTYLENE GLYCOL, MALIC ACID, ACTINIDIA CHINENSIS (KIWI) FRUIT JUICE, CITRUS AURANTIUM DULCIS (ORANGE) JUICE, CITRUS PARADISI (GRAPEFRUIT) JUICE, PYRUS MALUS (APPLE) JUICE, TRIDECETH-9, PRUNUS AMYGDALUS DULCIS, (SWEET ALMOND) SEED EXTRACT, PANTHENOL, CITRIC ACID, BENZYL ALCOHOL, METHYLCHLOROISOTHIAZOLINONE, METHYLISOTHIAZOLINONE, PARFUM, CI 19140, CI 16185.
 Maska ma naprawdę dziwną konsystencję. Nie budyń, nie krem. Wygląda trochę jak rozpuszczona margaryna, widać w niej takie pasy i zacieki w różnych kolorach. Jest dość gęsta i zbita i na dłoni wcale się nie rozpuszcza. Bardzo trudno rozprowadzić ją po włosach, bo lubi z nich spadać. Zapach jest przyjemny, choć sztuczny. Lekko słodki, na włosach jest prawie niewyczuwalny, z czego bardzo się cieszę.
Maski użyłam jako maski zaledwie kilka razy. Trzymałam ją krócej i dłużej, i za każdym razem nie było widać żadnego efektu. Nałożona dosłownie na minutkę jako odżywka zrobiła to samo co trzymana przez pół godziny pod czepkiem jako maska. Wygładziła włosy i pomogła w ich rozczesaniu. Nie odżywiła ich jednak, nie dodała również blasku czy miękkości. Włosy były gładkie i nie puszyły się. Muszę uważać, żeby nie nakładać jej zbyt blisko skalpu, bo wtedy przyspiesza przetłuszczanie się włosów. 
Maska jest produktem bardzo średnim. Sprawdza się jako odżywka do codziennego użytku, pod warunkiem, że włosy nie są suche i nie potrzebują mocnego odżywienia.  Obecnie zostało mi trochę mniej niż pół opakowania, a używam jej od ponad dwóch miesięcy. Wydajność jest więc bardzo duża, no ale w końcu w opakowaniu jest aż 1 litr kosmetyku. Nie zamierzam do niej wracać, zdecydowanie bardziej wolę Kallosy. Mam jeszcze tyle wersji do wypróbowania.



26 listopada 2016

243. Perfecta, intensywnie regenerujące serum C-forte

Staram się zawsze mieć w domu jakieś pojedyncze saszetki maseczek do twarzy, mimo że najczęściej sięgam po te w tubkach. Saszetkowe można zabrać ze sobą , np. kiedy szykuje nam się impreza na wyjeździe albo kiedy po prostu maseczki robimy regularnie, a musimy oszczędzać miejsce w wyjazdowej kosmetyczce.

Tym razem sięgnęłam po Intensywnie Regenerujące Serum C-Forte od Perfecty. 


Serum o natychmiastowym działaniu - olśniewający efekt profesjonalnego zabiegu.
Na twarz, szyję, dekolt.

Specjalistyczne, intensywnie regenerujące serum - profesjonalna rewitalizacja. Witaminowy zastrzyk dla zmęczonej skóry.

Produkt polecany do: Skóry po 30 roku życia, do cery szarej, matowej i zmęczonej.

Jak działa? 
Skoncentrowana witamina C - zapewnia intensywną odnowę skóry oraz likwiduje oznaki zmęczenia i stresu. 
Bio-Fosfor - dostarcza potężną dawkę energii i dotlenia skórę.
Baobab Lift - zapewnia natychmiastowy lifting i wygładzenie zmarszczek.
Eliksir karotkowy - ożywia cerę i zapewnia jej zdrowy, słoneczny koloryt.

Jak stosować?
2-3 razy w tygodniu nałożyć serum na oczyszczoną skórę twarzy, szyi i dekoltu. Stosować na dzień i na noc zamiast kremu lub pod krem w przypadku skóry suchej. 

Efekt: Widoczne odświeżenie cery, wygładzenie zmarszczek i efekt liftingu. 


SKŁAD
AQUA, HYDROGENATED POLYDECENE, GLYCERIN, MAGNESIUM ASPARTATE, ZINC GLUCONATE, COPPER GLUCONATE, CAPRYLIC/CAPRIC TRIGLYCERIDE, LECITHIN, SORBITOL, PANTHENOL, GLYCERIN, TRILAURETH-4 PHOSPHATE, TOCOPHERYL ACETATE, UBIQUINONE, HYDROLYZEDADANSONIA DIGITATA EXTRACT, MICA, CI 77891, ASCORBYL TETRAISOPALMITATE, HELIANTHUS ANNUUS EED OIL, DAUCUS CAROTA SATIVA ROOT EXTRACT, DAUCUS CAROTA SATIVA SEED OIL, BETA-CAROTENE, ASCORBYL PALMITATE, GLYCERYL STEARATE, STEARYL ALCOHOL, CETEARETH-25, CETEARETH-20, POLYGLYCERYL-3 DIISOSTEARATE, ACRYLATES/C10-30 ALKYL ACRYLATE CROSSPOLYMER, CARBOMER, SODIUM HYDROXIDE, ETHYLPARABEN, METHYLPARABEN, 2-BROMO-2-NITROPROPANE-1,3-DIOL, DISODIUM EDTA, BHA, LIMONENE, HEXYL CINNAMAL, LINALOOL, BUTYLPHENYL METHYLPROPIONAL, GERANIOL, CITRONELLOL, HYDROXYISOHEXYL 3-CYCLOHEXENE CARBOXALDEHYDE, PARFUM. 


 Teoretycznie 10 ml serum powinno wystarczyć na dwie aplikacje, w praktyce jednak spokojnie użyć możemy go cztery albo nawet pięć razy, nawet nakładając go na twarz, szyję oraz dekolt. Serum jest bardzo wydajne. A ponieważ dość słabo się wchłania i trochę czasu mu to zajmuje, nie warto nakładać go zbyt grubą warstwę. 

Serum pachnie bardzo przyjemnie. Słodko i trochę cytrynowo, jak ciasteczka cytrynowe. To trochę sztuczny i chemiczny zapach, ale ładny. Przynajmniej mnie on nie przeszkadza, chociaż na wizaż można spotkać się z bardzo niepochlebnymi opiniami.  Serum zachowuje się jak krem. Tak wygląda, w taki sam sposób się je rozprowadza, tak się wchłania. Po jego nałożeniu nie czuć uczucia chłodu, gorąca czy mrowienia. Jeśli mamy ściągniętą skórę po umyciu twarzy, serum przywraca jej ulgę. Jak już wspomniałam, wchłania się dość długi. Dopiero po kilkunastu minutach mogłam bezpiecznie dotknąć twarzy i ją sobie obmacać. Efekt nawilżenia i wygładzenia był wyczuwalny od razu. Najmocniejszy był wtedy, kiedy przed nałożeniem serum zrobiłam peeling. Skóra twarzy była wtedy delikatna i mięciutka, a jednocześnie napięta. Nie nakładałem już na nią dodatkowo kremu, a rano i przez cały następny dzień efekt i tak się utrzymywał. Nie było jednak żadnej zmiany w wyglądzie cery. Nie stała się bardziej promienna czy naładowana to energią, o której producent ciągle wspomina. Fakt, nie była wtedy zmęczona, więc może dlatego efektu wow nie było. Nawilżenie jednak było tak mocne i długotrwałe, że z pewnością jeszcze nie raz wrócę do tej maseczki. Na stronie Rossmanna widzę, że właśnie jest w promocji, kosztuje 1,49 zł. (w cenie regularnej 2,09 zł.). Cena śmiesznie niska jak na tak dużą wydajność.
 


24 listopada 2016

242. Jesienna chandra? Nie, dziękuję!

Jesień powoli ma się ku końcowi. Za tydzień lub dwa wszyscy powoli zaczną wchodzić w nastrój świąteczny. Będziemy zmieniać dekoracje, szukać nowym ozdób choinkowych, pakować prezenty dla najbliższych i wyczekiwać śniegu. To ostatnie dni jesieni, i ostatnia pora, jeszcze napisać o niej kilka słów.

Pora jesienna sprzyja melancholii i spadkowi energii. Ponoć to w listopadzie zdarza się najwięcej samobójstw. Znika słońce, temperatury spadają, zaczynają się deszcze. Jest zimno, szaro i ponuro, nic więc dziwnego, że nasz organizm źle na to reaguje. Czujemy się niedospani, na dworze zziębnięci, a jak jeszcze dopadnie nas do tego przeziębienia, to już depresja murowana. Dlatego też radość trzeba czerpać z drobiazgów i na przekór pogodzie nie dać się wpędzić w zły nastrój. Chcecie wiedzieć jakie drobiazgi mnie poprawiają humor?

1. Gorące napoje

 źródło                                                źródło        


Słodka kawa, na przykład z dodatkiem bitej śmietany, albo kawa aromatyzowana - czekoladowa, amaretto, waniliowa. Rozgrzewa nie tylko ciało ale i duszę. Tak samo mam z herbatą. Zaparzona w ulubionym kubku, idealnie skomponowana mieszanka liści herbaty i suszonych owoców i przypraw, usadza mnie po prostu w fotelu i każe tam siedzieć, dopóki nie zobaczę dna naczynia. Jedzenie i picie, poprzez kubki smakowe, dostarcza nam wiele pozytywnych bodźców.  Kiedy więc czuję się zmęczona lub po prostu zziębnięta - po powrocie do domu otwieram szafkę z kawami i herbatami i wybieram smak, który najbardziej w danej chwili poprawi mi nastrój. Dwa lata temu odkryłam markę Coffee Can - Kawy i Herbaty Świata, i zupełnie przepadłam. Zerknijcie sobie tutaj jaki mają wybór smakowych kaw i herbat. Strasznie trudno zdecydować się tylko na jeden smak.


