30 października 2014

042. Denko - wrzesień/październik

Wrześniowego denka nie było, bo zanim się obejrzałam, skończył się październik. Dlatego też podsumowanie będzie z dwóch miesięcy. Jak tak patrzę na te moje zużycia... to faktycznie lepiej je robić co dwa niż co miesiąc. Stwierdzam, że zdecydowanie więcej kupuję niż zużywam.


1. Garnier Essentials tonik witaminowy z ochronnym ekstraktem z róży - Tonik dostała moja mama, ale że go nie używała, zabrałam go ja. Różą to on mi za bardzo nie pachniał, ale nie śmierdział też chemią. Niwelował uczucie ściągnięcia skóry, więc oceniam go jako dobry. Przeznaczony dla skóry suchej i wrażliwej, a więc zupełnie nie do mojej, dlatego też nie kupię ponownie, chętnie jednak wypróbuję inne wersje.

2. Yves Rocher żel pod prysznic o zapachu grejpfruta - Niesamowicie wydajny. Wystarczyła dosłownie odrobina, by wytworzyć mnóstwo piany doskonale myjącej skórę. Żel mnie nie podrażnił, nie wysuszył skóry. Zapach typowo letni. Kupię ponownie.

3. Slim no limit peeling cukrowy do ciała - Mój absolutny ulubieniec wśród peelingów. Nawet nie wiem ile opakowań już zużyłam. Świetnie się go aplikuje, dzięki połączeniu z żelem nie spada z dłoni. Trze naprawdę mocno i nie rozpuszcza się pod wpływem wody. A do tego pięknie pachnie cytrusami i kosztuje ok. 9 zł. Czego chcieć więcej? Kupię ponownie.

4. Lirene wybielanie - oczyszczanie 3 w 1 - Jako peeling do twarzy spisał się dobrze, absolutnie jednak nie wybielił. Dość szybko się też skończył. Recenzja tutaj. Nie kupię ponownie.

5. Oriflame scrub do ciała caribbean breeze - Miałam jeszcze żel o tym samych zapachu. Pachniały obłędnie, nie tylko pod prysznicem, zapach utrzymywał się przez jakiś czas na skórze. Jako peeling działał słabiutko, wręcz wcale nie działał. Dla kogoś kto lubi takie delikatnie zdzieranie byłby ok, ale ja muszę mieć coś hard. Zużyłam go jako zwykły żel. Nie wiem nawet czy jest jeszcze dostępny w katalogach, dlatego też nie kupię ponownie.

6. Yves Rocher szampon przywracający blask z nagietkiem - Uwielbiam go. Za jego delikatność, objętość, jakiej dostały po nim moje włosy, a nade wszystko za niesamowity, naturalny zapach. Recenzja tutaj. Kupię, kupię, na pewno kupię ponownie.

7. Bani Agafii niebieska oczyszczająca maseczka do twarzy z glinką - Bardzo dobrze oczyszczała i matowiła skórę. Zmywanie jej to prawdziwa udręka, ale da się przeżyć. Recenzja tutaj. Na pewno kupię ponownie, tym bardziej, że widziałam ją stacjonarnie w Zielonej Mydlarni do której z uczelni mam dosłownie dwa kroki.

I to już wszystkie moje dwumiesięczne (!) zużycia. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że tak wolno idzie mi denkowanie. A u Was jak poszło? Bo że lepiej niż u mnie, to pewne :)

29 października 2014

041. Dziewiąty legion

Czy Wy też uwielbiacie zapach nowiutkich książek? Podziwiacie jak pięknie pasują do pozostałych, które już stoją na półce a obok księgarni nie potraficie przejść obojętnie? Ja właśnie tak mam.

Dwa tygodnie temu, wykorzystując ostatnie ciepłe dni, wybrałam się z przyjaciółką na jednodniowe zwiedzanie Wrocławia. Zaliczyłyśmy kilka muzeów, Panoramę Racławicką i, oczywiście... księgarnię. Byłam w tej samej księgarni w Krakowie, dlatego strasznie ucieszyłam się, że trafiłam na nią również we Wrocławiu. A wszystko to ze względu na wręcz śmiesznie niskie ceny. Nawet moja przyjaciółka, według której kupowanie książek to strata pieniędzy, bo przecież od tego są biblioteki, skusiła się na jedną. Ja dorwałam całą serię Orzeł Rosemary Sutcliff po 7,90 za sztukę. Według mnie to naprawdę okazyjna cena, tym bardziej, że książki są w bardzo eleganckich twardych oprawach. A że i zawartość była interesująca (bo w końcu nie ocenia się książki po okładce), pasek od torebki o mało mi ramienia nie odciął, kiedy dźwigałam Orły przez pół Wrocławia.


