Wyspa
to bardzo specyficzna książka. Ciężko było mi się do niej
przekonać, i teraz ciężko będzie coś o niej napisać. Chyba za
bardzo się tam różne wątki poplątały, żeby wyszła z tego
spójna całość. Niby wszystko ładnie się ze sobą łączy i do
siebie pasuje, jak dwa kawałki puzzli, ale mnie to wygląda jak
puzzle z dwóch zupełnie różnych układanek.
Książka
składa się z dwóch części, których rozdziały się przeplatają.
Mamy wiek XX – osieroconą Maxime, której ojciec złodziej umiera,
pozostawiając ją zupełnie samą na świecie. Dziewczyna trafia do
sierocińca, w którym spotyka ją samo zło. Nie poddaje się jednak
i nawet pomaga innej dziewczynce, która kilka lat później
odwdzięcza jej się za ratunek. Dorosła Maxime, mimo traumy z
dzieciństwa, układa sobie życie na nowo. Dorosłość jednak też
nie okazuje się dla niej łaskawa i Max niejednokrotnie musi
zawalczyć o swoje. Koniec końców jednak wychodzi na prostą,
chociaż nie jest w pełnie szczęśliwa.
Ta
część historii, z założenia bardziej emocjonalna i mająca
wzruszyć czytelnika, wydała mi się przerysowana. Maxime nie
polubiłam i nie kibicowałam jej. Mimo że mnóstwo wycierpiała,
sama też nie była kryształowo czysta. Nie przemówiły do mnie
usprawiedliwienia autorki – Max doznała krzywdy pierwsza, mogła
się odegrać. No właśnie, że nie mogła, nie tak. Nie zyskała
swoim postępowaniem mojej sympatii. Nie było w niej tej wielkiej
kobiecej siły, o której można przeczytać w opisach książki.
Raczej zupełnie męska brutalność i zwykłe zadzieranie nosa.
Druga
część książki jest zupełnie inna, niepasująca do pierwszej.
Może to jednak dobrze, że poza historią Max pojawiło się coś
jeszcze, inaczej całkiem bym Wyspę
skreśliła. Ta druga część podciąga bardziej pod kategorię
fantastyki. Jest tajemnicza wyspa Lumia, o której nikt nie wie. Nie
ma jej na mapach, za sprawą prądów nie dopływają do niej żadne
statki, radary jej nie wykrywają. Rozbitkowie, którzy na nią
trafiają, nigdy jej nie opuszczają. Życie na Lumii to kompletna
idylla – wszyscy są sobie równi, dzielą się pracą, każdy
dostaje to, czego potrzebuje. Nie ma przemocy ani zawiści, wszyscy
się szanują i są dla siebie mili.
Opis
wyspy oraz życia na niej jest bardzo dobry. Autorka mnóstwo rzeczy
wyjaśniła w logiczny sposób, nie ma żadnych niejasności. Tak
naprawdę Lumia mogłaby istnieć w rzeczywistości. Im więcej
jednak o niej czytałam, tym większą głupotą wydawał mi się ich
system wartości i sposób, w jaki żyli. W ten sam sposób reagowali
niektórzy rozbitkowie, więc ja pewnie też za bardzo przesiąknęłam
złem tego świata, by docenić całkowitą równość i zupełny
brak wrogości.
Mimo
że pomysł na książkę był bardzo oryginalny i w ciekawy sposób
zrealizowany, a dwie zupełnie różne części idealnie się
połączyły w końcowych rozdziałach, nie mogę powiedzieć, że
czytanie jej było wielką przyjemnością. Maxime denerwowała mnie
każdym swoim zachowaniem i każdym wypowiedzianym słowem, przyjemna
więc była tylko część o Lumii. Ale i to tylko do pewnego
momentu, bo później ta cukierkowata równość i braterstwo zaczęły
mnie irytować. Dla mnie to wszystko było zbyt dziwne i nie
sięgnęłabym po Wyspę drugi
raz.
Bardzo ciekawa recenzja :) Myślę, że nie sięgnę po tę książkę. Lubię łatwe i przyjemne w odbiorze teksty, proste przede wszystkim. Książka na pewno jest bardzo ciekawa i warta przeczytania, ale nie dla mnie, znam siebie i swój gust :D
OdpowiedzUsuńpozdrawiam cieplutko myszko :*
Bardzo lubię książki tej autorki, ale akurat "Wyspa" nie podbiła mojego serca - dla mnie opisana historia była bardzo dziwna i momentami męcząca. Dzisiaj wypożyczyłam najnowszą książkę Pani Miszczuk "Nefrytowa szpilka" i mam nadzieję, że bardziej mi się spodoba :)
OdpowiedzUsuń