2. Świece


Świece to moje małe uzależnienie. I nie mówię tu o świecach zapachowych, ale o takich najzwyklejszych. Nie muszą być ani kolorowe, ani ozdobne, ani nawet duże. Ważne, żeby miały knot i żebym mogła je zapalić. Światło dawane przez ogień zupełnie zmienia aurę. Stwarza poczucie bezpieczeństwa, uspokaja mnie i pozwala się zrelaksować. Jeśli mam do zrobienia coś, co przez dłuższy czas odkładałam i czego unikałam, po zapaleniu świec zrobię to z większą przyjemnością. Nie będę wtedy rozdrażniona, nie będę się spieszyć i mylić. Niestety magii świec nie można wykorzystać przy sprzątaniu. Po ciemku zupełnie nie widać bałaganu.



3. Nowa książka


Nowa albo używana, ważne, żebym dopiero co przyniosła ją do domu. Książka jeszcze nieprzeczytana jest dla mnie jak nieotwarty prezent. Już go widzę, trzymam w rękach, ale przedłużam jak mogę moment rozerwania papieru. Delektuję się tym uczuciem niewiedzy, zastanawiam się co jest w środku. Wiem, że to będzie niespodzianka, ale nie chcę by ta chwila za szybko przyszła i przeminęła. Zupełnie tak samo mam z książkami. Oglądam je, zerkam do środka i odkładam na półkę. W końcu i na nią przyjdzie czas, ale na razie jest dla mnie tajemnicą i zagadką. I moim małym skarbem, który dołączam do kolekcji. 
 
A jeśli mowa o kolekcjach, to którą z nas nie ucieszyłaby taka kolekcja?
 
 
4. Perfumy i kosmetyki 
 


Przez "nas" nie rozumiem blogerek urodowych, ale wszystkich kobiet. Perfumy, szminki, lakiery do paznokci, balsamy  i wiele wiele innych akcesoriów kosmetycznych kusi nas każdego dnia. Czy to z telewizji, czy z półek sklepowych, czy też z opowieści koleżanki. Po co nam to? Dlaczego chcemy mieć trzydzieści szminek i dwadzieścia flakoników perfum? Czy koniecznie wszystko na raz? Sekret tkwi chyba po prostu w tym, że my kosmetyki nie tyle kochamy używać, co po prostu kupować. I mieć. Zwyczajnie móc na nie spojrzeć, przełożyć z ręki do ręki. A jeszcze lepiej móc się nimi przed kimś pochwalić. Która z nas z dumą nie przecierała z kurzu i nie ustawiała równiutko flakoników perfum przed wizytą przyjaciółki? Która nie poprawiała umalowanych ust na szkolnej przerwie po to tylko, żeby mignąć ładnym opakowaniem szminki? Takie już jesteśmy - próżne sroki, które dają się złapać na dobrą reklamę, na ładny zapach i na błyskotki. Żeby więc te cechy naszych charakterów, które każą nam robić kosmetyczne zapasy na lata, nie doprowadziły nas do bankructwa (zwłaszcza w zbliżającym się okresie świątecznym, kiedy to szczególnie jesteśmy narażone na pokusy), opłaca się korzystać ze zniżek, jakie oferują niektóre sklepy internetowe. Żeby nie pogubić się i znaleźć dokładnie tę ofertę, która nas interesuje, warto zajrzeć na strony gromadzące najróżniejsze kupony zniżkowe, np. Rabble.pl  Tam też znajdziecie m.in. informacje o rabatach w Sephorze - przyda się przy planowaniu prezentów świątecznych. Nie tylko dla bliskich, ale i dla siebie. Bo przecież nic tak nie poprawia humoru jak kolejny flakonik perfum, paletka cieni czy błyszczyk. 
 
 
 
5. Planowanie
 

Ze mnie to taki Dyzio Marzyciel, jak mówi moja mama. Plany, plany i jeszcze raz plany. Uwielbiam wymyślać, sprawdzać wszystkie możliwości, tworzyć listy i trasy, dzielić wszystko na etapy. Pisać, rozrysowywać i punktować.  Taki mam wtedy zapał, że czas mija mi jak szalony a poziom endorfin jest na wręcz niebezpiecznie wysokim poziomie. Później tylko z realizacją tych planów u mnie gorzej. Bo entuzjazm mija, przychodzą do głowy nowe pomysły i najzwyczajniej w świecie nie chce mi się już zajmować czymś "starym". Obecnie jestem na etapie planowania zagospodarowania naprawdę dużej działki na wsi.  Dostałam całkowicie wolną rękę, więc moja głowa pęka od pomysłów i już czuję to wiosenne zmęczenie, jakbym naprawdę coś już zrobiła.