Starożytny Rzym albo Grecja to dokładnie to, co lubię najbardziej. Kiedy więc dowiedziałam się, że na podstawie Dziewiątego legionu nakręcono film, wiedziałam już, co będę robiła przez następne kilka wieczorów. 
Książkę przeczytałam, film obejrzałam. Teraz mogę się więc wypowiedzieć na temat jednego i drugiego. Po kolei.


Książka - Określana jako powieść dla młodzieży. Pewnie to dlatego nie ma w niej zbyt wiele krwi i morderstw, a bohaterowie częściej uciekają się do podstępów niż ataków. Książka absolutnie nie nudzi. Czyta się ją z prawdziwą przyjemnością. Nie brakuje w niej momentów radosnych (wszystkie sceny z oswojonym wilkiem Marka do takich zaliczam) oraz smutnych (szczególnie zakończenie).
Dziewiąty legion jest jedną z możliwych wersji tego, co stało się z Dziewiątym Legionem, który kiedyś istniał naprawdę. Pomaszerował na północ (Brytania) i zniknął bez śladu. Na forach historycznych naprawdę ciekawe koncepcje na jego temat można poczytać. Główny bohater powieści, były centurion Marek, razem ze swoim wyzwoleńcem rusza śladem zaginionego legionu, by odkryć prawdę i sprowadzić do Rzymu orła.



Film - Film jest niby o tym samym, ale oglądając go miałam wrażenie, że reżyser nawet nie przeczytał książki. Przez cały czas miałam ochotę powtarzać Nie, to nie tak było. Rozumiem, że nie da się w jednym filmie zawrzeć całej książki, ale tym razem, ktoś nie tylko skrócił, ale wręcz zmienił historię. Po pierwsze, zupełnie inne zakończenie. W książce właśnie to mi się podobało: zakończenie było prawdziwe. Bardzo smutne. A we filmie? Całkiem je zmieniono. Tak, żeby główny bohater mógł zostać właśnie bohaterem, odnieść sukces, jakiego nie odniósł w książce.
Nie podobało mi się też to, że całkiem pominięto wątek przyjaźni Marka z Escą. W książce Marek uwalnia go przed wyruszeniem w podróż, bo woli jechać z przyjacielem niż z niewolnikiem. We filmie cała ich podróż to totalna maskarada. Dwóch mężczyzn, w tym jeden mówiący tylko łaciną i ewidentnie wyglądający na Rzymianina, wyruszają na ziemie, gdzie, delikatnie mówiąc, Rzymian źle się wspomina. Jak myślicie, ile w rzeczywistości udałoby im się przeżyć? Bo według mnie, niewolnik Esca (rodowity Bryt) powinien poderżnąć gardło Markowi tuż za murem i uciec do swoich. Kolejna scena, o której wręcz nie mogę nie wspomnieć, a która o mało nie zmusiła mnie do wyłączenia komputera, był moment ucieczki Esci i Marka przed Ludem Fok. Potwornie groźni myśliwi, lubiący polować na ludzi, świetni tropiciele. I dwójka jeźdźców uciekająca przed nimi ze skradzionym skarbem. Którędy uciekali? Ależ oczywiście, że po plaży. Gdyby mieli chleb, to pewnie jak Jaś i Małgosia rzucaliby jeszcze za siebie okruszki.
Ale to Hollywood, tam wszystko rządzi się własnymi prawami :)

Zwiastun:


Podsumowując: książkę polecam, filmu raczej nie. 

25 października 2014

040. Bell Air Flow Lotus Effect, lakier przepuszczający powietrze

Po raz pierwszy na blogu przedstawiać będę lakier do paznokci. Jakiś czas temu, zanim poszła na studia pielęgniarskie, na których nie mogła mieć pomalowanych paznokci, moja siostra miała obsesję na punkcie malowania paznokci. Niesamowite rzeczy z nimi wyczyniała, a wszystkie jej koleżanki chodziły z wymalowanymi najróżniejszymi wzorkami. W tym też okresie nakupowałyśmy najwięcej lakierów, bo nigdy nie wiadomo jaki kolor akurat będzie potrzebny.

Teraz powoli zużywamy zapasy. Ostatnimi czasy wygrzebałam z koszyczka pewne szare cudo, które prześlicznie wygląda na paznokciach.


Air Flow Lotus Effect nr 701 od Bell

Nie pamiętam zupełnie kiedy ani gdzie go kupiłam. Jest to lakier o formule pozwalającej paznokciom oddychać. Ma też być supertrwały i dający piękny kolor już po pierwszej warstwie.


Nie mam pojęcia jak sprawdzić czy moja płytka paznokcia rzeczywiście oddycha. Mogę jednak wypowiedzieć się o trwałości i pigmentacji. 


Lakier nałożyłam bezpośrednio na płytkę paznokcia, nie używałam żadnych utwardzaczy ani nabłyszczaczy. Po trzech dniach odprysk widzę tylko jeden, ale to dlatego że dłubałam kciukiem przy ładowarce akumulatorów i po prostu odpadł mi kawałek paznokcia. Lekko starły się końcówki. Na zdjęciu można zobaczyć, w jak kiepskiej kondycji one są, choć i tak rozdwajają się już mnie niż jakiś czas temu.


Lakier ma cudowny wręcz pędzelek. Szeroki, płaski i równo ścięty. Bardzo dobrze się nim maluje. Jedna warstwa rzeczywiście wystarczy, choć w mocnym dziennym świetle coś na pewno by przez nią przebijało. Ja wolę nałożyć dwie cienkie, wydaje mi się, że schną one szybciej niż jedna grubsza. 
Czas schnięcia tego lakieru jest naprawdę przyzwoity. Po pomalowaniu drugiej warstwy zdążyłam przeczytać jeden rozdział książki, a kiedy poszłam się myć, ręcznik nie odcisnął się na lakierze, jak to on ma w zwyczaju. Już dawno nie miałam tak idealnie gładkich paznokci.


Latem lubię mocne jaskrawe kolory, zimą jednak wolę przystopować. Ten kolor wydaje mi się idealny na chłodniejsze dni. Jest delikatny, choć wcale nie bardzo jasny. Nie rzuca się tak bardzo w oczy i jest uniwersalny. Pasuje zarówno do elegantszych stylizacji jak i do tych codziennych. 


Kto jeszcze nie słyszał, a informacja ta go zainteresuje, do najnowszego Glamour dołączony jest mini cień z Inglot. Mini bo mini, ale mnie i tak wystarczy na długo. Do wyboru mamy 5 odcieni. Chociaż z tym wyborem wiadomo jak jest - nie wiadomo co nam jeszcze w sklepie zostanie. Ja wyboru nie miałam, ale i tak ten brąz podobał mi się najbardziej.
Cena gazety z dodatkiem: 5,99. 

 

Ten kasztan to tak do porównani jak duża jest próbka.

22 października 2014

039. Księżna

Uwielbiam filmy kostiumowe. Nie uważam się za romantyczkę, i denerwuje mnie nawet najmniejsza wzmianka na temat wyższości miłości nad innymi wartościami. Nie czytam i nie oglądam romansideł, chyba że... ich akcja toczy się w czasach odległych, a główne bohaterki są delikatnymi damami ubranymi w ogromne suknie, z których każda jest osobnym dziełem sztuki, Nie chciałabym być jak one, lubię XXI wiek razem z prawami wyborczymi kobiet, możliwością zdobywania wykształcenia, bieżącą wodą i zakupami internetowymi. Ale patrzeć na nie uwielbiam.


Keira Knightley jest stworzona do ról w filmach kostiumowych. Idealnie wpasowuje się w tamte czasy. Jest piękna, ale w taki klasyczny i delikatny sposób, potrafi jednak być naprawdę twarda. Zachwycałam się nią w Dumie i uprzedzeniu oraz w Annie Kareninie, to pozachwycam się i teraz. Rola odegrana perfekcyjnie.

Dość o aktorce, teraz kilka słów o filmie. Księżna to typowy romans historyczny. Jeśli ktoś będzie próbował szukać w nim tej historii, za dużo nie znajdzie. Cała akcja toczy się wokół młodej mężatki, tytułowej księżnej. Nie jest ona szczęśliwa w swoim małżeństwie, które zaaranżowała jej matka. Mąż ciągle wypomina jej, że nie spełniła swojego małżeńskiego obowiązku i nie dała mu syna.  Naturalną więc koleją losu jest to, że jedno lub drugie z małżonków znajdzie sobie kochanka. Kto pierwszy zdradzi? Tego nie powiem. W filmie nie zbyt wielu zaskakujących zwrotów akcji, nie chcę więc niczego zdradzać.

