13 czerwca 2017

281. Joanna Miszczuk - Wyspa




Wyspa to bardzo specyficzna książka. Ciężko było mi się do niej przekonać, i teraz ciężko będzie coś o niej napisać. Chyba za bardzo się tam różne wątki poplątały, żeby wyszła z tego spójna całość. Niby wszystko ładnie się ze sobą łączy i do siebie pasuje, jak dwa kawałki puzzli, ale mnie to wygląda jak puzzle z dwóch zupełnie różnych układanek.

Książka składa się z dwóch części, których rozdziały się przeplatają. Mamy wiek XX – osieroconą Maxime, której ojciec złodziej umiera, pozostawiając ją zupełnie samą na świecie. Dziewczyna trafia do sierocińca, w którym spotyka ją samo zło. Nie poddaje się jednak i nawet pomaga innej dziewczynce, która kilka lat później odwdzięcza jej się za ratunek. Dorosła Maxime, mimo traumy z dzieciństwa, układa sobie życie na nowo. Dorosłość jednak też nie okazuje się dla niej łaskawa i Max niejednokrotnie musi zawalczyć o swoje. Koniec końców jednak wychodzi na prostą, chociaż nie jest w pełnie szczęśliwa.

Ta część historii, z założenia bardziej emocjonalna i mająca wzruszyć czytelnika, wydała mi się przerysowana. Maxime nie polubiłam i nie kibicowałam jej. Mimo że mnóstwo wycierpiała, sama też nie była kryształowo czysta. Nie przemówiły do mnie usprawiedliwienia autorki – Max doznała krzywdy pierwsza, mogła się odegrać. No właśnie, że nie mogła, nie tak. Nie zyskała swoim postępowaniem mojej sympatii. Nie było w niej tej wielkiej kobiecej siły, o której można przeczytać w opisach książki. Raczej zupełnie męska brutalność i zwykłe zadzieranie nosa. 

 

Druga część książki jest zupełnie inna, niepasująca do pierwszej. Może to jednak dobrze, że poza historią Max pojawiło się coś jeszcze, inaczej całkiem bym Wyspę skreśliła. Ta druga część podciąga bardziej pod kategorię fantastyki. Jest tajemnicza wyspa Lumia, o której nikt nie wie. Nie ma jej na mapach, za sprawą prądów nie dopływają do niej żadne statki, radary jej nie wykrywają. Rozbitkowie, którzy na nią trafiają, nigdy jej nie opuszczają. Życie na Lumii to kompletna idylla – wszyscy są sobie równi, dzielą się pracą, każdy dostaje to, czego potrzebuje. Nie ma przemocy ani zawiści, wszyscy się szanują i są dla siebie mili.

Opis wyspy oraz życia na niej jest bardzo dobry. Autorka mnóstwo rzeczy wyjaśniła w logiczny sposób, nie ma żadnych niejasności. Tak naprawdę Lumia mogłaby istnieć w rzeczywistości. Im więcej jednak o niej czytałam, tym większą głupotą wydawał mi się ich system wartości i sposób, w jaki żyli. W ten sam sposób reagowali niektórzy rozbitkowie, więc ja pewnie też za bardzo przesiąknęłam złem tego świata, by docenić całkowitą równość i zupełny brak wrogości.



Mimo że pomysł na książkę był bardzo oryginalny i w ciekawy sposób zrealizowany, a dwie zupełnie różne części idealnie się połączyły w końcowych rozdziałach, nie mogę powiedzieć, że czytanie jej było wielką przyjemnością. Maxime denerwowała mnie każdym swoim zachowaniem i każdym wypowiedzianym słowem, przyjemna więc była tylko część o Lumii. Ale i to tylko do pewnego momentu, bo później ta cukierkowata równość i braterstwo zaczęły mnie irytować. Dla mnie to wszystko było zbyt dziwne i nie sięgnęłabym po Wyspę drugi raz.

2 komentarze:

  1. Bardzo ciekawa recenzja :) Myślę, że nie sięgnę po tę książkę. Lubię łatwe i przyjemne w odbiorze teksty, proste przede wszystkim. Książka na pewno jest bardzo ciekawa i warta przeczytania, ale nie dla mnie, znam siebie i swój gust :D
    pozdrawiam cieplutko myszko :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo lubię książki tej autorki, ale akurat "Wyspa" nie podbiła mojego serca - dla mnie opisana historia była bardzo dziwna i momentami męcząca. Dzisiaj wypożyczyłam najnowszą książkę Pani Miszczuk "Nefrytowa szpilka" i mam nadzieję, że bardziej mi się spodoba :)

    OdpowiedzUsuń

1. Nie toleruję wymieniania się obserwacjami. Jeśli mój blog Ci się podoba - zaobserwuj. Jeśli spodoba mi się Twój - zrobię to samo.
2. Komentarze zawierające tylko zaproszenia na blogi będą ignorowane. Na całą resztę na pewno odpowiem na Waszych blogach.