 Skupianie się na tym co będzie, a więc na przykład na wiosennych robotach w ogródku, letnich wakacjach czy choćby świątecznych zakupach odrywa moje myśli od mniej przyjemnych spraw. Jesienią najmniej przyjemną sprawą jest oczywiście katar i ból gardła. Jak tu narzekać i użalać się nad sobą, jak w głowie już ma się obraz słonecznej plaży i nieziemskich widoków?

 
 
 
A co wam poprawia humor jesienią? Może macie jakieś ciekawe hobby, które nie pozwala wam na spadek humoru?





22 listopada 2016

241. Książki lipiec/sierpień/wrzesień/październik

Patrząc na tę listę książek stwierdzam, że przez całe wakacje nie robiłam nic innego tylko czytałam. Po części to prawda. Latem naprawdę dużo czasu spędzałam na zewnątrz. Nie opalałam się ale siedziałam sobie w słonku. A że ja nie lubię tak po prostu siedzieć i nic nie robić, zaraz zabierałam się za czytanie. Zapraszam na szybki przegląd przeczytanych książek.   


Stephanie Lehmann - Butik na Astor Place
Amanda jest właścicielka sklepu z ubraniami vintage. Wśród kupionych właśnie ubrań do swojego butiku znajduje stary pamiętnik, który przenosi ją do Nowego Jorku XIX wieku. Śledzimy jednocześnie historię współczesnej kobiety - Amandy, oraz Olive, młodziutkiej dziewczyny, próbującej żyć po swojemu w świecie zdominowanym przez mężczyzn. Część o Amandzie nudna strasznie, ale ta o Olive niesamowicie wciąga.


Nora Roberts - Gwiazdy fortuny

Sasha jest malarką, którą dręczą dziwne wizje. Postanawia dowiedzieć się, czego one dotyczą, i wyjeżdża tam, gdzie ją one kierują - na Korfu. Spotyka tam ludzi ze swoich snów i razem z nimi stawia czoło swojemu przeznaczeniu. Naprawdę dziwne połączenie romansu i fantastyki. Dziwnie jest czytać o kuchence mikrofalowej i władcy piorunów w jednym rozdziale. Nudna pozycja.


Cecelia Ahern - Gdybyś mnie teraz zobaczył

Piękna historia o Wymyślonym Przyjacielu, który pomaga w dorastaniu małemu chłopcu oraz jego ciotce. Nie bójcie się, to nie fantastyka. Przecież to Cecelia Ahern. Będzie więcej dużo smutków i radości, przełomowych momentów i nowych początków.


Romuald Romański - Niewyjaśnione zagadki historii świata

 W książce opisano kilka niewyjaśnionych zdarzeń historycznych oraz próbę ich wyjaśnienia. Mimo że takie historyczne zagadki lubię, te nie wydały mi się ciekawe. Tekst został trochę rozwleczony i nie znalazły się w nim żadne porywające odkrycia.

Eve Edwards - Demony miłości

Jane, młoda wdowa, ucieka na królewski dwór przed swoim ojcem i bratem, którzy chcą ją powtórnie wydać za mąż. Tam jednak na ukochaną macochę czekają jej pasierbowie, którzy nie są zadowolenia, iż ich stary ojciec wielką część ich dziedzictwa pozostawił Jane. Niezbyt porywający romans historyczny. Mdli bohaterowie, fabuła niby rozbudowana, ale jednak w napięciu nie trzymała.
Lois Lowry - Dawca 
Szaro-bura wizja przyszłości pozbawionej kolorów, uczuć i muzyki. Młodziutki Jonasz jako jedyny ma otrzymać wspomnienia o starym świecie. Widząc, jakich okropieństw dopuszczają się ludzie nie odczuwający emocji, pozwala uwolnić wspomnienia, by wszyscy je poznali. Bardzo poruszająca i zmuszająca do refleksji książka. (Recenzja i porównanie z filmem tutaj)


 Karen McQuestion - Droga do domu


Drogi czterech zupełnie różnych od siebie kobiet splatają się za sprawą zbiegów okoliczności. Wyruszają we wspólną podróż, po której każda oczekuje czegoś innego. Spokojna, typowo kobieca literatura na długi wieczór. (Recenzja tutaj)


 Katarzyna Szelenbaum - Morze
Głównym bohaterem jest sierota Rin, chłopiec głupi aż do bólu i nudny jak flaki z olejem. Zostaje uczniem żołnierza Wolnego Kruka - postaci jeszcze głupszej i jeszcze nudniejszej. Książka jest właściwie o niczym, irytuje potwornie, i naprawdę nie mam pojęcia co zrobię z drugim tomem, który stoi u mnie na półce. Tania nowa książka to gniot. Muszę sobie to wreszcie zapamiętać. 
Blake Charlton - Czaropis

Nikodemus jest absolwentem szkoły czarów. Pozostał w niej aby w przyszłości móc uczyć uczniów. Jego magia nie jest idealna i przez wrodzoną ułomność często jego działania prowadzą do katastrof. Kiedy w akademii dochodzi do ataków, podejrzenie pada na współpracownika Nikodemusa. Maga, który jako jedyny może go ocalić przed polującym na niego potworem. Książka napisana po mistrzowsku. Autor stworzył niesamowity świat z jego własną magią i sposobem jej tworzenia. Jestem fanką fantastyki i czytam jej bardzo dużo, więc takie świeże interesujące pomysły zapadają mi w pamięć. 


Santiago Gamboa -  Hotel Pekin

W książce zostały sobie przeciwstawione dwa zupełnie różne spojrzenia na życie. Pierwsze, typowo amerykańskie, nastawione na bogactwo i konsumpcjonizm. Drugie, chińskie, według którego najważniejsza jest rodzina, szacunek i tradycja. Wartkiej akcji tutaj nie ma, są za to przemyślenia na temat wartości współczesnego człowieka. Autor zachował jednak umiar i książka nie przypomina szkolnych lektur, czyta się ją naprawdę lekko.


Ken Follet - Filary ziemi
W książce występuje wiele barwnych postaci, różnych stanów i charakterów. Ich losy zostały złączone przez budowę katedry i wszystkie wydarzenia koniec końców do niej się sprowadzają. Akcja toczy się aż przez dwadzieścia lat, a szczęście do bohaterów raz się uśmiecha, raz się od nich odwraca. Nie sposób zgadnąć kto na koniec będzie stroną wybraną, bo Ken Follett pokazuje, że bycie dobrym wcale nie daje na ziemi szczęścia. 
Wilbur Smith - Bóg Nilu
Historia miłości królowej Egiptu i głównego dowódcy wojsk w czasach niezwykle ciężkich dla ich kraju. Nieznany lud napada na Egipt, a jego mieszkańcy zmuszeni są porzucić swoje domy i uciekać w głąb nieznanego kontynentu.  Książka to opis ich podróży oraz powrotu. Fani starożytnego Egiptu będą zadowoleni.


Neil Gaiman - Gwiezdny pył

Tristran wyrusza do krainy czarów, żeby przynieść gwiazdę w prezencie urodzinowym swojej ukochanej. Na miejscu okazuje się jednak, że gwiazda jest żywą dziewczyną. Piękna, baśniowa opowieść. (Recenzja i porównanie z filmem tutaj). 


Felix Gilman - Gromowładny


Niesympatyczna książka o niesympatycznym mieście. Bohaterów nie da się lubić, są nudni, złośliwi i nie widzą oczywistych rozwiązań. Autor miał bardzo pogmatwaną wizję magicznego świata, która do mnie zupełnie nie trafia. Miasto, które samo się zmienia? Nie ma granic? Ano jednak ma, tylko że przez całą książkę nie znalazł się żaden chętny by do tych granic powędrować.


Trudi Canavan - Gildia magów

Sonea to młoda dziewczyna ze slumsów, u której przypadkowo odkryto talent magiczny. Ale dzieci ze slumsów nie mogą wstąpić do Gildii Magów. Magowie szukają jej, bo dla nich jest Dzikim Magiem. Sonea musi skorzystać z pomocy przyjaciół i najniebezpieczniejszych ludzi w mieście, żeby ratować życie. Od czasu przeczytania Harrego Pottera mam sentyment do książek o szkołach magii. Świat skonstruowany przez Trudi Canavan jest na tyle przyjemny, że z chęcią bym w nim zamieszkała.


Glenn Cooper - Nadchodzi diabeł
 źródło
 Elisabetta ledwo uchodzi z życiem po ataku na nią, nie mogąc jednak poradzić sobie ze śmiercią narzeczonego, wycofuje się z życia naukowego i zamyka się w klasztorze. Po kilku latach odnajduje ją jej dawny współpracownik i prosi o pomoc przy badaniu odkrytych przez trzęsienie ziemi katakumb. Zakonnica powoli odkrywa starożytne tajemnice. Książka nie wciągnęła mnie za bardzo. Niby akcja ciekawa, intryga też niczego sobie, ale jednak książka wydała mi się taka nijaka. 


Daniel Gazda - Rzym i barbarzyńcy. Wojny, relacje, starcie cywilizacji.
Typowo historyczna książka, zawiera dużo map i zdjęć. Gratka dla fanów starożytności.

Daniel Abraham - Smocza droga

Pomiędzy Wolnymi Miastami z Rozdartym Tronem wybucha wojna. Marcus ucieka od niej, bo dość już ma przemocy. Cithrin ratuje złoto swojego banku, mimo że jest tylko młodą dziewczyną, która nigdy nie opuszczała swojego miasta. Geder idzie za to wprost w centrum walk, marząc tylko o powrocie do domu do swoich książek. Historia zapowiadała się interesująco, koniec końców okazała się trochę nudna. Kolejnej części na pewno czytać nie będę.

20 listopada 2016

240. Balea, waniliowo-kokosowy żel pod prysznic

Rzadko piszę o żelach pod prysznic, bo według mnie co można o nich mówić? Każdy myje, różnią się w zasadzie tylko zapachami. O tym jednak cudaku muszę wspomnieć, bo już sam jego zapach zasługuje na jakiś medal. 