Według mnie, jest to film typowo dla kobiet. Z pewnością nie dla wszystkich, ale jestem pewna mężczyźni nie dadzą rady obejrzeć go w całości. Reżyser nie skupił się na akcji, a raczej na emocjach. I wyszło mu to świetnie.  No a poza tym - kostiumy :) Polecam szczerze każdej fance tamtej epoki. Świetny film na spokojny wieczór.

Zwiastun


19 października 2014

038. Hipoalergiczna pianka do mycia twarzy Biały Jeleń

W moim domu braknąć może odżywki do włosów albo balsamu do ciała, ale nigdy kosmetyku do mycia twarzy. Przez bardzo, bardzo długi czas wierna byłam produktom Garniera, Under20 czy Avonu, głównie tym łączącym żel z maseczką i peelingiem. Nigdy mnie nie uczulały, nie wysuszały ani nie podrażniały skóry. Aż pewnego razu zdaje się przesadziłam ze zbyt mocnym (i zbyt częstym) peelingiem, wykonywanym zbyt blisko oczu. Na delikatnej skórze pod nimi pojawiły się po prostu otarcia, czerwone i lekko spuchnięte. Od ręki odstawiłam poprzedni preparat do mycia twarzy i kupiłam coś, co miałam nadzieję, będzie na tyle delikatne, że przywróci równowagę mojej skórze.

Hipoalergiczna pianka do mycia twarzy Biały Jeleń

Co mówi producent?


Co widać gołym okiem?
Wygodne opakowanie z pompką, wykonane z przezroczystego plastiku. Można kontrolować zużycie, Napisy nieścieralne pomimo pozostawania opakowania w stałym kontakcie z wodą. Zapach mydlany.



Pojemność
275 ml

Cena
Około 10 zł,

Dostępność
Drogerie.



Moja opinia
Pianka jest niezwykle łagodna. Tak łagodna, że podczas mycia nie trzeba omijać oczu, nawet moje bardzo wrażliwe (płaczę nawet przy zmianie temperatury, na przykład przechodząc z ciepłego pomieszczenia do zimnego) ją polubiły. Wydajność ma wspaniałą. Używałam jej całe lato i ciągle jeszcze zostało jej kilka centymetrów w opakowaniu. A wspomnieć muszę, że jej sobie nie żałowałam, na dodatek podczas upałów, kiedy i tak prawie nie nosiłam makijażu, używałam jej kilka razy dziennie. 
Nie wysusza ani nie podrażnia skóry, po jej użyciu nie trzeba od razu biec po tonik albo krem. Jak sobie radzi jednak z podstawową funkcją, mianowicie myciem? Z naturalnych zanieczyszczeń skóry (sebum, potu, zwyczajnego brudu fruwającego w powietrzu) domywa bardzo dobrze. Skóra po niej jest matowa i mięciutka. Porów nie odblokowuje, ale to już zadanie dla peelingu albo maseczki. Kiepsko radzi sobie ze zmywaniem makijażu, podkładu nie zmywa do końca. Tuszu używam wodoodpornego, więc w tej kwestii się nie wypowiem. 
Ta pianka to bardzo fajny kosmetyk, tani, wydajny i delikatny, śmiało można go więc stosować w codziennej pielęgnacji twarzy. Na pewno kupię ją jeszcze nie raz.


To mój pierwszy kosmetyk marki Biały Jesień. Do tej pory, niesłusznie, kojarzyła mi się ona z epoką szarych mydeł. A Wy używacie produktów Biały Jeleń? Co o nich sądzicie?

18 października 2014

037. Uśpieni

Czy tylko mnie blogger dziś nie działał? Cały dzień próbowałam się dostać do edytora postów i coś naskrobać, a udało mi się to dopiero teraz. Muszę więc pisać i publikować szybko, zanim znowu stracę dostęp do strony.

Dziś post filmowy. Nie szukałam wczoraj do oglądania niczego konkretnego, na chybił trafił wybrałam film. Czy okazał się wart dwóch godzin spędzonych na jego oglądaniu?


Znaleźć dobry horror, to nie lada wyzwanie. O wiele łatwiej jest znaleźć porządnie napisaną niż nakręconą straszną historię. A może to tylko do mnie bardziej przemawiają słowa niż obrazy? Po przeczytaniu komentarzy na temat Uśpionych, nie nastawiałam się na nic, po czym nie mogłabym zasnąć z wrażenia. Ale że lubię sama sprawdzić, czy coś jest dobre czy też złe, postanowiłam jednak film obejrzeć. Jakie na mnie zrobił wrażenie?

