Boxy kosmetyczne, a zwłaszcza ta ich otoczka tajemnicy, kusiły mnie od dawna. Pamiętam, że na początku mojej przygody z blogowaniem, kiedy to po raz pierwszy przeczytałam o popularnych boxach, ich zawartość robiła na mnie wielkie wrażenie. Albo faktycznie była lepsza niż teraz, albo to ja po prostu poznałam więcej kosmetyków i marek i trudniej mnie zaskoczyć. Liferia Box oczarowała mnie jednak listopadową wersją pudełka. Była tak dopracowana i idealnie dobrana, że w moich oczach naprawdę się wyróżniła. A kiedy zobaczyłam pierwszy z ujawnionych kosmetyków, wersję grudniową zapragnęłam dostać pod choinkę. Przesyłka niestety nie zdążyła dotrzeć przed świętami, ale była u mnie już wczoraj. Ciekawa jestem czy pamiętacie ten dreszczyk emocji, kiedy otwierałyście swoje pierwsze tajemnicze pudełko.
1. Wygładzający żel z aloesem - Mizon, Korea, 50ml | 37zł
To właśnie też żel ostatecznie przekonał mnie do zakupu. Zawiera on aż 90% soku z aloesu z Wyspy Jeju (aż sobie w google.maps wpisałam co to za wyspa, widoki cudne i o dziwo bardzo swojskie), który ma nawilżyć i ujędrnić skórę. Poza aloesem w żelu znajdziemy jeszcze kwas hialuronowy, który chyba wszystkim znany jest ze swoich wręcz odmładzających właściwości; trehaloze, beta-glukan, wyciąg z szarotki oraz lilii. Dodatkowo produkt jest wolny od parabenów i kolorantów, a stosować go można również do ciała i włosów. Dla mnie ten żel to zdecydowanie najlepszy kosmetyk z pudełka i z przyjemnością będę go używała. Zapach ma bardzo delikatny i trochę dziwny, ale za to szybko i dokładnie się wchłonął (póki co tylko na dłoni, bo na twarz jeszcze nie nakładałam), wypróbuję go więc pod makijaż. Trochę się przeraziłam, widzą na tubce datę 20140707. Na polskiej stronie producenta znalazłam jednak informację, że jest to data produkcji i że kosmetyk ma ważność 36 miesięcy (po otwarciu 12). Tam też zaznajomić się można z pełnym składem żelu.
2. Żel do mycia twarzy i oczu, Tołpa, Polska, 150 ml | 21 zł.
Właściwie jest to żel do demakijażu, ponieważ używa się go przy pomocy płatka kosmetycznego. Ze względu na jego fizjologiczne pH, można go stosować również do demakijażu oczu, nie obawiając się podrażnienia. Nie zawiera alergenów, sztucznych barwników, PEG-ów, SLS-ów ani silikonów. Ma odświeżać i regenerować skórę, a także łagodzić podrażnienia. Mnie wystarczy jak będzie zmywał makijaż. Takich produktów nigdy nie za wiele, więc bardzo się z niego cieszę. Tym bardziej, że mimo iż Tołpa to nasza rodzima i dobrze znana (oraz dostępna) marka, do tej pory miałam tylko jeden ich kosmetyk.
3. Prasowany róż mineralny - VG Professional, Hiszpania | 76 zł.
Kasetka, w której zamknięte są dwa róże, wygląda na naprawdę mocną. Ciężko mi się ją otwiera, mimo że działa to na zasadzie klik i klapka otwarta. Przynajmniej nie będę się bała, że gdzieś mi się przypadkowo otworzy. Tak się zastanawiam, czy były różne wersje tych róży. Patrząc na zdjęcia w tych kilku recenzjach, które znalazłam, wydaje mi się, że moje kolory są inne. Podpisane numerkiem 302 w opakowaniu wyglądają niezbyt ciekawie. Przerażająco ciemnie i na naprawdę mocno napigmentowane. A to połączenie, którego bardzo się boję. Na skórze tracą jednak na mocy. Przede wszystkim, pigmentacja okazuje się o wiele słabsza niż można przypuszczać na pierwszy rzut oka. Żeby uzyskać zdecydowany efekt trzeba się trochę namachać. Kolory bardziej pasować będą osobom z ciemniejszą karnacją. Na mojej skórze jaśniejszy róż nabiera pomarańczowego odcienia i jest o dziwo mocniejszy niż drugi ciemniejszy (w opakowaniu) róż. Ten drugi na twarzy można wręcz uznać za bronzer. Pędzelek to jakieś totalne nieporozumienie, i mówię to ja, której do makijażu wystarczają najzwyklejsze pędzle z Rossmanna. Maleństwo dołączone do kasetki cały róż zostawia na skórze po pierwszym przyłożeniu. A że róż zbiera się końcówką pędzla, na policzku otrzymujemy kilkucentymetrową różową kreskę, którą bardzo trudno później rozetrzeć. Róży u mnie za wiele nie ma (całe dwa), więc kolejne na pewno się nie zmarnują.