Za granicę nie wyjeżdżam, nie znam też nikogo kto jechałby na przykład do Niemiec i planował tam zakupy kosmetyczne, żeby i mnie przy okazji mógł kupić Baleę. Bardzo więc się ucieszyłam, kiedy u mnie w mieście otwarto sklepik z chemią niemiecką. Cały czas mi tam nie po drodze, nie wiem więc czy pojawiło się tam trochę więcej Balei. Podczas mojej wizyty naprawdę nie było z czego wybrać. Żeli były chyba tylko trzy rodzaje, najbardziej spodobała mi się wanilia z kokosem.


 Za 300 ml żelu zapłaciłam 5 zł. Żel ma kremową konsystencję i kolor złamanej bieli. Opakowanie jest bardzo wygodne w użytkowaniu. Z łatwością wycisnęłam resztę produktu. Nie wiem jak wam, ale mnie zawsze podobały się opakowania kosmetyków Balei. Są naprawdę ładne, kolorowe i prawie zawsze można po nich poznać zapach kosmetyku, nawet bez znajomości języka niemieckiego.


 Kremową konsystencję wolę bardziej niż typowe glutkowate żele. Na największą uwagę zasługuje jednak zdecydowanie zapach. To taki słodziutki, ciepły, idealny na jesień ulepek. Jako perfumy, dające się wyczuć przez długi czas, byłby nie do zniesienia. Ale pachnący tylko pod prysznicem niesamowicie relaksuje i poprawia nastrój. Pachnie jak jakiś słodki krem albo ciasteczka. Niezwykle prawdziwie i apetycznie. No i kusząco. 


Żel jest łagodny, skóra nie swędzi po nim nawet jeśli nie użyje się balsamu. Pachnie jedynie przez kilka minut, a później bezpowrotnie się ulatnia. Żel pieni się bardzo ładnie i nie potrzeba go dużo, żeby umyć całe ciało. Dla mnie to było bardzo miłe spotkanie z niemiecką marką i jeśli spotkam jeszcze dokładnie ten żel, z pewnością go kupię.

18 listopada 2016

239. Obejrzane we wrześniu i październiku

Dawno już nie pojawiło się zestawienie filmowe. A że kilka ich ostatnio obejrzałam, podzielę się opinią na które, według mnie, warto poświęcić czas a na które nie bardzo. Jesień to podobno czas czytania książek i oglądania filmów wieczorami - podobno, bo dla mnie te rozrywki nie zależą od pogody za oknem. Może więc wam coś wpadnie w oko z tej listy.


Obecność 2


Druga część horroru. Tym razem ofiarą demona pada samotna matka i jej dzieci mieszkające w Londynie. Jedna z córek zostaje opętana przez ducha człowieka, który mieszkał kiedyś w ich domu. Okazuje się, że to nie on jest ich największym zagrożeniem.
Film ogląda się dobrze, nie ma głupich scen. Mnie jednak nie wystraszył. Było kilka momentów strasznych, ale nie do tego stopnia, żebym nie mogła zasnąć - a po naprawdę mocnych horrorach właśnie tak jest w moim przypadku.


Chłopaki do wzięcia
Michael i Matty są najlepszymi przyjaciółmi z dzieciństwa. Ich przyjaźń zostaje wystawiona na próbę, kiedy Matty ogłasza, że jest gejem. 
Mimo że po pierwszych kilkunastu minutach film wydaje się kolejnym "American Pie", warto mu dać szansę. W ciekawy sposób pokazano tam, jak trudne dla najbliższego otoczenia osoby homoseksualnej jest przejście nad tą sprawą do porządku dziennego.


Sherlock Holmes

Książka o Sherlocku nie bardzo przypadła mi do gustu, ekranizacje za to jak najbardziej. Jakieś dwa lata temu oglądałam świetny serial z Benedictem Cumberbatchem w roli głównej. Film z 2009 roku też okazał się świetnie nakręcony, a jego fabuła niezwykle ciekawa i wciągająca. 


Dziewczyny z drużyny 3

Britney jest kapitanem drużyny cheerleaderek. Traci jednak swoje miejsce w drużynie, kiedy przeprowadza się razem z rodzicami i zmienia szkołę. W nowym liceum oczywiście też jest drużyna cheerleaderek, ale Britney zupełnie do niej nie pasuje i nie może dogadać się z kapitan. Z minuty na minutę robi się coraz ckliwiej, jest trochę kłopotów i nieporozumień ale koniec końców wszystko kończy się dobrze i szczęśliwie (źle tylko dla czarnych charakterów). Lekka komedia z naprawdę fenomenalnymi układami tanecznymi do pooglądania. Zdecydowanie wolę je od "Tańca z gwiazdami".


Fighting

Shawn trenował kiedyś boks, ale na wskutek konfliktu z ojcem porzucił myśli o karierze i został ulicznym sprzedawcą, ledwo wiążącym koniec z końcem. Kiedy nowo poznany mężczyzna proponuje mu szybkie i łatwe, a także wielkie pieniądze, Shawn nie waha się.  Angażuje się w uliczne walki w których szybko zostaje gwiazdą. 
Na szczęście sceny bijatyk stanowią tylko niewielką część filmu i nie jest nudno. Dzieje się sporo, ponieważ pokazany jest wielki wycinek świata nielegalnych walk, nie tylko to co dzieje się na samej "arenie". 


Więzienny eksperyment

Doktor Zimbardo poszukuje studentów do swojego eksperymentu psychologicznego. Losowo połowa z nich zostaje więźniami, a połowa strażnikami. Odseparowani od świata przyjmują swoje nowe role i wczuwają się w nie aż za bardzo. 
 Na studiach uczyłam się o eksperymencie Stanfordzkim, nie mogłam więc podarować filmowi. Wzbudza ogromną agresję. Aż chciałoby się krzyczeć do ekranu "dajcie spokój, przecież wy tylko udajecie". Oglądałam film z koleżanką, którą ciągle pytała "dlaczego oni nic nie zrobią?". Właśnie to najtrudniej zaakceptować. Przerażająca wizja tego, co naprawdę potrafi siedzieć w człowieku i że w pewnych warunkach jest on zdolny do  robienia drugiemu człowiekowi największych potworności tylko dlatego, że po prostu może to zrobić. 

Pionek

Nick przypadkiem znajduje się w barze, kiedy zostaje on napadnięty. Razem z innymi gośćmi zostaje wzięty za zakładnika. I to właściwie koniec. Film nudny strasznie. Policja pracuje dla bandytów, bandyci dla policji - aż w końcu nie da się ogarnąć kto jest kim. Wszyscy szukają jakiegoś dysku (o ile dobrze zrozumiałam), zabijają się i biją. Dla mnie gniot.


Sędzia

 Hank przyjeżdża do rodzinnego domu na pogrzeb matki. Okazuje się jednak, że będzie musiał zostać na dłużej, bo jego ojciec-sędzia, który przez całe swoje życie był bardziej sędzią niż ojcem, zostaje oskarżony o morderstwo. Hank ma zamiar bronić go w sądzie.  Fabuła nie jest mega wciągająca, da się jednak film obejrzeć bez uczucia znudzenia. 

Do zaliczenia

Brandy właśnie skończyła liceum ze wszystkimi możliwymi wyróżnieniami. Po rozmowie ze starszą siostrą tworzy listę rzeczy do zrobienia, z którą ma zamiar poradzić sobie przed wyjazdem na studia. Film z założenia miał być głupi, ale i tak okazał się gorszy niż myślałam. Główna bohaterka była strasznie irytująca i film zyskałby, gdyby jej tam nie było.


Pakt milczenia

Caleb, Pogue, Tyler i Reid są potomkami czterech czarodziejskich rodzin.  Mają moc, lecz im więcej jej używają, tym bardziej się od niej uzależniają. A każde rzucone zaklęcie przybliża ich śmierć, bo ich moc wyczerpuje się, a wraz z jej ubytkiem oni się starzeją. Nastolatkom jednak trudno w pełni pojąć tego znaczenie. Kiedy w okolicy zaczynają dziać się dziwne rzeczy, a kolejne osoby są atakowane, Caleb zaczyna podejrzewać, że to Reid nie może powstrzymać się przed używaniem mocy. Okazuje się jednak, że w mieście jest jeszcze jeden czarodziej, który w Ipswitch szuka zemsty.
Takich filmów więcej poproszę. Jest magia i walka, przyjaźń i miłość. Nie jest to typowy film dla nastolatek o przystojniakach z magicznymi mocami.  "Pakt milczenia" to naprawdę świetna historia.


Legalna blondynka

 Elle zostaje porzucona przez swojego chłopaka przyszłego senatora, dla którego nie jest wystarczająco mądra. Żeby go odzyskać, dostaje się na studia prawnicze na Harvardzie. Odkrywa swoje prawdziwe powołanie i zaczyna rozumieć, że teraz to Warner nie jest dla niej wystarczająco dobry.
Jak ja lubię filmy o blondynkach, które potrafią pokazać światu, że jednak coś potrafią. Reese zagrała fenomenalnie. Na początku trochę głupiutką, ale upartą i życzliwą miss. W końcu jednak przeobraziła się w mądrą i bardziej pewną siebie dziewczynę, która naprawdę wierzy w to co robi.

16 listopada 2016

238. Garnier, Korygujący krem matujący

Lubię czasem zupełnie zrezygnować z makijażu. Albo zrobić go bardzo minimalistycznie, tylko tusz do rzęs i szminka - wtedy moja skóra może sobie swobodniej pooddychać. Kiedy jednak pozbawiam się wsparcia w postaci pudru, moja twarz już po trzech, czterech godzinach zaczyna się nieładnie błyszczeć. Niektóre kremy jeszcze potęgują ten efekt. Używałam kiedyś kremu matującego z Ziaji, który całkiem dobrze sobie radził z ograniczaniem wydzielania sebum. Latem usłyszałam o innym kremie, Pure Active Intensive od Garniera. Kleopatre z bloga Kosme Tiki. organizowała konkurs, w którym można było ten właśnie krem wygrać. Wzięłam w nim udział i szczęście się do mnie uśmiechnęło. Kremu używam już ponad 3 miesiące, pora więc na małe podsumowanie.