Faktycznie, jako horror trochę słaby. Było kilka momentów, kiedy poczułam się lekko wystraszona, ale to raczej zasługa operatorów kamery i dźwiękowców niż scenariusza i aktorów. Historia bardzo dobrze wymyślona (ponoć film oparty na prawdziwych wydarzeniach), mimo że nie przeraża, jak to powinien robić horror, z pewnością zaciekawia. Rzadko kiedy oglądam film w jednej turze, czasami potrafię jeden męczyć i z dwa tygodnie. Ten jednak obejrzałam w całości, tak bardzo mnie wciągnął. Gra aktorska była bardzo dobra, efekty specjalne nie przesadzone, a fabule trudno byłoby zarzucić przewidywalność.

O czym tam właściwie jest film? O eksperymencie. Pewien naukowiec jest przekonany, że potrafi wyleczyć dziewczynę, o której wszyscy mówią opętana. Za jej zgodą przeprowadzą eksperyment, w którym bierze udział dwójka jego studentów i kamerzysta. Zaczyna się bardzo naukowo, kończy paranormalnie. Ale właśnie dzięki temu naukowemu elementowi filmu warto zwrócić na niego uwagę. 

Profesor jest bardzo ciekawą postacią. Od samego początku manipuluję pozostałymi uczestnikami eksperymentu, okłamuje ich i wykorzystuje, bazując na szacunku, jakim darzą go inni, jako wybitnego naukowca. Oprócz horroru dopatruję się w Uśpionych elementów filmu psychologicznego, i akurat ta część wypada bardzo dobrze. Naprawdę widać, jak profesor kontroluje myśli i zachowania czwórki młodych ludzi, przekonując ich do swojej teorii.

Podsumowując, jak najbardziej polecam Wam ten film. Nie jako horror, ale właśnie jako obraz tego, jak szacunek do ludzi z tytułami naukowymi, który w każdym z nas, mniej lub bardziej, jest zakorzeniony, wpływa na to, z jaką łatwością ludzie ci mogą nami sterować. 

Zwiastun


4 października 2014

036. Yves Rocher - Szampon nagietkowy przywracający blask

Z całego asortymentu Yves Rocher najbardziej przypadły mi do gustu żele pod prysznic, które mają prześliczne zapachy, nic a nic nie kojarzące się z chemią. Jak to kiedyś zauważyła moja przyjaciółka, często jest tak, że identyfikujemy jakiś zapach jako zapach na przykład owocu, mimo że ten owoc wcale tak nie pachnie. Przyjęło się jednak, że ten sztuczny zapach to zapach tego a tego owocu, więc od razu z nim nam się kojarzy. Z pewnością nie jest tak w przypadku szamponu, o którym dzisiaj piszę, a który pokochałam właśnie ze względu na przepiękny zapach.

Szampon nagietkowy przywracający blask


Co mówi producent?

Nagietek pochodzący z krajów śródziemnomorskich, tradycyjnie stosowany jest ze względu na swoje właściwości łagodzące. Nagietek pochodzący z ekologicznych upraw w La Gacilly ma właściwości łagodzące i przywracające włosom blask.


Co widać gołym okiem?

Lekko spłaszczona zielona butelka, bardzo dobrze widać ile jeszcze produktu zostało. Zamykanie na klik trzyma bardzo mocno, trzeba uważać, żeby sobie na nim nie połamać paznokci. Dla mnie jednak to plus, ponieważ mam pewność, że szampon, mimo swojej rzadkiej konsystencji, nie wyleje się. Zapach typowy dla nagietka, nie czuć w nim ani odrobiny chemii.

Skład

Pojemność
300 ml

Cena
Regularna 11,90, ostatnio widziałam w promocji poniżej 10 zł.

Dostępność
Stacjonarny i internetowy sklep Yves Rocher.

