Cecelia Ahern
zachwyciła mnie swoim piórem już pierwszą jej książką, którą
przeczytałam. Mnie, która zaczytuje się w fantastyce i powieściach
historycznych, w których wszyscy się mordują i spiskują przeciwko
sobie. Nie potrafię zachwycić się historiami miłosnymi, które są
dla mnie banalne i przewidywalne. U Ahern podoba mi się właśnie
to, że nic nie jest oklepana, a jednak nie ma nie wiadomo jak
nagłych zwrotów akcji i zaskakujących zakończeń. Właściwie to
dużo rzeczy da się przewidzieć, nie raz może nawet brakować
jakiego wow. A jednak jest
idealnie. Czytając jej książki nie mam wrażenia, że ta historia
mogła potoczyć się inaczej, lepiej. Bo to po prostu nie byłaby
już ta sama historia.
W tym roku na
majówce towarzyszyła mi kolejna książka Cecelii Ahern –
Dziękuję za wspomnienia. Poznajemy w niej losy dwójki
ludzi, których zupełnie nic nie łączy i którzy nie mają szans
się spotkać i poznać. Pozornie.
Justin jest
Amerykaninem i historykiem, który by być bliżej swojej córki,
przeprowadza się ze Stanów do Londynu. Raz na jakiś czas wykłada
na uniwersytecie w Dublinie, i to tam poznaje doktor Sarę, z którą
nawiązuje romans. Ona też namawia go, by oddał krew w miejscowym
punkcie krwiodawstwa.
Drugim bohaterem
książki jest Joyce – Irlandka. Kobieta właśnie przeżywa
najgorszy moment życia. Umiera jej nienarodzone dziecko, rozwodzi się z mężem. Kobieta musi całkowicie przeorganizować
swoje życie, zbudować je na nowo. Rozwód zmusza ją do
przeprowadzki do domu rodzinnego, do ojca. On pomaga jej spojrzeć na
wiele rzeczy z zupełnie innej perspektywy, a jego obecność
przypomina jej, że są jeszcze na świecie ludzie, dla których musi
starać się żyć dalej.
Losy Joyce i Justina
splatają się u fryzjera, kiedy to obydwoje, w tym samym czasie,
postanawiają się obciąć. Jakaś dziwna siła przyciąga ich do
siebie, jakby już się bardzo dobrze znali, mimo że zobaczyli się
pierwszy raz w życiu. Od tej pory w życiu Joyce robi się coraz
dziwniej i dziwniej. Kobieta ma sny pełne obcych wspomnień, zna
numer alarmowy, którego znać nie powinna, i nagle staje się
znawczynią irlandzkiej i angielskiej architektury. Justin za to nie
może zapomnieć znajomej-nieznajomej w czerwonym płaszczu. Nie
pomaga w tym fakt, że coraz częściej na siebie wpadają, i to w
najmniej spodziewanych momentach.
Od samego początku
książki można wyczuć w czym rzecz i co właściwie za pomysł
zrodził się w głowie autorki. Ale to nic, bo to nie o
nieprzewidywalność tu chodzi, ale o nieporadność bohaterów, ich
próby spotkania się i los, który ciągle stawia ich na swojej
drodze a później rzuca daleko od siebie. Czytając, trzyma się
kciuki za następne spotkanie, żeby im się udało, żeby się
wreszcie DOMYŚLILI. Czy im się to uda? O tym musicie przekonać się
sami.
Książka wydaje się być dobrą pozycją na wakacje, szybka do przeczytania, przyjemna historia.
OdpowiedzUsuńja musze w koncu cos poczytac
OdpowiedzUsuń