Nasza Filozofia
Piękna skóra to skóra o zdrowym wyglądzie: bez niedoskonałości, widocznych porów, nieregularności i oznak zmęczenia.

Dlatego Garnier stworzył Skin Naturals - gamę produktów do pielęgnacji twarzy dostosowanych do potrzeb każdego rodzaju skóry. Garnier Skin Naturals to pierwszeństwo dla składników pochodzenia naturalnego - antyoksydantów - połączonych z uznanymi pielęgnacyjnymi składnikami aktywnymi, aby skóra wyglądała pięknie i zdrowo. Każdego dnia. W każdym wieku. 


CZY KORYGUJĄCY KREM MATUJĄCY JEST DLA MNIE?
Tak, jeżeli masz cerę trądzikową ze skłonnością do niedoskonałości i szukasz produktu, który widocznie je zredukuje,  a przy tym nawilży skórę.

CZYM SIĘ WYRÓŻNIA?
Korygujący krem przeciw niedoskonałościom to produkt stworzony do walki z głównymi problemami cery trądzikowej, ze skłonnością do niedoskonałości. To pierwszy krem od Garniera, który w nawilżającej formule łączy antyoksydacyjny ekstrakt z borówki, kwas salicylowy o właściwościach antybakteryjnych oraz mikrozłuszczający kwas LHA, aby zwiększyć skuteczność przeciwdziałania niedoskonałościom. 

1. Widocznie zwęża pory, redukuje niedoskonałości i zaskórniki.
2. Zmniejsza widoczność śladów po niedoskonałościach i wygładza skórę. 
3. Matuje i zmniejsza błyszczenie skóry.

Krem o świeżej, lekkiej konsystencji nawilża skórę do 24 godzin. Nietłusty. Nie klei się. Szybko się wchłania. Nie powoduje powstawania zaskórników. 

UDOWODNIONA SKUTECZNOŚĆ
Natychmiast:
- Skóra jest zmatowiona do 8 godzin
- Skóra jest nawilżona do 24 godzin
Po tygodniu:
- Zaskórniki są zredukowane o 66%
- Struktura skóry ulega poprawie według 80% osób
Po 4 tygodniach:
- Ślady po niedoskonałościach są widocznie zredukowane o 14%


 SKŁAD
AQUA, DIMETHICONE, GLYCERIN, HYDROGENATED POLYISOBUTENE, ALCOHOL DENAT, BUTYLENE GLYCOL, GLYCERYL, STEARATE, SALICYLIC ACID, AMMONIUM POLYACRYLOYLDIMETHYL, TAURATE, ISOPROPYL LAURYOL SARCOSINATE, OCTYLDODECANOL, ACRYLONITRILE/METHYL METHACRYLATE/VINYLIDENE CHLORIDE, COPOLYMER, BHT, CAPRYLOYL SALICYLIC ACID, DIMETHICONE/VINYL DIMETHICONE CROSSPOLYMER, DISODIUM EDTA, ISOBUTANE, PEG-100 STEARATE, PERLITE, POLOXAMER 338, PROPYLENE GLYCOL, SILICA, SILICA SILYLATE, SODIUM HYDROXIDE, SODIUM POLYACRYLATE, SORBITOL, STEARYL ALCOHOL, T-BUTYL ALCOHOL, TOCOPHEROL, VACCINIUM MYRTILLUS FRUIT EXTRACT, XANTHAN GUM, PARFUM. 


Krem ma pojemność 40 ml i jego tubka jest naprawdę malutka. Kiedy więc wyjeżdżałam, brałam zawsze ją. Krem pokochałam wręcz za jego zapach - niesamowicie świeży, przypominający mi proszek do prania. Jest całkiem mocny i na twarzy jest długo wyczuwalny.  Kremik wchłania się bardzo szybko. Zanim skończę czoło, policzki są już suche i matowe. Nic się nie lepi, makijaż ładnie się trzyma. Krem faktycznie matowi skórę, ale nie na tak długo jak to obiecuje producent - przynajmniej w moim przypadku. Po sześciu godzinach muszę użyć bibułki matującej albo pudru, ale to i tak zadowalający efekt. Poza tym dla mnie podstawowym zadaniem kremu jest jednak nawilżanie, cała reszta to tylko dodatki. A nawilżenie w tym przypadku jest bardzo satysfakcjonujące. Używając regularnie kremu naprawdę czuć, że cera jest bardziej gładka i miękka, taka delikatniejsza w dotyku. 
Mnie działanie kremu całkowicie zadowala, mimo że z porami nic nie zrobić - ale w takie obietnice to ja nigdy nie wierzę.