Moja opinia
Szampon oczarował mnie już od pierwszego użycia. Jego zapach po prostu powala na kolana. Jest tak naturalny, że czuję się, jakbym znowu była w ogródku mojej babci i wąchała jej kwiatki. Jeśli ktoś nie lubi zapachu nagietków, szampon zdecydowanie nie dla niego. Zapach utrzymuje się na włosach bardzo długo. Zresztą, nie tylko na włosach. Moje dłonie nawet po posmarowaniu ich kremem do rąk dalej zalatywały tymi kwiatkami :)
Szampon pieni się bardzo ładnie, choć piana szybko znika. Jak na taką pojemność szamponu wystarcza na bardzo długo. Sama używam go już ponad miesiąc do codziennego mycia włosów i dopiero niedawno zeszłam poniżej połowy.  
Jakie jednak ma działanie? Po pierwsze, bardzo dobrze oczyszcza. Włosy są po nim świeżutkie i sypkie, zmywa nawet olej. Obiecanego blasku niestety nie zauważyłam, ale nie gwarantuję, że u Was również się nie pojawi. Szampon jednak zafundował mi mega objętość. Nie jest to typowe spuszenie, włosy są gładkie i ułożone, a jednak jest ich więcej. Po użyciu odżywki efekt trochę słabszy, a ponieważ często darowałam sobie odżywkę, żeby nie tłumić zapachu szamponu (świetnie mi się przy nim zasypia), rano bywałam trochę przerażona taką ilością włosów. 
Z czystym sumieniem mogę polecić Wam ten szampon. Dla mnie jest on idealny pod każdym względem, nawet nie żałuję za bardzo braku blasku, maska załatwi ten problem. 

Znacie ten szampon? A może macie innych szamponowych ulubieńców wśród kosmetyków Yves Rocher?? 


2 października 2014

035. Liebster Blog Award

Żeby o tym nie zapomnieć, od razu zabieram się do odpowiadania na pytania Liebster Blog Award. Nominację otrzymałam od elpiss. Zaczynamy!

1. Dlaczego zaczęłaś blogować?
Swoją przygodę z blogowaniem zaczęłam od bloga z opowiadaniem. Chciałam poznać opinię innych na temat tego, co było kiedyś moją największą pasją.

2. Jaki masz plan na blogowanie?
Oprócz tego, by nie dać blogowi umrzeć, żadnego. I właśnie to mi się podoba. Blog to miejsce, z którym mogę zrobić wszystko, co tylko przyjdzie mi do głowy.

3. W jaki sposób pozyskujesz nowych obserwatorów?
Mam nadzieję, że to treść mojego bloga ich przyciąga, a nie nadzieja na to, że odwdzięczę się obserwacją.

4. Kosmetyki czy ubrania? Na co przeznaczasz więcej pieniędzy?
Trudno stwierdzić. Chyba jednak na ubrania, bo są one droższe niż kosmetyki (przynajmniej w moim przypadku).

5. Czy ćwiczysz regularnie?
Niczego nie robię regularnie :) W miarę regularnie ćwiczę tylko wtedy, kiedy kupię karnet na siłownię. W domu nie mogę się przemóc.

6. Co motywuje Cię do zdrowego trybu życia?
Najbardziej to chyba moja siostra. Wszystkie diety czy nowe programy ćwiczeń zaczynały się od niej.

7. Jak wyobrażasz siebie za 5 lat?
Może to dziwne, ale nie zastanawiam się nad tym, kim będę w przyszłości i jak będzie wyglądało moje życie. Nawet jako dziecko o tym nie myślałam. Wystarczy mi to co jest teraz.

8. W jaki kosmetyk Twoim zdaniem warto zainwestować?
Zdecydowanie w perfumy.

9. Największa Twoja porażka?
Trudne pytanie. Nie popełniłam w życiu chyba zbyt wiele błędów, które można by uznać za porażkę. Jeśli jednak miałabym wskazać jedno zdarzenie, to chyba byłoby to porzucenie tańca. Wiele razy żałowałam, że nie wykazałam się większym uporem i tak szybko się poddałam.

10. Co najchętniej zmieniłabyś w swoim blogu?
Nic, odpowiada mi taki, jaki jest. Może tylko szatę graficzną bym odświeżyła, bo już trochę mi się znudziła.

11. Co chciałabyś zmienić w swoim wyglądzie?
A czego bym nie chciała zmienić? :) Gdybym jednak miała złotą rybkę, poprosiłabym ją o mniejszy biust.


Wyłamię się i nikogo nie nominuję, zapraszam jednak chętnych do odpowiedzi na pytania. Zmuszają do myślenia.

Żeby post nie był tak zupełnie czarno biały, kilka stylizacji zalegających na dysku. Już dość dawno żadna się nie pojawiła. Daruję sobie może jednak rozkładania każdej z nich na części pierwsze, ponieważ kilka razy musiałam znaleźć droższy zastępnik ubrania, bo po prostu tańsza wersja nie miała odpowiedniego zdjęcia.

Stylizacja #21



Stylizacja #22


Stylizacja #23


Stylizacja #24


Stylizacja #25