4. Mineralny cień do powiek, odcień Shea Shell - Neauty, Polska | 15 zł.
Mineralny cień nie zawiera konserwantów, barwników. Znajdziemy w nim za to tlenek cynku i dwutlenek tytanu, które są naturalnymi filtrami słonecznymi. Nie używałam jeszcze nigdy mineralnych cieni do powiek, więc jego aplikacja na pewno na początku będzie sprawiała mi duże problemy. Liferia pomyślała o tym, i do pudełka dołączyła ulotkę z poradami jak radzić sobie z mineralnymi cieniami. Odcień Shea Shell jest bardzo jasnym beżem z mnóstwem połyskujących drobinek. Są one bardzo drobniutkie, więc to raczej świetlista tafla niż deszcz brokatu. Tak jasny kolor przyda się każdemu i świetnie połączy się z innymi kolorami. Nie lubię nakładać nic pod łukiem brwiowym, ale Shea Shell często będzie lądował w wewnętrznym kąciku oka.
5. Regenerujący krem do ciała i rąk z kolagenem i ekstraktem ze śluzu ślimaka - Instituto Espanol Avena, Hiszpania, 200 ml | 17 zł.
Krem zawiera dwa główne składniki: niesamowicie ostatnio popularny śluz ślimaka oraz stary dobry kolagen. Ten drugi wnika w głębsze warstwy naskórka i dogłębnie nawilża skórę Krem ma sprawić, że zbledną przebarwienia, znikną zmarszczki i blizny. Trochę chyba na wyrost te zapewnienia. Mnie wystarczyłaby obietnica, że skóra będzie nawilżona. Według opisu na opakowaniu krem używać można również do twarzy. Skład jednak do tego nie zachęca, bo zaraz po wodzie mamy parafinę. Mniej więcej w połowie aromat, a dopiero na samym końcu kolagen i śluz ślimaka. Czyli o obietnicach z ulotki można sobie zapomnieć. Tak więc krem na twarz zdecydowanie nie, ale na ciało i do rąk może się spisać całkiem dobrze. Plus za to, że nie był testowany na zwierzętach (teraz ja potestuję na sobie). Pachnie ładnie, kremowo. Kiedyś chyba Dove musiało mieć jakiś żel albo mydełko o tym zapachu, bo wąchając krem przypomina mi się moje późne dzieciństwo i jakoś tak sama na myśl nasuwa się ciepła kąpiel i świeża pościel.
Kupiłam pojedyncze pudełko, bez subskrypcji, więc pewnie dlatego nie pojawiła się u mnie maska w płachcie. Przyznaję, trochę mi szkoda, ale zawartość i tak jest bardzo fajna i mnie w zupełności zadowala. Najbardziej cieszę się z aloesowego żelu do twarzy marki, po którą sama raczej bym nie sięgnęła. Jak mnie się czegoś nowego pod nos nie podetknie, to ciężko jest mi się samej zdecydować. Cień do powiek i róże to kosmetyki na lata. A że kolorówki nie mam za dużo, bo w tej kategorii zapasów nie robię, dwa nowe nabytki na pewno nie zginą w gąszczu innych i z pewnością będą często używane. Żel Tołpa i krem Avena na wstępie szału nie robią, ale przecież dopiero po zużyciu ich będę mogła je ocenić. Zużyję na pewno z przyjemnością.
.
Przyznam szczerze że ciekawe jest to pudełeczko ;)
OdpowiedzUsuńFajna zawartość :)
OdpowiedzUsuńPodobają mi się te boksy :)
OdpowiedzUsuńFajna zawartość. Cień prezentuje się ciekawie :)
OdpowiedzUsuńTen krem do do ciała cudownie pachnie :P
OdpowiedzUsuńCień do powiek najbardziej mi się spodobał :)
OdpowiedzUsuńmyślałam że to laptop w pierwszej chwili a to róż;)
OdpowiedzUsuńZawartość rzeczywiście wygląda bardzo interesująco! Sama nigdy nie zamawiam tego typu pudełek, ale widzę, że czasem naprawdę się to opłaca :)
OdpowiedzUsuńCiekawe kosmetyki :) Ja od dłuższego czasu czaję się na ten żel Tołpy.
OdpowiedzUsuńCień do powiek -ciekawy :)
OdpowiedzUsuńileż cudeniek <3
OdpowiedzUsuńCiekawe pudełeczko i kosmetyki w nim. Nie znam takich pudełeczek, a dobrze je zamawiać, bo to taniej wychodzi. Nie wiem czy u mnie też są. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń